Muzyka w kościele [FELIETON]
Grałem na pogrzebie przyjaciela. To nie był pierwszy, ani ostatni raz. Wielu jeszcze przyjaciół przede mną, wiele pogrzebów, na moim własnym pewnie też ktoś zagra. Za jakieś 30 lat, bo przynajmniej tyle mam jeszcze zamiar żyć. Zamierzam też te sprawy jasno w testamencie uregulować, a nawet ustanowić mały, prywatny fundusz - i zamiast wybulić na stypę, granitowy grób i kwiaty, dać zarobić orkiestrze na jakimś porządnym Requiem Gabriela Faure, Morice’a Durufle, albo przynajmniej Mozarta. Bo Verdi czy Dvorak to jednak byłaby przesada.
Wracając jednak do mojego funeralnego grania, jak zwykle musiałem dogadać się z organistą, który na chórze dzieli, rządzi, a przede wszystkim mówi, kiedy i co ma być, bowiem - mimo mojej ogólnej wiedzy na temat konstrukcji mszy - różne są regionalne księży przyzwyczajenia, natręctwa, a wiadomo, z proboszczem lepiej nie zadzierać. Okazało się ponadto, że od teraz już nie tylko z nim, ale również z biskupami.
W ubiegłym roku wydano instrukcję o muzyce kościelnej. Boję się, aby Kościół - niegdyś mecenas sztuki - nie stał się jej kontrolerem
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień