Mroziewicz: "Nikt już Polsce nie uwierzy"
- Grozi nam nieuchronnie nowy podział świata – mówi znany reporter, korespondent zagraniczny Krzysztof Mroziewicz. - Europa zapłaci za lata pokoju.
W książce „Korespondent” napisał pan, że śmierć korespondenta następuje w chwili przejścia na emeryturę. Sądząc po pańskiej aktywności zawodowej, na emeryturę się pan nie wybiera?
Nie wybieram się. Praca korespondenta nigdy się nie kończy. Sytuacja na świecie cały czas się zmienia, jesteśmy bez przerwy zaskakiwani, zawsze trzeba obserwować coś nowego. Jednorazowe opisanie świata to tylko kartka w historii.
Podróże stały się powszechne, Polacy docierają wszędzie. Większość podróżników prowadzi swoje blogi, w internecie prezentuje najdalsze zakątki świata. To jest konkurencja dla profesjonalnego dziennikarza – korespondenta zagranicznego?
W dzisiejszych czasach w internecie mamy faktycznie nieograniczony dostęp do informacji. Dziennikarzowi pozostaje tylko przewidywać, co będzie, komentować, spekulować, interpretować zbiór informacji, które są na bieżąco powszechnie dostępne. Żebyśmy mogli się dowiedzieć, co z tego wszystkiego wynika dla nas. Zawsze też nas będzie bardziej interesować to, co się dzieje za miedzą niż u siebie w domu. Kiedyś wystarczyło wyjechać za granicę, żeby mieć materiał na reportaż, bo większość ludzi nie wyjeżdżała. Teraz każdy może jechać, więc trzeba się udać tam, gdzie ktoś inny nie dotrze albo gdzie się ryzykuje życie. Tam już nie każdy wyjedzie, ale każdy w fotelu chętnie bezpiecznie obejrzy dokumentalny film z wojny. Ciągle jeszcze widzę możliwości dla reportera zagranicznego, żeby dla kogoś – jakiegoś czytelnika – robić coś, czego on sam nie może osiągnąć na własną rękę.
W dobie powszechnego dostępu do informacji w internecie przyszłość zawodu dziennikarza jest zagrożona?
Nie. Dziennikarz zawsze będzie potrzebny, bo zawsze rozmowę z drugim człowiekiem zaczynamy od pytania: co słychać? Nie każdy może być dziennikarzem, tak jak nie każdy może być muzykiem, aktorem czy prezydentem. To zależy od tego, ile się włoży umiejętności, pracy i trudu w to zajęcie. Żeby być dobrym dziennikarzem, trzeba się temu całkowicie poświęcić, robić wyłącznie dziennikarstwo. Nie można zajmować się pięcioma rzeczami jednocześnie. Nawet gdy ktoś opublikuje na Facebooku czy Twitterze jakąś informację, to będąc kimś innym, nie zostanie automatycznie dziennikarzem.
Bardzo szybko zmienia się świat współczesnych mediów. Czy nadchodzi koniec prasy pisanej?
Ja jestem z tego pokolenia, które zaczynało pisać gęsim piórem, a kończy pisaniem na laptopie. Uważam, że nie będzie końca prasy pisanej. Kiedyś odrodzi się zainteresowanie tym, jak wyglądało czytanie gazety w fotelu, w weekend. Takie gazety weekendowe, „fotelowe” wrócą do kiosków. Będziemy je kupowali, choć będą dużo droższe.
Jednak na klasyczny reportaż trudno dziś trafić we współczesnej gazecie.
Reportaż taktycznie się skraca, jest go coraz mniej w gazetach czy mediach internetowych. Ale reportaż to opowiadanie o faktach. Na to będzie zawsze zapotrzebowanie. Reportaż istnieje, ale przeniósł się gdzieś indziej, upadek mu nie grodzi, bo ludzi zawsze będzie interesowało , co ktoś inny może zobaczyć w moim imieniu w miejscu, do którego ja nie pojadę. W księgarniach jest wysyp książek reporterskich, powstaje dużo filmów dokumentalnych.
Jak pan ocenia współczesne dziennikarstwo?
Oceniać w sposób wartościujący się nie powinno. Zawsze byli dziennikarze dobrzy i kiepscy. Dziennikarstwo na ogół odpowiada społecznemu i politycznemu stanowi rzeczy w społeczeństwie. Sposób pisania w takich gazetach jak „Kultura” czy „Polityka” z lat 50. czy 60. jest dziś niemożliwy do powtórzenia, zresztą takich gazet już nie ma. Zostało kilka pism opiniotwórczych, ale generalnie prasa nastawia się na rozrywkę. W związku z tym część gatunków dziennikarskich szuka sobie nowego miejsca, ale tych gatunków nie ubywa. Nie przestał istnieć wywiad, felietonistyka, komentarz, reportaż. Te formy są tylko inaczej realizowane, za pomocą innych środków medialnych albo idą bardziej w stronę literatury faktu. A to było zawsze klasyką dziennikarstwa.
