Nafciarze, filmowcy, muzycy - to oni stworzyli Hollywood
Los Angeles z iście bajkową dzielnicą Hollywood to jedno z najsłynniejszych miast świata. Na sukces Miasta Aniołów przez lata pracowali ludzie, których nazwisk często się już dziś nie pamięta. Przypomina o nich Jean Stein w książce „Na zachód od Edenu”.
Spieczone słońcem wzgórza, napis „Hollywood”, a w dole oszałamiająca panorama miasta. Wielkie studia filmowe i gwiazdy kina przechadzające się po luksusowej ulicy Rodeo Drive, słynny Bulwar Zachodzącego Słońca, aleja największych gwiazd Hollywood Walk of Fame i olbrzymie posiadłości najbogatszych i najsławniejszych. Los Angeles - drugie po Nowym Jorku najbardziej zaludnione miasto w USA (mieszka tam blisko 4 mln ludzi), światowe centrum rozrywki, kultury, mody i biznesu, jedno z najbogatszych i najbardziej wpływowych miast na globie - rozbudza wyobraźnię (tylko jego „lepsze dzielnice”, w południowej części miasta królują bowiem bieda i przemoc), a dzielnica Hollywood od dekad przyciąga ludzi marzących o sławie i bogactwie.
Jak jednak powiedział pisarz Mike Davis w książce Jean Stein „Na zachód od Edenu”, „dzieje Los Angeles są jak podniecająca przejażdżka kolejką górską, która stopniowo zamienia się w koszmar”. L.A. nazywa się również czasem zgniłym Edenem czy rajem utraconym. Ta część Kalifornii stała się bowiem kolebką niewyobrażalnego bogactwa, olbrzymiego sukcesu i wielkich marzeń dzięki ludziom, których historie przypominają scenariusz filmu powstałego w Fabryce Snów - są barwne, emocjonujące, skandaliczne i tragiczne. Pamięć o nich już przyblakła, jednak to im zawdzięczamy mit Miasta Aniołów. O kilku takich „królewskich rodzinach Los Angeles” pisze właśnie Stein w książce, która powstała dzięki rozmowom z ludźmi ze starej kalifornijskiej socjety.
Rodzina Dohenych - ropa naftowa i zabójstwo
Edward L. Doheny nie był związany z amerykańską branżą filmową, jednak jest nieodłącznie związany z Los Angeles. Mało kto dzisiaj o nim pamięta (chociaż wiele obiektów w L.A. wciąż nosi jego nazwisko), ale Doheny jest drugim ojcem chrzestnym tego miasta. Pierwszy to William Mulholland, przedsiębiorca, który w ostatnich latach XIX w. doprowadził wodę do Los Angeles, dzięki czemu zaczęło ono gwałtownie się rozwijać (rychły koniec kariery Mulhollanda nastąpił w 1928 r., kiedy zaledwie 12 godzin po inspekcji bezpieczeństwa zawaliła się olbrzymia tama St. Francis). Nazwisko Mulhollanda nie zostało zapomniane, głównie dzięki nazwanej na jego cześć drogi Mulholland Drive, która często pojawia się w filmach czy książkach.
Jednak Doheny także zasłużył się w historii Miasta Aniołów. Był ojcem przemysłu naftowego w Los Angeles. Kiedy w 1892 r. przedsiębiorstwo Doheny’ego wydobyło w mieście ropę, L.A. zaczęło się gwałtownie bogacić. Jak pisze Jean Stein, populacja L.A. zwiększyła się dzięki nafcie ze stu tysięcy do ponad miliona i dwustu tysięcy przez trzy dekady: od 1900 do 1930 r. W tym rozgrzanym słońcem mieście w Kalifornii produkowano wówczas blisko 20 proc. światowych zasobów ropy. Historia Doheny’ego, biednego chłopaka z Wisconsin, który do L.A. dotarł dopiero w wieku 35 lat, jest tak nieprawdopodobna, że inspirował się nią Upton Sinclair, pisząc pod koniec lat dwudziestych powieść „Nafta”. Na film - „Aż poleje się krew” przełożył ją z kolei reżyser i scenarzysta Paul Thomas Anderson. Obraz zdobył dwa Oscary i sześć nominacji, ale według prawnuka kalifornijskiego magnata naftowego, Patricka „Neda” Doheny’ego, jest czystą fikcją. „Prawda jest dużo ciekawsza niż wszystko, co ktokolwiek zdołałby wymyślić” - stwierdził w „Na zachód od Edenu”.
Doheny szybko się wzbogacił. Zostawił drugą żonę i kilkuletniego syna Neda (matka chłopca, pierwsza żona Dohenny’ego popełniła samobójstwo, kiedy przedsiębiorca ją zostawił) w Kalifornii i wyjechał do Meksyku. - Historia poczynań Doheny’ego w Meksyku jest po prostu niesamowita - mówił w książce Jean Stein brytyjski pisarz Richard Rayner. - To opowieść o przedsiębiorczym awanturniku, a zarazem wyraźna ilustracja mechanizmów oligarchicznych manipulacji i bezczelnych kradzieży. Doheny na prawo i lewo dawał łapówki coraz wyżej postawionym meksykańskim urzędnikom, aż zaprzyjaźnił się z prezydentem Porfirio Diazem, który sprzedał mu wyłączne prawa do wierceń w rejonie Tampico, gdzie w owym czasie znajdowały się najbogatsze złoża ropy na świecie. W latach 1903-1918 Doheny 65 razy wyjeżdżał do Meksyku, by wręczać łapówki” - opisywał Rayner.
Kiedy Doheny wrócił do Los Angeles, był już najbogatszym człowiekiem w USA. - Trudno sobie wyobrazić podobną sytuację w tamtych czasach. Jednego dnia pracujesz na centrali telefonicznej, a następnego Steinway robi fortepian z popiersiem twojego syna po obu stronach klawiatury - mówił prawnuk Edwarda, Patrick. Rodzina Doheny’ego: żona Estelle oraz syn Ned wraz z żoną Lucy i pięciorgiem dzieci - stali się najbardziej wpływowymi ludźmi kalifornijskiej socjety: urządzali huczne przyjęcia i mieli wielu przyjaciół, szczególnie pośród sławnych i bogatych, a ich wysokiego statusu nie podważył nawet fakt, że z racji wiary katolickiej i demokratycznych poglądów byli oni wtedy w Los Angeles rodzynkami.
Do dziś bogacze w Kalifornii lubią wydawać pieniądze szczególnie na jedną rzecz: domy. W okresie rozkwitu Los Angeles najbardziej majętni stawiali prawdziwe pałace, jak chociażby amerykański magnat prasowy William Randolph Hearst, który w 1919 r. wybudował w miejscowości San Simeon posiadłość zwaną po prostu zamkiem Hearsta. Olbrzymi neorenesansowy budynek faktycznie przypominał zamek i według pisarza Mike’a Davisa to właśnie Hearst wygrał „wyścig zbrojeń”, czyli nieoficjalny konkurs na najbardziej luksusową posiadłość. Dom Dohenych także stawał w tym wyścigu. Rezydencję Greystone, która stylem przypominała brytyjską wiejską posiadłość, postawiono na wzgórzu Beverly Hills. Davis w rozmowie z pisarką Jean Stein nazwał Greystone „granitowo-wapiennym mauzoleum”, a Rayner „raczej planem zdjęciowym niż domem”.
