Mjr. Kazimierz Poschinger, uczestnik czterech wojen, kawaler orderu Virtuti Militari był urodzonym żołnierzem, ale gdy po II wojnie światowej ludowa Ojczyzna nie widziała dla niego miejsca w armii, nie umiał odnaleźć się w tym nowym, nieznanym i wrogim świecie. Zmarł wcześnie, zabierając do grobu opowieść o chwale i trudach swojego żołnierskiego życia.
Rodzina Poschingerów pochodziła z Karyntii w Austrii. Pradziadek Kazimierza, Maciej jeszcze zamieszkiwał w małym austriackim miasteczku, ale jego syn Serafin przeniósł się do Lwowa. Tu urodził się jego potomek Jan Ewangelista który ożenił się z Kazimierą. Mszanecką. Małżeństwo doczekało się dwójki dzieci: Kazimierza i córki Anny Honoraty, późniejszej małżonki wielkiego żołnierza, ppłk artylerii WP Karola Pasternaka, dowódcy pociągu pancernego podczas wojny polsko-ukraińskiej, odznaczonego za czyny bojowe orderem Virtuti Militari.
Dziadek Austriak, a ojciec Polak
Ze Lwowa Poschingerowie przenieśli się do Stanisławowa.
Rodzina już w drugim pokoleniu uległa polonizacji, do tego stopnia głębokiej, że w trzecim pokoleniu była gotowa przelewać krew za nową Ojczyznę. Ojciec Kazimierza był aktywnych członkiem organizacji patriotycznych, pełnił m.in. rolę skarbnika w Polskiej Organizacji Narodowej.
– Polonizowanie się ludności niemieckojęzycznej, która już w latach 30. XIX wieku napływała do Galicji to prawdziwy fenomen – uważa Andrzej Romaniak, historyk z Muzeum Historycznego w Sanoku, autor publikacji o mjr Kazimierzu Poschingerze pt. Weteran czterech wojen. – Napływała ona do miast galicyjskich z całej monarchii. Kolonizacja miała na celu germanizację zaboru austriackiego, ale ten proces poszedł w zupełnie innym kierunku. Nastąpiła polonizacja napływowej ludności. Przyjęła ona zwyczaje, tradycje i historię polską. Może to wynikać z tego, że choć w zaborze austriackim nie było wolnej Polski, to trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, to w porównaniu z zaborami rosyjskim i pruskim panowała tu większa swoboda. Polonizacja prawdopodobnie wynikała z faktu, że w zaborach polskość była tak mocno zakorzeniona i cały czas podtrzymywana, że nie dało się jej wyeliminować, a w konsekwencji ci, którzy mieli niemieckie, czy austriackie korzenie stali się gorliwymi patriotami.
Kazimierz już w czasach szkolnych przejawił ciągoty do żołnierki. W wieku 14 lat był czynnym żołnierzem XXIV Drużyny Strzeleckiej w Stanisławowie. W wieku 16 lat, gdy wybuchła Wielka Wojna został zmobilizowany i wraz kompanią strzelców wyjechał do Krakowa. Po powrocie do Stanisławowa musiał ukrywać się, gdyż do miasta wkroczyli Rosjanie. W marca 1915 r. został aresztowany przez Austriaków i siłą został wcielony do armii c.k. Został z niej wkrótce zwolniony, by dokończyć przerwaną wybuchem wojny naukę, zdać 8 klasę i maturę.
18-latek idzie na wojnę
Za broń musiał chwycić w miesiąc po ukończeniu 18 roku życia, gdy zaraz po maturze został ponownie wcielony do wojska. Ukończył szkołę oficerów rezerwy XI korpusu w Jagendorf. Bezpośrednio po zakończeniu szkoły skierowany został na front rumuński, a następnie na włoski, gdzie walczył w stopniu dowódcy plutonu.
Intensywnie szkolił się w żołnierskim rzemiośle, podnosząc swoje kwalifikacje, co zaowocowało awansem do stopnia chorążego w październiku 1917 r., a rok potem do stopnia podporucznika.
Jak niełatwa to była służba świadczy fakt, że w grudniu 1917 r. na półtora miesiąca trafił do szpitala z odmrożonymi nogami, a zaraz po ukończeniu hospitalizacji w roli dowódcy kompanii wziął udział w kilkumiesięcznych ćwiczeniach.