Miał pan w życiu epizod dyplomatyczny. Uprawiane wcześniej dziennikarstwo pomogło panu na stanowisku ambasadora?
W dyplomacji robi się to samo co w dziennikarstwie, ale ma się inne źródła informacji. Dużo łatwiej jest pisać teksty dyplomatyczne, kiedy się ma za sobą karierę dziennikarską. Różnica polega też na tym, że mamy inny rodzaj czytelnika, ale komentarz ambasadora czy korespondenta zagranicznego to te same komentarze.
Nie kusi pana, żeby teraz ujawnić tajemnice, które były dla pana dostępne gdy był pan ambasadorem?
Nie może mnie kusić coś, czego nie mogę zrobić ze względu na tajemnicę zawodową. To oczywiste, że gdy zgodziłem się zostać ambasadorem, przyjąłem na siebie pewne zobowiązania. Pewnych rzeczy nie ujawnię, podobnie jak nikt z moich kolegów – ambasadorów. Gdyby ktoś tak zrobił, tobyśmy mu nie podali ręki. I tyle.
Jednak jako ciągle aktywny komentator dysponuje pan wiedzą niedostępną dla innych dziennikarzy.
I mam świadomość, że nie mogę z niej korzystać. Takie są koszty pracy w dyplomacji. Dowiedziałem się wielu rzeczy, których jako korespondent bym się nie dowiedział, ale nie mogę z tego zrobić użytku.
Jako ambasador uzyskał pan odpowiedź na temat, który drążył pana wcześniej bez skutku?
Nie ma takiego rozmówcy, od którego bym nie wydobył tego, co chcę wiedzieć. Chyba że ktoś nie chce rozmawiać, nie zgodzi się na rozmowę. Jak już się zgodzi, to sobie poradzę.
Prognozuje pan przyszłość polityczną. Jak będzie wyglądać świat za 10 czy 20 lat?
Staram się przewidzieć, co się stanie w przyszłości, ale nie w takiej dalekiej perspektywie czasowej. Przewiduje się procesy, nikt nie przewiduje czasem drobnych wydarzeń.
Gdzie będą największe punkty zaognienia i konfliktów?
W Europie. Żyliśmy za długo w pokoju i spokoju. I trzeba będzie za to zapłacić. Nie chodzi koniecznie o islam. Grozi nam nieuchronnie nowy podział świata.
Europie grożą ekstremizmy i terroryzm?
Z tym można sobie poradzić. Całkiem się tego nie da wyplenić, zawsze będzie jakaś grupa ludzi niepoczytalnych czy zdeterminowanych fundamentalistyczne, którzy zechcą kogoś zabić i tą śmiercią przestraszyć kogoś innego. Nie da się tego całkiem wykorzenić, ale to nie będzie masowe zjawisko. Terroryzm to nieskuteczne operowanie cudzym lękiem. Wszystkie akty terroryzmu, które weszły do współczesnej historii, nie przyniosły skutków zamierzonych przez terrorystów. Był zamach w Nicei i co, czy ktoś przestał jeździć do Nicei? Zabito polskiego kierowcę w Berlinie, czy polscy przewoźnicy przestali tam jeździć? Trzeba uświadomić terrorystom, że ich działalność jest nieskuteczna. Będą wyłapywani, stawiani przed sądem, będą odpowiadali za swoje zbrodnie, ale świata nie zmienią. Są na to za słabi.
Któryś kraj zaskoczy jeszcze światową gospodarkę dynamicznym rozwojem?
W taki sposób jak to zrobiły Chiny już nikt. Żaden kraj nie ma takiego potencjału.
A Indie?
Indie zawsze deptały Chinom po piętach. Ich potencjał jest bardzo duży, głęboki. Ale to nie jest żadne zaskoczenie.
Co z Rosją?
Jest raczej na drodze schyłkowej. Jeśli nie dojdzie tam do rewolucyjnych wewnętrznych zamętów czy nawet rozpadu Rosji, może po pewnym czasie wyprowadzą swoją gospodarkę na taki poziom, na jaki zasługuje. Obecnie produkt narodowy Rosji jest wysokości produktu krajowego Włoch, gdzie rządzi mafia sycylijska, kalabryjska i albańska. Co to za supermocarstwo? Eksport surowców nie jest zresztą dobrą drogą rozwoju.
Polska pozostanie krajem średniej wielkości na rubieżach Europy?
Polska miała szansę na szybsze dogonienie Zachodu nawet w sytuacji, gdy on nie stoi w miejscu. Teraz z własnej głupoty zrezygnowaliśmy z zajęcia miejsca Wielkiej Brytanii w koncernie zarządzającym Unią Europejską. To już jest nie do odrobienia, a jest to efekt głupoty obecnej elity władzy. Ktokolwiek by przyszedł na miejsce obecnej ekipy, nikt już Polsce nie uwierzy.