Doheny miał tyle pieniędzy, że spełniał wszystkie zachcianki swoich bliskich. Kiedy jego żona zapragnęła mieć w swojej sali balowej 18 kolumn z czarno-różowego marmuru, które tworzyły panoramę Pompei na wystawie światowej w San Francisco, potentat naftowy kazał zabrać je z wystawy i zawieść do domu. Z kolei jego wnuczka Dickie Dell chciała mieć olbrzymi domek dla lalek, taki jak dziecięca aktorka Shirley Temple. Szybko postawiono go na terenie Greystone, a domek „miał wielkość trzech czwartych realnego domu” - czytamy w książce Stein.
Rodzina Dohenych żyła jak w bajce, ale nie ominęły jej tragedie. W 1929 r. Edward Doheny stracił jedyne dziecko. Wydarzenia, które miały miejsce pewnego wieczoru nad basenem w Greystone, do dziś są owiane tajemnicą. Wiadomo, że Ned Doheny rozmawiał ze swoim przyjacielem i sekretarzem Theodorem Hugh Plunkettem i doszło do strzelaniny, w której obaj zginęli, nie wiadomo kto strzelił. Rodzina Dohenych zadzwoniła bowiem na policję dopiero trzy godziny po zdarzeniu, nigdy nie pozwoliła funkcjonariuszom przeprowadzić dokładnego śledztwa, a całą aferę wyciszyła dzięki pieniądzom i wpływom. Zdaniem rodziny Dohenych Plunkett miał problemy psychiczne i zastrzelił Doheny’ego, a następnie samego siebie. Jednak według rodziny Plunketta - średniozamożnej i mało wpływowej - wszystkie dowody wskazują na to, że to Ned zabił Hugh, a potem popełnił samobójstwo. Plunkettowie podkreślają, że to wyjaśnia dlaczego ta tak bardzo religijna rodzina nie urządziła mężczyźnie katolickiego pogrzebu. W Los Angeles huczało od plotek. Spekulowano między innymi, że mężczyźni byli kochankami i doszło między nimi do pełnej emocji sprzeczki. Inni mówi jednak, że chodziło o aferę Teapot Dome - drugą rysę w baśniowej historii Edwarda Doheny’ego.
Doheny był jednym z głównych bohaterów tej afery, która do czasu słynnego Watergate była uznawana za największy skandal polityczny w historii USA. Sekretarz zasobów wewnętrznych USA Albert Fall został oskarżony o przyjmowanie łapówek od potentatów naftowych: Edwarda Doheny’ego i Harry’ego Sinclaira w zamian za danie im pozwolenia na wydobywanie ropy w Teapot Dome w Wyoming oraz dwóch terenach w Kalifornii. Od 1922 do 1923 r. Senat prowadził w tej sprawie śledztwo, które kosztowało Doheny’ego zarówno majątek, jak i nerwy, a i prawdopodobnie syna - to Ned i Hugh Plunkett mieli dostarczać łapówki Fallonowi. Przesłuchiwała ich także senacka komisja, w związku z czym byli pod dużym napięciem ze strony głowy rodziny. Koniec końców magnatowi naftowemu nie postawiono żadnych zarzutów, a skazany na więzienie został wyłącznie Fall, co pisarz Richard Rayner nazwał „kompletnie surrealistycznym”. Wszystkie dowody wskazywały bowiem na winę Doheny’ego. Amerykanin miał jednak pieniądze, a więc i świetną obronę - jego obrońca Frank Hogan za zwycięstwo zainkasował milion dolarów oraz samochód marki Rolls-Royce. „Idealny klient to przestraszony bogacz” - miał powiedzieć prawnik. Zwycięstwo jednak nie ucieszyło Doheny’ego, który był załamany po śmierci syna oraz znacznie biedniejszy. Zmarł on w 1935 r. w wieku 79 lat.
- Klan Dohenych wciąż mieszka w LA. To straszne, że aby utrzymać władzę i pozycję, Doheny postanowił poświęcić rodzinę. Ta tragiczna sytuacja go zniszczyła - mówił Richard Rayner. Posiadłość Greystone została kupiona przez miasto Beverly Hills i odrestaurowana, a co jakiś czas odbywają się tam wycieczki dla turystów, których motywem przewodnim jest ... morderstwo.