Po ich zakończeniu w 1918 r. został odkomenderowany do żandarmerii w Albanii, ale już nie wykonał tego zadania. Przyjechał do Sanoka i 10 listopada 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego.
– Tu w zasadzie była już wolna Polska, bo Galicja jako pierwsza wybiła się na niepodległość i wielu żołnierzy, którzy walczyli na froncie włoskim, wracało, by wstąpić do tworzącej się polskiej armii – podkreśla Andrzej Romaniak.
Poschinger wkrótce wyruszył na drugą wojnę. Tym razem z Ukraińcami. Walczył razem z 18p.p jako dowódca kompanii. Brał między innymi udział w walkach pod Chyrowem, toczących się do kwietnia 1919 r. W późniejszym okresie szlak bojowy prowadził przez Sambor, Stanisławów aż do Zbrucza, gdzie Ukraińcy wycofali się za rzekę, a 18p.p. po kilkudniowym odpoczynku odszedł na front przeciw-sowiecki gdzie walki trwały już od lutego 1919 r.
„Bolszewicy wdzierali się na most całemi kolumnami”
W 1920 roku zaledwie 22 lata.
– W tamtych latach 18, 19, 20-latkowie byli już dowódcami, podejmowali decyzje i walczyli z bronią w ręku – zauważa Andrzej Romaniak. – To było pokolenie niesamowicie twarde. Prawdopodobnie warunki życia ukształtowały ich charakter i to, że urodzili się w niewoli. Była między nimi duża solidarność. Nie liczyły się dla nich różnice polityczne. Ważna była dla nich Polska, wolność i niepodległość. Nie znaczy to, że w armii nie było negatywnych zjawisk. One istniały, ale w większości w wojsku byli ideowcy. Ci młodzi ludzie zostali wystawieni na wielką próbę i w większości ją zdali.
Z 18p.p. Poschinger dotarł aż do Kijowa. Następnie pułk przerzucon0 na północny front na linię Berezyny, gdzie wojska polskie ponosiły ciężkie straty. Po załamaniu się frontu, wycofujący się pułk prowadził liczne potyczki. W kilku z nich Kazimierz Poschinger wsławił się prawdziwym męstwem.
W maju 1920 r. jako dowódca 11 kompanii brał udział w obronie Mińska, ale dał się poznać szczególnie w bitwie pod Komarówką, do której doszło 28 maja 1920 r.
Przebieg walki tak opisał kpt. Karol Koziarowski, występując o nadanie ppor. Poschingerowi Krzyża Walecznych.
– W kontrataku bolszewickim na miejscowość Komarówka swą zimną krwią i odwagą podtrzymał ducha wśród swych żołnierzy, gdyż ci po długich marszach wzięli od razu w bój zażarty z przeważającymi siłami bolszewickiemi – napisał dowódca 18 p.p.
Bolszewicy po utracie Komarówki skoncentrowali siły i przeprowadzili atak masowy. 11 kompania odbijała ataki nieprzyjacielskie, ale atakowana z trzech stron zmuszona była wycofać się na stałą pozycję.
– Kompania ustępowała w największym porządku, prześladując ogniem nieprzyjaciela, tak że była zdolną po powrocie do Chatynia do akcji. Całodzienne prawie zmaganie się z nieprzyjacielem, gdzie por. Poschinger okazał swoje męstwo i zimną krew zasługuje, by odznaczyć go Krzyżem Walecznych – tak motywował wniosek dowódca.
Krzyża Walecznych Poschinger nie otrzymał, bo po raz drugi wykazał brawurową odwagą podczas obrony mostu na Bugu nieopodal miejscowości Serpelice. Za jego obronę i za bohaterską postawę w stoczonej dzień później bitwie pod Hołowczycami dowódca 18p.p. złożył wniosek o nadanie ppor. Kazimierzowi Poschingerowi orderu Virtuti Militarti.
Tak brzmi opis czynu bojowego:
„Ranny w bitwie pod Hołowczycami nad Bugiem dnia 7 sierpnia 1920 podczas kontrataku na napierającego nieprzyjaciela ppor. Poschinger prowadził kompanię swą do ataku z brawurową odwagą męstwem swem i osobistą odwagą zagrzewając swych żołnierzy. Cofająca się własna linia utrzymana została i popchnięta z powrotem do kontrataku tylko przez osobistą odwagę, wśród których wyróżnił się ppor. Poschinger Kazimierz. Dnia poprzedniego 6 sierpnia 1920 utrzymywał przez długi czas tylko dzięki ustawicznej swej intencyji most na Bugu pod Sierpelicami odpierając tam ze słabą swą kompanią napór bolszewików, którzy wdzierali się na most całemi kolumnami”.
