Największy wieżowiec w Rudzie Śląskiej, czyli sypialnia Nowego Bytomia [AKTYWNE ZDJĘCIA]
Największy budynek w Rudzie Śląskiej widział już niejedno. A jak wygląda życie w „sypialni Nowego Bytomia”? Zapytaliśmy o to mieszkańców.
Budynek mieszkalny przy ul. Niedurnego w Nowym Bytomiu jest jak oko na centrum miasta. Obok zlokalizowanej przy Alei Korfantego w Katowicach „superjednostki”, może to być największy blok w regionie. Został on oddany do użytku w latach 1970/71. Jego powierzchnia zabudowy wynosi 3360 mkw., a kubatura - 99738 metrów sześciennych. Budynek liczy dziesięć pięter i 434 lokale mieszkalne - średnio po 110 mieszkań na każdej z czterech klatek schodowych. Obecna liczba mieszkańców wynosi 859 osób. Rudzianie mówią, że wieżowiec jest „sypialnią Nowego Bytomia”.
Właścicielem budynku od początku jest Rudzka Spółdzielnia Mieszkaniowa. Wokół obiektu narosło już sporo legend. Niektórzy twierdzą, że początkowo w jego miejscu miały powstać cztery mniejsze biurowce. Inni mówią, że ówczesne władze dziesięciopiętrowym wieżowcem chciały przysłonić kościół na placu Jana Pawła II. Wiadomo na pewno, że większego bloku w Rudzie Śląskiej nie znajdziemy. Czy mieszkanie w nim to prestiż? Zapytaliśmy lokatorów.
Cienie i blaski życia w wieżowcu
Mieszkanie w bloku przy ul. Niedurnego posiada niezaprzeczalne zalety. Blisko stąd do urzędu miejskiego, centrum kultury, kościoła, banków czy przedszkola. - Blisko też do Huty Pokój, gdzie pracuję - mówi Andrzej Białas, który w 1970 roku zamieszkał z rodzicami w rudzkiej superjednostce, a teraz mieszka tutaj z własną rodziną. - Można powiedzieć, że spędziłem tutaj całe życie, bo miałem dwa lata, kiedy się tu wprowadziłem. Zdążyłem się uodpornić na różne niedogodności związane z mieszkaniem w tym miejscu. Mi się tu podoba - kwituje.
Tego zdania nie podziela jednak Katarzyna Białas, żona pana Andrzeja, która przy Niedurnego mieszka znacznie krócej, bo od 1994 roku. - My mamy tutaj małe mieszkania, w kuchniach nie ma nawet okien. Akustyka jest tragiczna, słyszymy wszystko, co robią sąsiedzi. Pokój mamy skierowany w stronę rynku i może widok z okna jest ładny, ale imprezy tam organizowane potrafią być uciążliwe, gdy człowiek chce odpocząć - mówi pani Katarzyna.
Z drugiej strony bloku okna skierowane są w kierunku parku, ale trudno powiedzieć, żeby było tam spokojniej. - Rano do sklepów na dole przyjeżdżają samochody z zaopatrzeniem, które latem, przy otwartych oknach, potrafią zbudzić człowieka ze snu - zauważa Iwona Sekulska, lokatorka wieżowca od 1998 roku. Jak dodaje, zimą okien w ogóle nie otwiera, bo naprzeciwko znajdują się familoki, gdzie ludzie palą w piecach. Cała sadza z kominów wlatuje prosto do mieszkań.
- Kiedy mam jakąś sprawę do załatwienia w urzędzie, mogę to zrobić w każdej chwili, bo mam go po drugiej stronie ulicy. Mieszkańcy innych dzielnic nie mają tego komfortu i muszą brać dzień wolny - zauważa Damian Belok, który do wieżowca wprowadził się 10 lat temu. Mąż i ojciec trójki dzieci chwali sobie lokalizację, jak i samo mieszkanie, bo jego lokal znajduje się w części budynku, gdzie są nie tylko balkony, ale także okna w kuchni, co w tym wieżowcu może być postrzegane jako luksus. Mimo wszystko, rudzianin coraz częściej myśli o wyprowadzce. - Punktem zwrotnym w moim podejściu do życia w tym bloku był dzień, w którym spółdzielnia zrezygnowała z ochrony w budynku. Od tego czasu zaczął się robić tutaj coraz większy syf - mówi mieszkaniec.
Dawniej wieżowiec był dozorowany przez ochroniarzy, którzy pracowali w godzinach nocnych. W 2009 roku spółdzielnia zrezygnowała z ich usług i zamontowała kamery monitoringu na parterze. Zdaniem mieszkańców, to był wielki błąd.
W molochu człowiek jest anonimowy
Sprzątaczki mają tutaj najbardziej niewdzięczną pracę - zgodnie przyznają mieszkańcy superjednostki. Po każdym weekendzie na klatkach schodowych można znaleźć puste butelki po wódce, niedopałki papierosów, a nawet strzykawki i zużyte prezerwatywy. - Wszechobecny brud to jedna z największych wad tego bloku. Bo jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to nie mogę powiedzieć, żebym się czuła zagrożona. Zawsze bez strachu wchodzę do klatki schodowej - zaznacza Ludwika Czyrnek, która w 1977 roku z mężem Stanisławem przeprowadziła się do superjednostki z mieszkania przy ul. Ratowników. - Bezdomni często przesiadują tutaj na korytarzach. Mogliby pójść do noclegowni, gdzie jest cieplej i czyściej, ale tam trzeba być trzeźwym - dodaje. Ale zdaniem pani Ludwiki, nie tylko oni odpowiadają za opłakany stan klatek schodowych. To również sami lokatorzy, którzy często czują się anonimowi i nie dbają o najbliższe otoczenie. Z kolei młodzież znalazła sobie zajęcie w pisaniu obraźliwych haseł na ścianach. Monitoring w niczym nie pomaga.
- Nie da się ukryć, że ludzie się zmieniają - mówi Andrzej Białas. - Kiedyś mieszkańcy dbali o swoją przestrzeń, można było im zaufać. Latem, gdy na Stadionie Śląskim grali Rolling Stonesi, mogliśmy wyjść na dach budynku i słuchać koncertu. Widać było światła sceny, a dźwięk niosło aż do Nowego Bytomia. Dzisiaj dach jest zamknięty i nikt już nie ma tam wstępu - wspomina pan Andrzej.
Warto w tym miejscu dodać, że wieżowiec był świadkiem niejednego samobójstwa. Ostatnie miało miejsce miesiąc temu. 31-latek wyskoczył z siódmego piętra. Jak później się okazało, był mieszkańcem Świętochłowic. - Po tym zdarzeniu dzwonili do mnie sąsiedzi, pytali, czy wiem coś na ten temat. To było w mojej klatce, na moim piętrze. Ale tutaj często nie zna się ludzi, którzy mieszkają drzwi obok - mówi Damian Belok.
- To było kilka metrów od mojego okna. Ale to wielki budynek, tutaj zawsze coś się dzieje, a człowiek często nawet o tym nie wie. Siedzimy w swoich mieszkaniach, jak w kokonach - dodaje Ludwika Czyrnek.
Samobójstwa, pożary na korytarzach albo wizyta antyterrorystów na piętrze, to tylko niektóre wydarzenia, jakie miały miejsce w dziesięciopiętrowcu. W normalnych blokach żyliby nimi wszyscy mieszkańcy, ale w wieżowcu ludzie często dowiadują się o nich z mediów lub od sąsiadów. Czasem kilka dni po fakcie.