Rodzina Warnerów - kino i polskie korzenie
- To byli niezwykli ludzie, ale zarazem potwory. Biznes filmowy jest bezlitosny i trzeba być potworem - mówił w „Na zachód od Edenu” producent David Geffen o ludziach ze świata kina. Wśród nich byli bracia Warner, założyciele jednej z największych amerykańskich wytwórni - Warner Bros. Albert, Sam, Harry i Jack byli synami polskich imigrantów żydowskiego pochodzenia o nazwisku Wonsal. Trzech starszych braci urodziło się w Krasnoscielcu na Mazowszu w ówczesnym Królestwie Polskim, młodszy, Jack (Jakub), już za oceanem, w miejscowości London w Kanadzie. Rodzina imigrantów z Polski, która łącznie liczyła 14 członków (z 12 dzieci przeżyło tylko siedmioro) przez lata walczyła o przetrwanie. Osiedlili się w Youngstown w Ohio, gdzie ojciec prowadził sklep masarski, a pracować musiały również dzieci. Trudne początki to stały element każdej historii o amerykańskim śnie i tak też było w przypadku rodziny Wonsalów.
Albert, Sam i Harry wyczuli, że kino jest przyszłością: zastawili majątek rodziny, sprzedali stary zegarek ojca i kupili projektor, na którym wyświetlali filmy w Ohio i Pensylwanii. To w tym drugim stanie w 1903 r. otworzyli swoje pierwsze kino. Zmienili nazwisko (syn Jacka, Jack Warner Jr. wyznał, że kiedy zapytał raz ojca o ich prawdziwe rodowe nazwisko, ten zaciągnął się papierosem i odpowiedział „nie pamiętam”) i dwadzieścia lat później wraz z Jackiem założyli wytwórnię Warner Bros. „[Oni] otworzyli bajkę, bo byli imigrantami i ten kraj postrzegali jako krainę z bajki. Niesamowite, że udało im się porwać cały naród - powiedział kiedyś dramatopisarz Arthur Miller, były mąż Marilyn Monroe, cytowany przez Jean Stein.
To dzięki pierwszym wytwórniom filmowym, w tym studiu Warnerów, powstało Hollywood. Warner Bros. twardą ręką rządził głównie Jack (Sam zmarł w 1927 r.), o którym mówiło się wprost jako o bezwzględnym despocie. „Jadalnia Jacka Warnera w studiu przypominała wnętrze pałacu Buckingham. Wyglądał jak monarcha. (...) Jack zasiadał przy tym wielkim stole, a ludzie przychodzili na audiencję. Można było się odezwać dopiero wtedy, gdy na to pozwolił” - wspominał Richard Gully, który pracował w Warner Bros. Zupełnie inny był Harry Warner - między braćmi często dochodziło do kłótni, a Harry, w przeciwieństwie do Jacka, nie lubił brylować w towarzystwie. Jego córka Betty Warner Sheinbaum wspominała, że raz podszedł on do pięknej nastolatki w restauracji i powiedział do niej, że z taką urodą powinna występować w filmach. - Dzień dobry, panie Warner. Jestem Shirley Temple - odpowiedziała dziewczyna, która była już wielką gwiazdą.
