Przyszła Pani do ministerstwa z gotowym projektem reformy szkolnictwa czy z pomysłem tej reformy?
Było kilka gotowych pomysłów. Przypominam, że Prawo i Sprawiedliwość jest pierwszą formacją, która poszła do wyborów z bardzo określonym programem. Niektóre partie dopiero teraz te programy budują. Miałam więc o tyle łatwo, że wiedziałam, iż poszczególne działania muszę przekładać na konkretne projekty ustaw. Oczywiście, po drodze trzeba było rozliczyć wszystkie projekty związane z perspektywą finansową 2007–2013, co nie zostało zrobione wcześniej. Jednocześnie nie zostały do końca przemyślane projekty na nową perspektywę finansową, tę, która powinna się zacząć od 2014 roku. Trzeba było zrobić to błyskawicznie, już w grudniu, żeby samorządy i rodzice wiedzieli w styczniu, jaka jest nasza wizja polskiej szkoły.
Skoro mówi Pani o tym programie, z którym przyszliście do władzy, wasi oponenci, ale nie tylko oni, mówią, że wyłącznie burzycie, chcecie wszystko budować od nowa, zapominając, że przez 25 lat pewne rzeczy zostały zbudowane i mają się całkiem dobrze.
Musiałybyśmy podyskutować, czy dobrze zostały zbudowane. Mamy określone badania, wiemy, w którym miejscu jesteśmy w systemie edukacji. W dodatku rzeczywistość, postęp cywilizacyjny powodują, że młodzi ludzie, dzieci bardzo szybko się zmieniają. Oni sami mówią zresztą, że szkoła za nimi nie nadąża. W związku z tym potrzebujemy urealnić to wszystko, co się dzieje w szkole, tak aby młody człowiek odbierał edukację na wysokim poziomie. Aby miał te wszystkie kompetencje, których dzisiaj – wchodząc w dorosłe życie – nie posiada, jak na przykład umiejętność współpracy, umiejętność posługiwania się językami obcymi czy też umiejętności IT na bardzo wysokim poziomie. Bo diagnoza jest jednoznaczna: studenci nie są dziś gotowi do studiowania, a pracodawcy nie mają pracowników.
Dobrze, i Pani zdaniem likwidacja gimnazjów to zmieni?
Tak, bo – po pierwsze – budujemy kształcenie ogólne odpowiadające za umiejętność, której polskie społeczeństwo nie posiada –umiejętność uczenia się przez całe życie. Po drugie, musimy odbudować czteroletnie liceum ogólnokształcące, bo rzeczywista nauka w nim trwa dzisiaj półtora roku. W I klasie kończymy to, co zostało zrobione czy zapoczątkowane w gimnazjum. To naprawdę edukacyjny absurd! Więc jeżeli mówimy o tym, że liceum rzeczywiście ma być liceum ogólnokształcącym, ma przygotować nie tylko do egzaminu maturalnego, ale przede wszystkim do studiowania, do tego, żebyśmy cały czas podnosili jakość intelektualną, musi trwać cztery lata. Proszę zobaczyć, co się dzieje z rankingami uczelni wyższych, a to jest informacja dla całego społeczeństwa. Nie ma na co czekać, trzeba to zmienić. Mamy też absolutnie nieprzystające do rzeczywistości rynku pracy szkolnictwo zawodowe, które trzeba odbudować. A tak na marginesie, gimnazja zdyskwalifikowały się same.
Dlaczego?
Siedemnaście lat na ten temat dyskutujemy. Proszę zauważyć, założenie było takie, że gimnazjum znajduje się przy liceum ogólnokształcącym, ale oczywiście z powodów finansowych większość gimnazjów połączono ze szkołą podstawową. I tam są najlepsze wyniki nauczania. Tak naprawdę ten proces, który dzisiaj kończymy, rozpoczął się już wcześniej. Siedemnaście lat wdrażania, zmieniania, poprawiania, wydatkowania pieniędzy – przyszedł czas podjąć konkretną decyzję.
Czyli wszystko zaorać i zacząć od nowa?
Nie dopuszczam takiego sformułowania w systemie edukacji. Co „zaorać”?
Gimnazja. Znam wiele świetnych samodzielnych gimnazjów i wielu znakomitych nauczycieli, którzy w nich pracują.
Ale ci nauczyciele mają pracę. Ich wszystkie umiejętności zostaną wykorzystane, ich wiedza zostanie wykorzystana. Oni mają taką samą wiedzę jak nauczyciele, którzy kształcili się i uczą w szkole podstawowej czy liceum ogólnokształcącym.
Tak, tylko cały czas słyszę, że gimnazja są złe, tymczasem wielu fachowców uważa, że spora ich liczba się jednak obroniła, że świetnie kształci i wychowuje młodych ludzi.
Czy użyłam takiego sformułowania przez dziesięć minut naszej rozmowy? Absolutnie nie. Pokazuję jedynie, co się wydarzyło w systemie. Mamy półtora roku kursu przygotowującego do matury, mamy nieprzygotowanych do studiowania studentów i nie mamy pracowników. Wszyscy nauczyciele, którzy uczą w 2150 samodzielnych gimnazjach, zostają w systemie i całą swoją wiedzę będą mogli wykorzystać. Mówi pani, że jedne gimnazja są świetne, inne – nie. A pamięta pani, jakie było założenie powstawania gimnazjów?
Jakie?
Gimnazja miały wyrównywać szanse edukacyjne. A tak się nie stało. W związku z tym to też kolejny argument za ich wygaszeniem. Doskonałym przykładem jest Finlandia...
Tam trzydzieści lat dyskutowano o tym, jak zorganizować system edukacji.
My dyskutujemy siedemnaście. Tam funkcjonuje system, do którego my zmierzamy. Tam każda, najmniejsza szkoła ma być tak zaprojektowana i mają uczyć w niej doskonalący się nauczyciele, żeby rzeczywiście być z dziećmi i jednocześnie je wychować. Tam w szkole mamy pedagogów, psychologów –_jest bezpiecznie. To właśnie wyrównywanie szans edukacyjnych.
Bardzo wiele osób twierdzi, że problem polskiej edukacji leży gdzieś indziej. Kiedyś, żeby dostać się na studia, trzeba było być dobrym. Dzisiaj tylko w Warszawie mamy około trzystu liceów, do których dostanie się każdy, nawet z marnymi ocenami. Mamy dziesiątki uczelni wyższych, do których dostanie się każdy, zakładając, że rodzic zapłaci czesne, i mamy tysiące niewykształconych słabych magistrów, którzy nie mogą znaleźć pracy. I tu leży prawdziwy problem polskiej edukacji.
Ale to jest jeden z dziesiątków problemów. Z dziesiątków!
Wiele osób wskazuje, że podstawowy.
Nie, jeden z dziesiątków problemów. Osoby, z którymi pani rozmawiała, na pewno zauważyły to niepokojące zjawisko w polskim społeczeństwie, jakim jest niż demograficzny w Europie. Czynnik ten powoduje, że każdy dzisiaj dostanie się na studia.
Taka sytuacja trwa od wielu lat i nie jest związana z niżem demograficznym.
Ależ jest! Kiedy popatrzymy na informacje GUS-u, to co widzimy: rocznik między dziewiętnastym a dwudziestym rokiem życia, czyli potencjalny student, i rok 2008 – mamy tam blisko 3,6 mln potencjalnych studentów. Wie pani redaktor, ilu jest potencjalnych studentów w roku 2016? Około 2,4 miliona. Rzeczywiście jeszcze rok, dwa, a niepubliczne uczelnie znikną całkowicie. Znikną, bo nie będą miały naboru. A co to oznacza? Oznacza to, że każdy może się dostać na studia.
Więc czemu winić za wszystko gimnazja? Wcale się nie dziwię profesorom wyższych uczelni, że narzekają na poziom studentów, bo prawda jest taka, że dzisiaj na studia dostają się osoby, które nigdy nie powinny się na nich znaleźć.
Ale kto podejmuje decyzje, że taki, a nie inny uczeń dostał się na studia? Uczelnie wyższe. To wyzwanie dla wszystkich senatów, dla wszystkich rektorów uczelni wyższych.
A wracając jeszcze do planowanej reformy, rodzice się boją – za trzy lata w pierwszej klasie liceum spotkają się dwa roczniki. Jak to będzie funkcjonować? Bo znam licea, bardzo dobre licea, które w żaden sposób, z powodów czysto technicznych, nie pomieszczą kolejnego rocznika.
Właśnie odpowiedziała pani na wcześniejsze pytanie. Kto się dostanie do liceum, jeżeli będzie podwojony rocznik? Ludzie z najwyższymi wynikami.
Będzie ścisk w tych gorszych liceach, bo młodzież pomieścić się gdzieś musi.
W 2010 roku, czyli sześć lat temu, było 700 tysięcy młodych ludzi w jednym roczniku. Przy tak dużym niżu demograficznym to nie jest wstrząsająca liczba. Wszyscy się pomieszczą i każdy będzie usatysfakcjonowany. Rodzice mogą być spokojni. Proszę też zauważyć, że obecnie mamy podwojone roczniki w klasie II_i III, tak? Kiedy obowiązywał przymus pójścia sześciolatka do szkoły, nie słyszałam, aby ktokolwiek się denerwował, że w szkołach będzie tłok. Wie pani dlaczego? Dlatego, że tak małe są te roczniki. Ten podwojony rocznik w obecnej klasie to ponad 500 tysięcy dzieci. Czyli jaki byłby, gdyby nie był podwojony? Nieco ponad 200 tysięcy. To jest nasz problem cywilizacyjny. Dlatego jako Prawo i Sprawiedliwość bardzo chcemy, aby rodziło się jak najwięcej dzieci, chcemy opiekować się rodziną, stąd m.in. program „500 plus”.
Cały czas mówi Pani o niżu, mam rozumieć, że ten niż jest jednym z argumentów tej reformy?
Jednym z wielu.
Ale ten niż powoduje, że znowu do liceum dostanie się każdy, co w żaden sposób nie zlikwiduje problemu polskiej edukacji nawet przy likwidacji gimnazjów!
Rozmawiamy z nauczycielami – nie chcemy dokonywać selekcji. To jest właśnie wyzwanie cywilizacyjne. I moim zdaniem możemy mu sprostać, podnosząc jakość kształcenia właśnie w szkole podstawowej. Jednym z dziesiątków argumentów za likwidacją gimnazjów jest także to, że dziecko nie jest zaopatrzone w wiedzę ogólną. Dlaczego? Dlatego że cały czas mu przerywamy proces nauczania. Uczymy je cyklicznie: jeden – trzy, cztery – sześć, znowu jeden – trzy. Zaopiekowanie się dzieckiem w klasach od I do VIII: nabudowywanie wiedzy, przypominanie, powtarzanie, rozwijanie w grupie rówieśniczej, spowoduje, że uczniowie będą doskonale przygotowani do pójścia do liceum ogólnokształcącego. Cały czas też podkreślamy, że branżowa szkoła ma być nie alternatywą, ale równoległą propozycją do liceum ogólnokształcącego. Przecież w tej chwili absolwenci szkół zawodowych to najlepiej wyspecjalizowani specjaliści, świetnie zarabiający, w dodatku realizujący swoje pasje. Nie pozwolę na to, aby takich dysfunkcji i deprecjacji dokonywać w szkolnictwie zawodowym. To absolutnie nie jest możliwe i nie ma nic wspólnego z wyzwaniami XXI wieku.
Tak, tylko umówmy się, Pani Minister, do szkół branżowych nie ma zbyt wielu chętnych. Ambitni rodzice uważają, że skoro dziecku udało się dostać do liceum, to pewnie dostanie się na studia, więc po co je pchać do zawodówki.
Nie zgadzamy się z tym. Unowocześniamy branżową szkołę dlatego, że magistrów, którzy siedzą na tak zwanej kasie w supermarkecie, mamy – mówiąc brzydko – już wystarczająco dużo. Naprawdę bierzemy odpowiedzialność również za przekonywanie rodziców i pokazywanie im związku między szkołą a pracodawcami – tego ogromnego rozwoju, jakiego można dokonać w branżowej szkole zawodowej. Stąd taka nazwa, bo szkoła ta ma być związana z określoną branżą. Zdajemy sobie sprawę, że bardzo często decyzje wspólnie z dzieckiem podejmuje rodzic. To właśnie nasze pokolenia słyszały absurdalne sformułowanie, „że jak nie będziesz się uczył, to pójdziesz do zawodówki”. Nie, nie, nie! Zawodówka jest modna. Proszę zobaczyć, co się dzieje z kucharzami. To w tej chwili jeden z najbardziej modnych, poszukiwanych zawodów. W taki właśnie sposób patrzymy na szkolnictwo zawodowe, tak ma ono zostać zorganizowane, żeby odpowiadać na emocje i zapotrzebowanie dzieci oraz rodziców.
Za waszą reformę zapłacą też samorządy, prawda?
Nie, nie zapłacą samorządy.
Twierdzą, że tak. Mówią nawet o konkretnych kwotach – miliona złotych.
