Mówią, piszą, gonią, kpią, strzelają, głosują - powstania śląskie w ruchu
95 lat temu wybuchło zakończone sukcesem II powstanie śląskie. Bronisława Szymkowicz przez telefon opowiada, co wtedy widziała. To możliwe w Muzeum Powstań Śląskich w Świętochłowicach
Francik z Chropaczowa ma ciężko, bo żyje w czasach powstań śląskich. Każdy wtedy nosi broń. Podzielone rodziny, nienawiść między sąsiadami, potyczki na podwórkach i ulicach. Francik walczy dla Polski, a jego przyjaciel Karl dla Niemiec; kochają się w tej samej dziewczynie. Są zwyczajni, ale stoją przed historycznymi wyborami. Francik chce po prostu zwiać, gdy powstańcom grozi walka wręcz; dziadek przywraca go do porządku. Po III powstaniu Karl musi wyjechać, wyjeżdża też ukochana Francika. Opowiada o tym Franciszek Pieczka w filmie, który można zobaczyć w świętochłowickim Muzeum Powstań Śląskich. Ta krótka, zekranizowana opowieść wprowadza w atmosferę zwiedzania.
- Film wywołuje sporo emocji, pokazuje powstania okiem zwykłego człowieka, tak jak nasze wystawy - mówi Halina Bieda, dyrektor świętochłowickiego muzeum.
Historycy mogą mieć wątpliwości; nie ma tutaj zbyt wiele eksponatów z epoki. Muzeum dynamicznie pokazuje życie w tamtych czasach. Za oknami wciąż się coś dzieje, są ciekawostki, wirtualne łamigłówki, gości wciąga się w zabawę, a przecież nie było wtedy ludziom do śmiechu. Chodziło o wielką politykę, nową mapę Europy, napisano o tym wiele grubych książek. Ale gość tego muzeum nie musi je znać, żeby wczuć się w to, co przydarzyło się Śląskowi w latach 20. XX wieku.
Wśród ożywionych zdjęć
Muzeum Powstań Śląskich wygrało konkurs na najważniejsze wydarzenie historyczne ubiegłego roku, zorganizowany przez Muzeum Historii Polski. Zgłoszono 200 propozycji z kraju i z zagranicy, internauci wybrali Świętochłowice. Może właśnie dla tej pokory wobec gości, którzy poznają tutaj historię bez zadęcia. Przekazuje się ją po prostu z ust do ust; mówią ożywione wirtualnie znane postacie, powstańcy, żandarmi. A kto się tym zmęczy, może wsiąść do starego tramwaju albo do solidnej szkolnej ławki; zrobić sobie zdjęcie, podejrzeć sztabowców, wydrukować plebiscytowe ulotki, wyposażyć powstańca na drogę, za co on nam podziękuje lub uzna, że nie mamy o tym pojęcia. Jest też dokładna kopia pojazdu pancernego, można go dotykać. Te dziwaczne machiny były legendą powstań.
Jeśli podniesiesz słuchawkę telefonu w kącie jednej z sal, usłyszysz głos Bronisławy Szymkowicz. Jakby mówiła właśnie do ciebie. Jej wspomnienia z wybuchu II powstania śląskiego nagrało kiedyś Radio Katowice; przeleżały swoje w archiwum, a teraz znowu ściskają serce komuś, kto ich słucha. Po Bronisławie opowieść ciągną inni świadkowie, uczestnicy powstań i ich potomkowie. Są relacje abp Wiktora Skworca, muzyka Józefa Skrzeka i wielu innych, nieznanych, wydobytych z zapomnienia. Ta propozycja muzeum jest dla mnie najciekawsza.
W sierpniu 1920 roku na Śląsku jest bardzo niebezpiecznie. Młoda Bronia widzi na własne oczy, jak tłuszcza atakuje na katowickiej ulicy Andrzeja Mielęckiego. Chociaż doktor jest w kitlu i ma torbę lekarską, tłum rzuca się na niego, kopie, wywleka z ambulansu, topi w Rawie. Ta bezsensowna śmierć człowieka, który wybiegł z mieszkania, żeby ratować ludzi rannych w zamieszkach pod siedzibą Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej, jest jedną z przyczyn II powstania śląskiego. Ważna data. Powstanie wybucha w trzy dni po tym zabójstwie.