Warnerowie rządzili w świecie kina twardą ręką i unikali skandali. Kiedy Jack rozwiódł się z pierwszą żoną Irmą i w 1936 r. ożenił się z Anne Page, Harry wpadł w złość - Ann była bowiem rozwódką, miała córkę i nie była typem skromnej dziewczyny z dobrej rodziny. Dobre imię było jednak tak ważne, że kiedy parze urodziła się przed ślubem córka, Barbara, dziewczynka przez dwa lata była w ukryciu wychowywana przez opiekunkę w małym domku na terenie posiadłości Jacka. Potem została „zaadoptowana” - Warnerowie wyprawili przyjęcie z okazji adopcji, a dziewczynka zamieszkała w domu. Prawdę o swoim pochodzeniu Barbara Warner Howard poznała już jako dorosła kobieta. Córka Jacka i Ann, a także jej przyrodnia siostra Joy oraz wszystkie dzieci z bogatych rodzin, żyły pod kloszem, otoczone przez guwernantki, nianie i kucyki. - To była elita wewnątrz elity. Dziś, ponieważ jesteśmy Kalifornijczykami z drugiego pokolenia, patrzy się na nas pobłażliwie jak na starą arystokrację - powiedział w książce „Na zachód od Edenu” przyjaciel Barbary z dzieciństwa, Harry Joe Brown Jr.
Olbrzymia posiadłość Jacka Warnera została wybudowana w 1937 r. na ulicy Angelo Drive. Na terenie o powierzchni prawie 6 hektarów były rozległe ogrody przypominające Wersal, mosty, wodospad, kort tenisowy, pole golfowe, schron, sala kinowa, a w jednym z pokojów podłoga sprowadzona z Francji, na której podobno stał Napoleon Bonaparte, kiedy oświadczał się Józefinie. Przyjęcia na Angelo Drive przechodziły do historii, a bywały na nich największe gwiazdy starego Hollywood: Betty Davis, Gary Cooper czy John Wayne. Nie brakowało na nich alkoholu, muzyki, romansów i plotek: o liczne romanse, w tym z kobietą, oskarżano między innymi żonę Jacka, której portret namalował zresztą sam Salvador Dali.
Warnerowie utrzymali swój największy status nawet w czasie „polowania” na komunistów w Hollywood, kiedy wciągniętych na czarną listę i zwolnionych z pracy zostało dziesiątki ludzi kina podejrzewanych o lewicowe sympatie. Bracia postanowili wtedy współpracować z niesławną Komisją do Badań Działalności Antyamerykańskiej, a Jack Warner sam wskazał nazwiska „komunistycznych” scenarzystów w swojej wytwórni, co zatrzęsło Hollywood. Powiedział on podczas przesłuchania w 1947 r.: „Ideologiczne termity wgryzły się głęboko w liczne gałęzie przemysłu, organizacje i sfery towarzyskie Ameryki. Gdziekolwiek się pochowały, powinniśmy je wykurzyć na dobre. Moi bracia i ja będziemy ochoczo łożyć na ten fundusz dezynsekcyjny”. Podobnie jak Warnerowie, zachował się między innymi przyszły prezydent i aktor Ronald Reagan, który też chciał za wszelką cenę utrzymać się w Hollywood.
Konflikt między braćmi Warner miał swoje apogeum w 1956 r. - Jack nie mógł znieść tego, że jest młodszym bratem. Chciał być prezesem Warner Brothers, a formalnie był wiceprezesem - mówił Richard Gully. Kiedy Albert, Harry i Jack zaczęli tracić pieniądze i wystawili na sprzedaż 90 proc. akcji Warner Bros, najmłodszy brat postanowił to wykorzystać. W tajemnicy przed wszystkimi Jack namówił bankiera Serge’a Semenenkę, aby je nabył, po czym odkupił od niego swoje akcje i tym samym stał się nowym prezesem. Działania Jacka Warnera oburzyły wielu. Aktor Dennis Hopper wspominał, że James Dean, który kręcił wtedy w studiu Warnerów „Buntownika bez powodu”, witając się z Jackiem i Sergem bezpośrednio po kupnie akcji, sypnął im pod nogi monety i odszedł bez słowa. Po wykupieniu firmy przez Jacka Warnera Harry załamał się i dostał silnego udaru. Zmarł w 1958 r. we Francji, ale Jack nie przyjechał na jego pogrzeb. Kilka dni później miał wypadek samochodowy i zapadł w krótką śpiączkę. - Bóg cię pokarał - miała powiedzieć jego siostra Sadie. Do niej Jack także już się nigdy nie odezwał. Trudne relacje miał także z synem Jackie Jr. i żoną Ann, którą kochał, jednak nie umiał z nią żyć. Nie stronił od kochanek i, jak stwierdził Gully, nie miał żadnych przyjaciół. Biznes był dla niego najważniejszy.
