Na pomoc pszczołom, ale z głową!
Pszczelarz to arystokrata wśród zawodów świata - tak mówią o sobie miłośnicy pszczół. Choć podkreślają też, że aby mieć z tego zawodu (który trafniej jest określić jako pasję) zysk, trzeba założyć pasiekę na 200-300 uli.
- No i posiadać ogromną wiedzę, bo zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy pszczoły masowo giną, jakimś nieprzemyślanym posunięciem można im bardzo zaszkodzić - uważa Sławomir Sokołowski, pszczelarz z Koluszek.
Dlatego pan Sławek z dużym dystansem odnosi się do ogólnoświatowej akcji ratowania pszczół. W jej programie znalazło się m.in. zakładanie pasiek w miastach (np. na dachach budynków) oraz powrót do pszczelich korzeni, czyli leśnych barci.
- Największym wrogiem tych owadów jest chemia, czyli aktualnie wszechobecne pestycydy, i zanieczyszczenie powietrza - mówi pszczelarz. - Wiadomo, że w miastach jest tego najwięcej, także spalin. Dlatego w takim środowisku pszczoły mają małe szanse na przetrwanie. Poza tym muszę one mieć dostęp do świeżej wody oraz tzw. pożytków, czyli roślin, z których zbierają, przerabiany później na miód, pyłek kwiatowy. W gęsto zabudowanej aglomeracji, jak choćby Łódź, nawet drzew jest mało, nie mówiąc już o innych roślinach.
Jeśli zaś chodzi o barcie (czyli dziuple w pniach drzew, w których pszczoły w dawnych czasach zakładały gniazda), zdaniem Sławomira Sokołow-skiego sprawa nie wygląda lepiej.
- Z barci nie da się wyciąć plastra miodu, nie niszcząc jej - tłumaczy. - W takim gnieździe pszczoły muszą też same zbudować plastry, gdyż nie można wsadzić tam ramek, które są w tradycyjnym ulu. W związku z tym owady, chociaż mniej chorują, żyją krócej, bo muszą więcej pracować. Produkują też mniej miodu.
Koluszkowski pszczelarz uważa, że powrót owadów do natury nie uda się bez pomocy człowieka, a dokładniej bez leków na pasożytnicze choroby, które są ich udręką.
- Bez pszczół nie przetrwamy, bo te owady zapylają zboża, drzewa owocowe - mówi koluszkowianin. - Nie będzie pszczół, nie będziemy mieli co jeść. Do dramatycznej sytuacji doszło w Chinach, gdzie specjaliści chcieli pozbyć się owadzich szkodników, a przy okazji wytruli także pożyteczne pszczoły. No i teraz są tam miejsca, gdzie zapylać kwiaty muszą... ludzie.
Pan Sławek podkreśla, że pszczelarstwo trzeba wspierać, ale nie przez wymyślanie rozwiązań typu barcie czy miejskie pasieki, ale przez dofinansowywanie sprzętu oraz szkoleń dla pszczelarzy.
- Trzeba też uświadamiać innych „użytkowników przyrody”, na przykład działkowców, których ogrody sąsiadują z pasiekami. Nie wszyscy bowiem zdają sobie sprawę, że środki ochrony roślin powinny być rozpylane dopiero wieczorem, kiedy pszczoły skończą obloty.
Teraz, zimą, w pasiekach panuje spokój. Przy kilkunastostopniowych mrozach lepiej nie otwierać ula, gdyż jego mieszkańcy są bardzo wrażliwi na niską temperaturę. O tej porze roku pszczoły są mało aktywne, zapadają w coś w rodzaju hibernacji. Jeśli jest bardzo zimno, trzeba je dokarmiać, najlepiej gotowymi mieszankami. Na pierwszy miód musimy poczekać kilka miesięcy. O jego prozdrowotnych walorach nie trzeba chyba nikogo przekonywać - znakomicie wpływa m.in. na poprawę odporności oraz stan serca.