Na co zachorowała łódzka policja, czyli czarna seria zaniedbań i błędów
Serial zaniedbań łódzkiej policji: nieudolne poszukiwania Kai W., zwłoka w poszukiwaniach ofiary gwałtu, próba samobójcza w izbie zatrzymań w Bełchatowie, a w tle postępowania dyscyplinarne... Wygląda na to, że policję na deski posyła bezwład własnych funkcjonariuszy- pisze Marcin Darda
Gdy słyszę, że łódzcy policjanci w sprawie poszukiwań 20 letniej Kai, popełnili „karygodne błędy”, ogarnia mnie strach. Strach, bo to nie o błędy chodzi. Błędy, jeśli już, popełnia się w działaniu, w tym przypadku działania było niewiele, a jeśli już, to raczej było to markowanie działań, by w papierach się wszystko zgadzało. To nie błędy, tylko haniebne zaniechania. Tylko dlaczego?
Z braku profesjonalizmu i doświadczenia? Z lenistwa? Z braku empatii i zwykłej przyzwoitości? Z obniżonego morale? Strach, bo ten przypadek pokazuje, że na taką „pomoc” w osobistych dramatach może liczyć każdy z nas. W przypadku „akcji poszukiwawczej” 20-letniej Kai W. sekwencja czynności policyjnych wręcz poraża.
17 sierpnia policjantom ze Zduńskiej Woli zaginięcie Kai zgłasza rodzina, tego samego dnia zduńskowolska policja występuje do łódzkiej. Dzień później para policjantów z II komisariatu staje przed drzwiami mieszkania w bloku na Teofilowie, które wynajmował chłopak Kai, Artur W. (w środę przyznał się do zabójstwa). Co się dzieje dalej? Funkcjonariusze sporządzili notatkę służbową: pukali do drzwi, w mieszkaniu nikogo nie było, zapytali też sąsiadów, a oni stwierdzili, że nie widzieli dziewczyny od kilku dni. 19 sierpnia pod drzwiami mieszkania na Teofilowie pojawiają się siostry Kai: wzywają policję, ponieważ czują wydobywający się zza drzwi fetor. Policja z kolei powiadamia straż pożarną. Do mieszkania przy użyciu podnośnika wchodzi strażak, który przeszukuje lokal, ale ciała nie znajduje. W kolejnej notatce znalazła się informacja, że policjanci osobiście przeszukali mieszkanie, co okazało się zwykłym kłamstwem. Znów brak profesjonalizmu i doświadczenia? Lenistwo? W każdym razie dziś w odprysku tej sprawy toczą się postępowania dyscyplinarne wobec policjantów, którzy byli pod drzwiami bloku na Rojnej. Nie zauważyli nawet, że klatka schodowa jest monitorowana, a zapis z monitoringu byłby pomocny. Ciało dziewczyny znaleziono dopiero tydzień później, w sobotę 26 sierpnia i to nie dzięki determinacji policji, a dziennikarki Polsatu. Leżało skrępowane w wersalce z zaciągniętym na głowę czarnym workiem. Teraz śledztwo nadzoruje komendant główny policji. Nie była to zresztą jedyna kryminalna sprawa, która poraziła opinię publiczną w ostatnich tygodniach i zwróciła uwagę całego kraju na Łódź.
Dwudniowa „zwłoka w działaniach poszukiwawczych”
Bestialski gwałt zbiorowy na 26-letniej kobiecie, którą bito 10 dni, to nie jest codzienność. Sprawa była przedmiotem publicznych połajanek ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, ale nie tylko z powodu wymiaru zbrodni, ale znów „licznych błędów w postępowaniu” - jak się minister wyraził. Tylko czy na pewno błędów, a nie zaniechań?
Minister odwołał zastępcę prokuratora rejonowego na Widzewie, ale przy okazji wspomniał - nie wdając się w szczegóły - także o błędach policji. Do Dziennika Łódzkiego dotarły informacje, że doniesienie o zaginięciu 26-latki, zbagatelizowano, do rodziny nie oddzwoniono po informacje, nie sprawdzono logowań telefonu 26-latki, a po kilku dniach sprawę oddano policji w Zgierzu, gdzie kobieta mieszkała.