Szczęście, które do tej pory towarzyszyło żołnierzowi opuściło go w bitwie pod Hołowczycami, gdzie został ranny, ale walczył do końca. Po bitwie trafił do szpitala i nie dane mu było wziąć udziału pięć dni później w Bitwie Warszawskiej i polskiej kontrofensywie.
Srebrnym Orderem Virtiti Militari por. Poschinger został odznaczony w dniu 10 lipca 1921r w Koninie, a dekoracji dokonał osobiście Józef Piłsudski, który przybywał w tym mieście z okazji wręczenia sztandaru 18 p.p.
„Poschinger dawał rejkomię wywiązania się nawet z najtrudniejszych zadań”
W czasie pokoju, w 1923 roku, Kazimierz Poschinger ożenił się z Wandą Mazurek, z którą doczekał się dwóch córek Janiny i Ewy. W 1928 został przeniesiony do 35p.p., którego miejscem stałego postoju był Brześć nad Bugiem. W Twierdzy zaprzyjaźnił się z mjr. Henrykiem Sucharskim, który w domu żonatego przyjaciela jako kawaler jadał niedzielne obiady.
Przed wybuchem II wojny światowej pułk został przerzucony na Pomorze. Płk. Jan Maliszewski w książce „Żołnierze Września” tak scharakteryzował postawę w tych dniach Kazimierza Poschingera.
„Dowódca I batalionu 35p.p. mjr Poschinger, kawaler krzyża Virtuti Militari V kl., wypróbowany żołnierz i dowódca o dużym doświadczeniu, zręczny i sprytny, obdarzony poza tym tzw. szczęściem żołnierskim, dawał rękojmię wywiązywania się nawet z najtrudniejszych zadań”.
Po 5 dniach kampanii wrześniowej i ciężkich walkach w rejonie Bydgoszczy resztki 35p.p. pomimo całkowitego odcięcia, klucząc wśród Niemców, jako jedyny zwarty oddział wyrwały się z okrążenia w Borach Tucholskich. Jego trzon stanowił I batalion mjr. Poschingera.
W kolejnych dniach pułk wycofał się nad Bzurę. Próba przejścia przez rzekę nie udała się. Niewielki już oddział dostał się pod ogień przeciwnika i poszedł w rozsypkę. Wówczas na pytanie mjr. Poschingera „Co robimy?”, płk Maliszewski odpowiedział „Wiejemy”.
Po kilku godzinach marszu oficerowie znaleźli schronienie w stodole w Kolonii Marysin, w okolicy opanowanej już całkowicie przez Niemców. Próba przebicia się do Warszawy skończyła się pojmaniem przez wroga. Dla mjr. Poschingera rozpoczął się 5-letni okres niewoli i 7-letni okres tułaczki. Do końca wojny przybywał po kolei w czerech obozach jenieckich. W jednym z pierwszych listów do córek, mimo cenzury, tłumaczył się z klęski wrześniowej.
– Mogę Was kochane moje zapewnić, że w tem co się stało mojej winy nie ma i do końca spełniłem to, co do mnie należało. To, że jeszcze żyję zawdzięczam chyba modlitwom Waszym i Matki – napisał.
W oflagu spotkał swojego przyjaciela mjr. Sucharskiego, z którym spędził prawie cała niewolę. Pod koniec wojny przeżył morderczy 700 km marsz z obozu Gross-Born do Niemiec. Po wyzwoleniu przebywał w kilku obozach dla oficerów w okupacyjnej strefie brytyjskiej. Do Polski wrócił w 1947 roku, ale rzeczywistość, jaką zastał była bardzo trudna. Nie mógł znaleźć pracy i groziło mu aresztowanie. W obawie przed uwięzieniem wyjechał do Wrocławia. Chwytał się dorywczych prac, aż wrócił w 1954 roku do Sanoka. Jako oficer II RP nie mógł nigdzie znaleźć zatrudnienia, a rozbrat z armią powoli go zabijał. Zmarł 11 lipca 1956 r.