Jack Warner w 1974 r. dostał udaru i musiał przejść na emeryturę. - Nie był już tym samym sukinsynem co wtedy, gdy miał władzę. Umieranie go wykańczało - powiedział Patrick Foulk, przyjaciel Ann Warner. Żona do końca się nim opiekowała. Warner zmarł w 1978 r. w wieku 86 lat, pozostawił po sobie 15 milionowy majątek i wytwórnię działającą do dziś.
Rodzina Steinów - muzyka i mafia
W „Na zachód od Edenu” pisarka i dziennikarka Jean Stein pisze również o swojej rodzinie. Steinowie byli bowiem kolejną wpływową i bogatą familią w hrabstwie Los Angeles. Nie zajmowali się jednak ropą naftową ani kinem, ale muzyką. Jules Stein, amerykański Żyd, wychował się w ubogiej rodzinie w South Bend w Indianie - katolickim miasteczku, w którym dzieci Steinów przezywano „żydziątkami”. Stein postanowił jednak osiągnąć w życiu sukces - poszedł na uniwersytet w Chicago, a potem studiował okulistykę w Wiedniu. Po powrocie został dyrektorem kliniki okulistycznej w Chicago, jednak jego prawdziwą miłością była muzyka. Stein wziął więc w pracy urlop (z którego już nie wrócił) i w 1924 r. otworzył Music Corporation of America.
MCA było pierwszą agencją muzyczną w USA. Firma Steina, której siedzibę w 1939 r. przeniesiono z Chicago do Beverly Hills , po raz pierwszy zrobiła to, co dzisiaj jest podstawą muzycznego biznesu - sprawowała pieczę nad muzykami, organizowała im koncerty w różnych miastach i całe trasy koncertowe. Jak powiedział w „Na zachód od Edenu” Lew Wasserman, późniejszy dyrektor MCA, Stein „stworzył nową branżę”.
W latach 30. Stein dowiedział się od znajomego, dyrektora chicagowskiej filii Amerykańskiej Federacji Muzyków Jamesa C. Petrillo, że jedna z mafii ma zamiar porwać go dla okupu - gangsterzy chcieli zażądać za niego 50 tys. dolarów. - Nie bałem się. Sam nie wiem dlaczego. Może byłem za głupi albo co. Chodziłem po mieście i załatwiałem interesy jak dawniej - wyznał Stein w swojej nieopublikowanej biografii. Do porwania w końcu nie doszło. Sam założyciel MCA zawsze zaprzeczał pogłoskom o współpracy z gangami. - Studia medyczne wykształciły we mnie mocną świadomość etyczną. (...) Nigdy w życiu nie zrobiłem niczego, co stałoby w sprzeczności z panującymi w niej zasadami - twierdził.
Co innego mówili jednak jego współpracownicy. Louise Mills, syn Karla Kramera, innego dyrektora Music Corporation of America, wspominał: „Firma nawiązywała umowy z klubami nocnymi. Załatwiali naganiaczy, zabawne czapeczki i wódę. Działo się to podczas prohibicji. (...) W ten biznes wmieszana była mafia, choć nie wiem, czy chodziło o gang Ala Capone. Gangsterzy kontrolowali przemysł alkoholowy i aby załatwiać zespołom występy i zawierać wszystkie umowy, trzeba było współpracować z bossami. Sądzę więc, że wypracowali jakieś porozumienie”. - Wszystko odbywało się z klasą, w rękawiczkach i całkowicie profesjonalnie. (...) Układy z mafią były ściśle tajne - dodał późniejszy dyrektor Jim Murray.