Zaprzecza temu, choć nie we wszystkim, inspektor Paweł Karolak, komendant miejski policji w Łodzi. To on wszczął w tej sprawie kontrolę. Zaginięcie zgłoszono 22 lipca późnym wieczorem, pięć dni potem, gdy kobietę widziano po raz ostatni. Wedle informacji, które policja uzyskała, 26-latka miała problemy z narkotykami, dopalaczami i alkoholem, ba - już raz była poszukiwana, zniknęła rok wcześniej na tydzień z domu, po czym okazało się, że bawiła na imprezie. Ale machinę poszukiwawczą rozkręcono: sprawdzono szpitale, rysopis przekazano patrolom. W przekazanej nam relacji komendanta Karolaka jest jednak jedno zdanie, które znów rzuca cień na pracę podległych mu funkcjonariuszy: „Niestety podczas kolejnych dwóch dni nastąpiła zwłoka w działaniach poszukiwawczych - pisze nam komendant.
I znów: Lenistwo? Brak doświadczenia? Empatii? Tego wciąż nie wiemy. Sprawę przekazano do Zgierza po tym, gdy sprawdzono hostel, w którym kobieta mogła być, a jej nie było. Uznano zatem, że nie ma śladów jej pobytu w Łodzi. Komendant zaprzecza też, że nie kontaktowano się ze zgłaszającym zaginięcie. Gdy kobieta uciekła oprawcom, na komisariacie gwałtów nie zgłosiła. Zrobiła to potem jej matka.
Komendant Karolak: - Jeszcze tego samego dnia, kilka godzin później, policjanci zatrzymali trzech podejrzanych. W związku z nieprawidłowościami podczas pierwszych dni po zgłoszeniu zaginięcia poleciłem wszczęcie trzech postępowań dyscyplinarnych wobec funkcjonariuszy VIII Komisariatu Policji.
Mimo kilku operacji 26-latka zmarła.
Skazany opuścił szpital, a policja czeka na decyzję sądu
W tę czarną serię wpisuje się jeszcze próba samobójcza w policyjnym areszcie w Bełchatowie. Doszło do niej 24 lipca przed godz. 1 w nocy. 30-letni bełchatowianin został w piątek, 21 lipca, zatrzymany przez policję i osadzony w izbie dla osób zatrzymanych przed przewiezieniem do zakładu karnego - miał wyrok za kradzieże. W sobotę, 22 lipca, policjanci nie mogli go jednak odwieźć do więzienia.
- Dyżurny i nadzorujący zdecydowali, że sprawy bieżące, które zdarzyły się tego dnia są ważniejsze - mówi mł. insp. Tomasz Jędrzejczyk, zastępca komendanta powiatowego policji w Bełchatowie. - Mieli ograniczony zasób sił i tak nimi dysponowali, aby pomagać ludziom ad hoc, a jak zdążą to odwiozą mężczyznę do zakładu karnego.
Sęk w tym, że w soboty więzienia przyjmują skazańców tylko do godz. 12. Czas minął i mężczyzna musiał czekać na konwój do poniedziałku. - To jest zgodne z prawem - zapewnia zastępca komendanta policji w Bełchatowie. - I tak miał odbyć karę więzienia. To dopuszczalna procedura - dodaje.
Co ciekawe, w celi na komendzie 30-latek miał współosadzonego. Panowie nawet się znali i zeznania kompana z celi nie wskazywały na to, że mężczyzna planował targnąć się na swoje życie. Jednak w nocy, kiedy kompan zza krat spał, 30-latek porozrywał swoje ubranie i koc, a potem powiesił się przywiązując prowizoryczną pętlę do kratki wentylacyjnej. Żeby było ciekawiej, cele mają monitoring, ale mężczyzna powiesił się w „martwym punkcie”, którego nie widziało oko kamery. - To był stary monitoring, nie mieliśmy szerokokątnych kamer, które obejmowałyby całą celę - mówi Jędrzejczyk.
Do wymiany monitoringu na nowy przystąpiono po próbie samobójczej zatrzymanego. Mężczyznę zerwał z uprzęży wisielczej kompan z celi, a odcięcie pętli przez policjanta spowodowało powrót oddechu i tętna. Nie trzeba go było reanimować. W stan śpiączki farmakologicznej wprowadzono go w szpitalu, by lepiej regenerować niedotleniony mózg. Gdy mężczyzna został wybudzony przez lekarzy i doszedł do siebie, został przeniesiony na oddział psychiatryczny szpitala w Bełchatowie, z którego... się oddalił. Nie wiadomo gdzie jest, ale policja go nie szuka. Czeka na decyzję sądu.
