Najpopularniejsze, kultowe lokale gastronomiczne w Bydgoszczy w czasach PRL

Czytaj dalej
Fot. Tadeusz Pawłowski
Krzysztof Błażejewski

Najpopularniejsze, kultowe lokale gastronomiczne w Bydgoszczy w czasach PRL

Krzysztof Błażejewski

Hasło "Wszystko dla konsumenta" przyświecało działaniom PRL-owskiej gastronomii. W rzeczywistości było na odwrót. Klienci często czuli się w lokalach jak zbędni natręci.

Najstarsi bydgoszczanie zapewne z rozrzewnieniem wspominają czasy międzywojnia, gdzie lokali gastronomicznych najróżniejszego rodzaju było w naszym mieście w bród. Po II wojnie gastronomia odbudowywała się ciężko i długo, w dodatku z kłopotami. W socjalistycznej machinie nie chciała działać zgodnie z powtarzanym na każdym kroku hasłem „Wszystko dla konsumenta”. Priorytety nowych czasów i oczekiwania klientów nijak się miały do smętnej rzeczywistości.

Po co dbać o klienta?

W pierwszych powojennych latach powszechnej biedy i odbudowy kraju godzono się z wyrzeczeniami w oczekiwaniu na lepsze czasy. Tylko nieliczni w czasie powszechnego entuzjazmu związanego z zakończeniem niemieckiej okupacji niechętni byli upaństwowieniu kawiarń i restauracji, co skutkowało powstaniem tzw. tanich jadłodajni dla świata pracy.

Kucharze, bufetowi i kelnerzy nie mieli powodu, będąc na stałej pensji, dbać o klientów. I tak zawsze był ich nadmiar.

Mijały jednak lata, a niewiele się zmieniało. Bydgoszczan przybywało, a miejsc w lokalach nie. Ponadto zarówno kierownictwo państwowych punktów, jak i kucharze, bufetowi i kelnerzy nie mieli powodu, będąc na stałej pensji, dbać o klientów. I tak zawsze był ich nadmiar.

To w tamtym okresie powstały setki dowcipów związanych z przysłowiową muchą czy włosem w zupie albo oczekiwaniem w nieskończoność na podejście kelnera do stolika. Powszechny w latach 50. ub. wieku niedobór na rynku powodował, że pracownicy lokali otrzymywany trudno osiągalny towar woleli zabierać dla siebie do domu niż serwować konsumentom.

Kawiarnie w cenie

W Bydgoszczy lokale gastronomiczne w tamtym czasie dzieliły się na cztery zasadnicze grupy. Najpowszechniejsze były obiekty klasy III, gdzie podawano tanie dania obiadowe i alkohol, głównie wódkę i piwo. Słynęły z tego „Ul”, „Sim”, „Smakosz”, „Pomorzanka”, „Piastowski”, „Bydgoszczan-ka”, „Warszawianka”, „Mały”, etc. Druga grupa to bary mleczne, których było kilkanaście, nie tylko w centrum miasta, ale i na osiedlach. Grupa trzecia to restauracje kat. I i II, dokąd chodzono głównie, by zjeść. Największą popularnością wśród bydgoszczan cieszyły się jednak kawiarnie, ser-wujące nie tylko kawę, ale i inne napoje, z alkoholowymi włącznie, przede wszystkim jednak różnego rodzaju ciasta i słodycze.

Elitarny KMPiK

Bydgoska elita towarzyska: artyści, aktorzy, dziennikarze, lekarze, prawnicy - uczęszczali do czynnego od 1954 roku KMPiK-u przy ul. Gdańskiej 10. Można było tam przejrzeć prasę krajową i zagraniczną, wypić dobrą kawę, ale szło przede wszystkim o to, by się „pokazać” w tym prestiżowym miejscu. Za długo jednak tam prawie nikt nie wytrzymywał, jako że w lokalu obowiązywała prohibicja. W celu skosztowania mocnych trunków elity udawały się w większym lub mniejszym gronie do pobliskiego „Parnasika” albo do hotelu „Pod Orłem”, który zawsze uważany był za najbardziej wykwintne miejsce na posiłek.
Najmodniejszą kawiarnią był w tym czasie „Cristal” przy Gdańskiej, gdzie podawano własnego wypieku ciasta i produkowane na miejscu lody, co powodowało, że o wolny stolik było tam trudno.

Dansingi hitem

Zasadnicze zmiany przyniósł przełom lat 60. i 70. Powstała wówczas na Starym Rynku „Kaskada”, prawdziwy „kombinat” mieszczący bar mleczny, restaurację i zdobywające dopiero popularność bistro. Przez pierwsze lata przez lokale te przewinęły się prawdziwe tłumy.
W tym samym czasie przyszła moda na nocne lokale z dansingami. Początkowo działały w Bydgoszczy cztery takie lokale, poza „Pod Orłem” - „Savoy” na placu Teatralnym, „Zodiak” przy ul. Marcinkowskiego i „Słowianka” przy Gdańskiej. W 1971 przybył „Michał” na Błoniu, a zaraz potem „Słoneczna” na Wyżynach.

„Kaskada” to był prawdziwy „kombinat” mieszczący bar mleczny, restaurację i zdobywające dopiero popularność bistro.

Kryzys przeżywały za to „zwykłe” lokale. Oto notatka prasowa z 1973 roku: „Jak wyjaśnia WSS „Społem”, w wolne soboty w Bydgoszczy nieczynnych jest ok. 50 proc. zakładów gastronomicznych. Nieco zakłóceń w rejonie śródmieścia spowodowały jednoczesne remonty zakładów „Ul”, „Cristal”, „Słowianka” i „Gryf”. Uwzględniając potrzeby konsumentów, WSS podjęło decyzję, że odtąd w soboty otwarty zostanie dodatkowo „Sim” w godz. 11 - 17 oraz bar mleczny „Ratuszowy”.

Abonament na kartki

Lata 80., czas wielkiego kryzysu, miały swoje odbicie w zaopatrzeniu także gastronomii. Ale to wówczas, nieoczekiwanie, jej rola wzrosła. Uznaniem cieszyły się lokale wydające obiady abonamentowe, z których korzystano nawet kosztem... części kartek na mięso, które trzeba było w lokalu zostawić. A ponadto... Kelnerzy w „lepszych” lokalach słynęli z możliwości załatwienia wszystkiego, np. wódki z meliny, wymieniali pod stołem obcą walutę, handlowali złotem i srebrem.

Krzysztof Błażejewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.