Mafia, nagie tancerki pływające w zbiornikach, alkohol, blichtr i jazz - tak wyglądało życie zawodowe Steina. Dużo działo się jednak również w jego domu. Podobnie jak inne bogate rodziny Steinowie mieli swoje miejsce na ziemi - posiadłość Mglistą Górę na wzgórzu w Beverly Hills. Przed nimi w tym szykowanym domu w stylu hiszpańskim, który miał 11 sypialni, 9 łazienek (ta należąca do pani domu była cała w lustrach), rozległe ogrody, bar i ukryty za nim bunkier, mieszkała hollywoodzka gwiazda Katherine Hepburn, która jak sama potem wyznała, miała problem z nieproszonymi gośćmi - wężami („Chwytałam moją małą strzelbę i - bam, bam! - strzelałam do niego”).
Na wieczorne przyjęcia przychodzili bogaci i sławni, na jednym z nich Judy Garland zaśpiewała słynne „Over the Rainbow”. Wszyscy byli niezwykle eleganccy i stylowi. - Nikt nie zjawiał się we flanelowej koszuli, żeby podpierać ścianę. Ludzie byli naprawdę gustownie ubrani. Oczywiście martini lało się strumieniami - mówiła aktorka Fiona Shaw. Żona Steina, Doris, miała słabość do futer, kapeluszy, klejnotów, mężczyzn, a także do alkoholu, który piła ze znajomymi już od rana. Jean Stein stwierdziła, że ona i jej siostra traktowane były w domu raczej jak rekwizyty. - Gdy do domu przychodziły gwiazdy, sprowadzano nas na dół, żebyśmy dygały jak laleczki w jedwabnych sukienkach. Miałyśmy starannie zorganizowane życie towarzyskie, ale ja nie czułam się dobrze wśród tych wszystkich dzieci z Hollywood - wspominała. Jak na kalifornijską arystokrację przystało, Steinowie chcieli by ich córki wyszły za książąt. Byli więc zadowoleni gdy mężem Jean został mężczyzna o nazwisku Willam Vanden Heuvel. Tak naprawdę pochodził on jednak z rodziny imigrantów, a jego ojciec pracował ... w fabryce musztardy.
Sam Jules Stein, już jako milioner, pod koniec życia wrócił do medycyny i ufundował instytut okulistyki. Umarł na raka kości w 1981 r. Na łożu śmierci zdążył jeszcze zniszczyć pewność siebie swojej wnuczki Wendy, kiedy do jej siostry Katriny powiedział: „Jestem pewny, że dokonasz wielkich rzeczy. Wierzę w ciebie bez granic”. Kiedy ich matka, Jean Stein, powiedziała: „Wendy także!”, ten odpowiedział brutalnie: „Nie, nie Wendy”. - Pomyślałam sobie: o, ty pie...ny gnoju. Podeszłam, pocałowałam go i poszłyśmy. W taksówce przez całą drogę płakałam, mówiąc Katrinie, że do niczego się nie nadaję i nigdy nic nie osiągnę. (...) Ta zadra wciąż we mnie tkwi - mówiła po latach Wendy Vanden Heuvel. Doris Stein zmarła trzy lata po mężu, a Mglistą Górę kupił w 1986 r. za blisko 10 milionów dolarów australijski miliarder Rupert Murdoch. Dwa lata temu Murdoch, który, jak wyznała Stein zachował w domu wszystkie pamiątki i meble Steinów, sprzedał posiadłość swojemu synowi za trzy razy tyle. Sama Jean Stein zmarła w kwietniu tego roku w wieku 83 lat. Pisarka i córka złotej ery Los Angeles cierpiała na depresję i popełniła samobójstwo - wyskoczyła z okna swojego mieszkania w Nowym Jorku.