Po całym zajściu na komendzie funkcjonariusze powiadomili bowiem sąd, a on cofnął zarządzenie o doprowadzeniu mężczyzny do zakładu karnego ze względu na stan jego zdrowia. W przeciwnym razie policjanci musieliby go pilnować w szpitalu non stop. Teraz sąd musi wydać ponowny nakaz doprowadzenia do więzienia.
Kontrola i zastrzeżenia w sprawie plastikowych sztućców
W bełchatowskiej komendzie powołano zespół, który wyjaśnia sprawę. Kontrolę w jednostce prowadzi też Komenda Wojewódzka Policji. Jak nas informuje mł. insp. Joanna Kącka, „zastrzeżenia podczas kontroli wzbudził fakt nieodebrania (po zjedzeniu posiłku) plastikowych sztućców wydanych osadzonym wraz z jedzeniem. Co istotne, nie miało to wpływu na zaistnienie próby samobójczej. Policjant niezwłocznie podjął czynności mające na celu ratowanie życia osadzonego, który chciał odebrać sobie życie. To niezachowanie szczególnej ostrożności (nieodebranie plastikowych sztućców, co mogło, choć nie doprowadziło do wydarzenia nadzwyczajnego w celi) skutkuje poleceniem KWP o wszczęciu przez KPP w Bełchatowie dwóch postępowań dyscyplinarnych”.
Dodajmy: dwóch kolejnych postępowań dyscyplinarnych. A wszystkich jeszcze nie wymieniliśmy. Na te tragiczne wydarzenia z Łodzi i dramatyczne z Bełchatowa nakładają się inne, wręcz absurdalne historie rodem z „Akademii Policyjnej”.
Przed dwoma tygodniami „wystrzałowo” w roli naczelnika wydziału ds. cyberprzestępczości KWP w Łodzi zadebiutował mł. insp. Tomasz Miłak. I to dosłownie, bo gdy lokował się w nowym gabinecie, podczas rozładowywania broni, którą miał zdeponować w szafie pancernej, doszło do „niekontrolowanego strzału w ścianę szczytową”. Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, ale komendant wojewódzki polecił wszczęcie postępowania dyscyplinarnego.
Kolejnego postępowania, albowiem mł. insp. Miłak, zanim trafił do komendy wojewódzkiej, był zastępcą komendanta miejskiego w Piotrkowie. Do Łodzi przeniesiono go po tym, jak policjanci z pionu, za który odpowiadał, porzucili na ulicy radiowóz z włączonym silnikiem. Na 6 godzin. I w tej absurdalnej sprawie toczą się postępowania dyscyplinarne... Jak tak dalej pójdzie, łódzki garnizon policji będzie się zajmował wyłącznie sam sobą.
Także w sierpniu stanowisko stracił wiceszef ds. prewencji KWP w Łodzi, inspektor Dariusz Walichnowski. Chodziło o ustawkę kiboli przy autostradzie A1. Co prawda pochwalono inspektora za sprawne zapewnienie bezpieczeństwa osobom postronnym, ale odwołano za to, że do ustawki w ogóle dopuszczono.
Co stoi za tą serią szokujących błędów? Czy łódzka policja leży na łopatkach przygnieciona niemocą funkcjonariuszy? Inspektor Kącka powiada, że garnizon łódzki liczy ponad 6 tys. policjantów, a jednostkowe przewinienia nie mogą przysłaniać zaangażowania tysięcy policjantów, którzy codziennie podejmują setki interwencji.
Zgoda. Tyle tylko, że o nagłośnieniu obu zbrodni w Łodzi zdecydował nie tylko wymiar ich bestialstwa, ale w równym stopniu zaniechania policji.
Zwyczajny człowiek rozumuje w prosty sposób: składam się na ich pensję, mają mi zapewnić bezpieczeństwo. A że to trudna służba? Cóż, noszenie policyjnej odznaki powinno jednak zobowiązywać do absolutnego zaangażowania w tę służbę.
Współpraca: Maciej Wiśniewski