W ten nielegalny proceder zamieszani byli: podlascy policjanci, likwidator szkód, kierowcy z Białorusi i Podlasia. Skala oszustw była ogromna, a samych oskarżonych - ponad stu.
Śledztwo dotyczące wyłudzania odszkodowań na podstawie upozorowanych kolizji trwało wiele lat. Większość oskarżonych usłyszała już prawomocne wyroki skazujące. W tym figuranci i główni organizatorzy procederu. Na orzeczenie czekają jeszcze na przykład cudzoziemcy poszukiwani listami gończymi na Białorusi oraz czterej zwolnieni już z pracy policjanci z bielskiej i białostockiej drogówki, którzy mieli za łapówki legalizować fikcyjne stłuczki, a tym samym ułatwiać dokonywanie oszustw.
Prokurator chce, by trafili za kraty. Domaga się kary bez zawieszenia, wysokich grzywien (do 15 tys. zł) oraz zwrócenia przynajmniej części odszkodowań, które udało się dzięki ich działaniom wyłudzić. Z wszystkich 11 zarzutów wyłania się kwota ponad 200 tys. zł. W tym tygodniu Sąd Rejonowy w Białymstoku miał ogłosić wyrok. Wznowił jednak przewód. Uznał, że biegły z zakresu badania pisma ręcznego powinien zweryfikować, czy podpis na protokole użycia alkomatu kierowcy uczestniczącego w jednej z podejrzanych kolizji, faktycznie do niego należy. Mężczyzna ten - przesłuchiwany na rozprawie - zaprzeczył. Policjant, który protokół sporządzał, twierdzi co innego. Tylko grafolog może tę kwestię wyjaśnić. A na to trzeba czasu. Sąd dał mu go do końca lipca.
To już prawie półtora roku od rozpoczęcia procesu. Do tej pory toczył się dość sprawnie. Najwięcej czasu zajęło oczekiwanie na wcześniejsze opinie biegłych z zakresu pisma ręcznego. Dlaczego jest to tak kluczowy dowód? Bo, według śledczych, policjanci sporządzali notatki urzędowe z miejsc kolizji, których nie było lub miały inny przebieg niż ten opisany, oraz - i w tym tkwi sedno - wskazywali w nich udział osób, których na miejscu nie było. Na przykład Agnieszki K. (obecnie F.).
Nie rozpoznała swego podpisu na notatce z kolizji z 25 maja 2003 r. Według oficjalnej dokumentacji, w pobliżu miejscowości Pasieka na trasie Bielsk - Siemiatycze kierowała Mitsubishi Carisma. Nagle przed koła wyskoczyła sarna. Kobieta próbowała ją ominąć, uderzyła w drzewo. Przyjechała policja: Jerzy B. oraz (oskarżony dziś) Andrzej B. Ten drugi sporządził notatkę informacyjną, protokół użycia wobec Agnieszki K. alkotestu oraz wypisał mandat w wysokości 50 zł.
Kobieta zgłosiła szkodę. PZU wypłaciło z tytułu ubezpieczenia AC odszkodowanie - 22.200 zł. Co jednak po latach ustaliła prokuratura, to nie Agnieszka K. prowadziła pojazd, nawet jej w nim nie było. Prowadził jej narzeczony, który znalazł w schowku dowód osobisty kobiety, a za sporządzenie nieprawdziwej dokumentacji służbowej dał Andrzejowi B. 200 zł łapówki. W toku śledztwa okazało się też, że nie było żadnej sarny. Po prostu Adam F. stracił panowanie nad pojazdem.
Gdy przyjechała policja, powołał się na znajomego policjanta o pseudonimie Lonek i tak przeforsował u wtajemniczonego Adama B. wpisanie dzikiej zwierzyny w przebieg całej kolizji. Podejrzany Adam F. przyznał w śledztwie, że wolał, żeby kolizja „poszła” na konto jego narzeczonej, bo ubezpieczyciel dopiero co zimą wypłacił mu odszkodowanie za inną, oczywiście ustawioną kolizję Mitsibishi Carisma z Dodgem Grand caravan „zorganizowaną“ przez Michała M. i Piotra M. Ten ostatni zatrudniony był jako likwidator szkód.
Byłych mundurowych obciążają też zeznania innych oskarżonych, ale policjanci idą w zaparte. Nie przyznają się do winy.
- Nie było możliwości, aby wystawić mandat na osobę, której nie było na miejscu zdarzenia, bo musi się wylegitymować i złożyć podpis. Odmowa oznaczała odmowę przyjęcia mandatu - tłumaczył w sądzie Andrzej B. Adwokaci całej czwórki walczą o uniewinnienie.
Zdaniem prokuratury, przynajmniej dwóch z czterech oskarżonych policjantów przyjmowało łapówki. Były to jednorazowo kwoty 100-200 zł. Zarzuty wobec policjantów dotyczą lat 2002-2003, ale sam proceder zaczął się dużo wcześniej.
W minionym tygodniu Sąd Okręgowy w Białymstoku skazał prawomocne braci Jarosława i Stanisława S. W latach 1999-2003 Jarosław S. dopuścił się w sumie 11 oszustw na ponad 164 tys. zł. To na niego zarejestrowane były auta, które uczestniczyły w kolizjach na terenie pow. białostockiego. Samochód prowadził jego brat lub inne osoby, które już wcześniej usłyszały prawomocne wyroki skazujące.
Takim samym finałem kończyły się też w większości pozostałe postępowania, z drobnymi tylko wyjątkami. Sąd odwoławczy utrzymał wyrok Sądu Rejonowego w Sokółce uniewinniający sześć osób. Uznał bowiem, że nie ma dowodów, że w 2012 r. wyłudzali oni odszkodowania zgłaszając trefne szkody już uszkodzonych aut (od blisko dwóch do kilkunastu tys. zł). Prokurator wnosił o uchylenie orzeczenia i cofnięcia sprawy do ponownego rozpoznania.