Czy zabójcy wiedzieli, kogo naprawdę atakują? Podobno ktoś uznał, że lekarz rzuca granatem. Ale doktor Mielęcki był znanym polskim działaczem narodowym. Jego córka mówi o sprawcach, że "był to tłum młodych mężczyzn, w większości jak najbardziej zdyscyplinowanych, czyli regularne wojsko niemieckie po cywilnemu". Generał Karl Hoefer, dowódca Selbstschutzu, oznajmia jednak: "Mielęcki został dobity przez szalejący tłum".
Muzeum pokazuje, co wtedy działo się w Europie wokół Śląska. Opowiada o tym wirtualny narrator; jego postać wyświetla się na ścianach w naturalnej wielkości. Pojawia się w dalej w kilku żywych obrazach, na przykład słucha słynnej mowy Wojciecha Korfantego w niemieckim Reichstagu; Korfanty naprawdę przemawia. Narrator pokazuje się również w Wersalu, gdzie podpisano traktat kończący I wojnę światową. To sprawia wrażenie, że fotografie z historycznych książek ożyły, a my też na nich jesteśmy. "Historia to dziś, tylko cokolwiek dalej", jak pisał Norwid.
Skarby na papierze
Pałac wersalski to jedno, a drugie to mieszkanie przeciętnego Ślązaka. W muzeum można je zobaczyć. Porządne łoże, stół. Taka sama szafa, jaką mam ja i na pewno niejeden ze zwiedzających. Swojsko, nie ma nic dziwnego. Drobiazgi ze starych śląskich domostw są na targach staroci, nadal leżą u starzyków na byfyju. Ale widok z okna w muzealnym mieszkaniu jest wyjątkowy. Biegną górnicy w białych koszulach i kamizelkach, wściekli, że tracą robotę na rzecz Niemców, którzy wracają z wojny. Gonią ich żandarmi. Wszyscy w ruchu, głośni, bardzo realistyczni. Już wiadomo, że będzie gorąco.
Blisko stąd do drukarni, dobiega z niej stukot maszyn. Otaczają ją najcenniejsze eksponaty, zbiór autentycznych plakatów. Na ścianach wiszą też ulotki i nalepki, dowody ostrej agitacji w okresie powstań śląskich i plebiscytu. - To unikatowa kolekcja Jarosława Bełdowskiego, który oddał ją nam w depozyt. Wyjątkowy skarb - zapewnia Jan Pluta, historyk z muzeum. - Kolekcjoner jest Zagłębiakiem, jego pasją są graficzne pamiątki z czasów powstań śląskich. Kupował je na aukcjach, na giełdach. Zwłaszcza plakaty są bardzo rzadkie.
Za przechowanie takich polskich grafik w czasie wojny groził obóz koncentracyjny. Każdy druk kryje więc w sobie tajemnicę, jak przetrwał. Pasjonatowi udało się też zdobyć egzemplarze pism satyrycznych z tamtych lat; również trafiły do muzeum. Walka na żarty i propagandę toczyła się między polskim "Kocyndrem" Stanisława Ligonia, który zaczął nazywać się "Karlikiem z Kocyndra", a niemieckim "Pieronem". Gazety leżą tu w szufladach.
Można sobie wydrukować ulotkę plebiscytową. Z jednej strony mamy górnika z wilkiem, a pod tym napis: "Polski lud górnośląski musi być panem swej ziemi". A z drugiej niemieckie hasło: "Pierronna, alles Schwindel!".
Wystawy zajmują cztery piętra budynku, którego losy są tak zawikłane, jak dzieje Śląska. Gmach zaprojektowali niemieccy architekci, kuzyni Zillmannowie, ci od Giszowca i Nikiszowca. Urzędowała w nim rodzina magnatów przemysłowych Donnersmarcków. Potem wprowadziła się tam niemiecka policja, a w końcu polska milicja. Po pożarze i latach opuszczenia, doczekał się w końcu prestiżowej roli.
W całej masie niespodzianek i eksponatów wrażenie robi niepozorna, ale prawdziwa urna do głosowania w plebiscycie 1921 roku; zachowała się w Muzeum Górnośląskim. Goście też mogą podobnie zagłosować, wrzucając kartki. Ale na kulturę najlepiej głosuje się nogami. Muzeum Powstań Śląskich jest przygotowane do tego, żeby taki plebiscyt wygrać.