Nie, nie, nie! Przypominam każdemu, że w szkole jesteśmy razem – samorząd i Ministerstwo Edukacji Narodowej. Samorząd zbiera podatki od swoich obywateli, ma udział w podatkach PIT, CIT, ma swoje własne miejscowe podatki, a jego podstawowym zadaniem jest szkoła. Kto i za co dokładnie odpowiada w systemie, jest bardzo dokładnie opisane. Organ prowadzący – przede wszystkim za budynki i wyposażenie. To on wybiera szkoły, jest pracodawcą nauczycieli. Zatem rzeczywiście samorządy są nam niezbędne. W subwencji oświatowej my odpowiadamy za dzieci, stąd owa subwencja uzależniona jest od konkretnej ich liczby. Subwencja oświatowa została powiększona o ponad 400 mln – a przecież mamy niż demograficzny. Przykład ten dobrze pokazuje, że dajemy pieniądze na przekształcenia, na nauczycieli. Odpowiadamy za podstawy programowe, podręczniki, egzaminy, doskonalenie zawodowe, które jest w Polsce na katastrofalnym poziomie, zupełnie inaczej niż we wszystkich krajach europejskich, gdzie państwo bierze odpowiedzialność za kształcenie nauczycieli. Praktycznie oddaliśmy kształcenie nauczycieli i ich doskonalenie około 430 bliżej nieokreślonym placówkom doskonalenia zawodowego, które w dodatku nie mają akredytacji. Subwencja oświatowa jest takim narzędziem finansowym, z którego korzysta się dowolnie, nie trzeba się z tego specjalnie rozliczyć. Jeszcze kilka lat temu powiaty z subwencji oświatowej potrafiły wybudować kawałek drogi i nie popełniały przestępstwa. Wzmocniliśmy zatem subwencję oświatową, dodaliśmy do niej ponad 400 milionów – to po pierwsze. Po drugie – wprowadziliśmy subwencję oświatową na sześciolatka, mimo że to zadanie własne gminy. Jednocześnie mówimy, że jesteśmy gotowi w rezerwie 0,4. To taka rezerwa, która mówi o dodatkowych środkach na dostosowanie wynikające właśnie z dodatkowych zadań.
Pani sobie zdaje sprawę, że idzie na wojnę z nauczycielami?
Odpowiadam za nauczycieli. Realizuję postulaty nauczycieli, oni są ze mną. Wywodzę się z tego samego środowiska, jestem urlopowanym nauczycielem. Mam stały kontakt z nauczycielami, a nauczyciele wszystkich szkół ponadgimnazjalnych bardzo czekają na reformę.
Czyli nauczyciele są zadowoleni, tak?
Niepokój panuje wśród nauczycieli z samodzielnych gimnazjów. To m.in. do nich przed rozpoczęciem roku szkolnego wysłałam list. Mam nadzieję, że dyrektorzy pokazali go nauczycielom. Napisałam w nim, w jaki sposób ich zabezpieczam. Liczba dzieci się nie zmieni, w związku z tym liczba nauczycieli nie będzie się zmieniać ze względu na zmianę struktury. Jestem tym ministrem, który odpowiada na postulaty związków zawodowych podnoszone od bardzo wielu lat, m.in. zlikwidowanie tak zwanych godzin karcianych. Po raz pierwszy od czterech lat mamy waloryzację płac dla nauczycieli. Po raz pierwszy będzie mniej biurokracji w szkole. Po raz pierwszy także nauczyciel będzie mógł realizować podstawę programową w swoim rytmie.
Podstawę, której jeszcze nie znamy.
Ale niebawem ją poznamy. Odnośnie do wzrostu pensji nauczycieli – zapowiedziałam powołanie specjalnego zespołu, który zajmie się tą kwestią. Przygotowujemy się do dyskusji na temat podwyżki wynagrodzeń. Z nauczycielami związany jest cały plan reformy szkolnictwa.
Nauczyciele muszą być bardzo podzielni. Bo spora ich część wyszła na ulicę, nie chcą Pani reformy, nie chcą waloryzacji, tylko podwyżek, boją się chaosu, a przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego zapowiedział dalsze protesty, jeśli pikiety nie przyniosą skutku.
Rozmawiamy o prezesie Broniarzu?
Tak, o prezesie Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Tak, pan prezes Broniarz, przypominam, jest już praktycznie politykiem. Stanął obok pana Mateusza Kijowskiego z KOD.
Nie wiem, czy jest politykiem. Wiem, że w specjalnym oświadczeniu oskarżył Panią o kłamstwa i zażądał przeprosin, także dlatego, że poniedziałkowe protesty organizował Związek Nauczycielstwa Polskiego, a nie Komitet Obrony Demokracji, co Pani miała sugerować. Wiem natomiast, że kiedy państwo byliście w opozycji, Platforma Obywatelska miała równie duże kłopoty z nauczycielami, jak macie teraz wy.
Ale ja nie mam żadnego kłopotu z nauczycielami. Bardzo ich szanuję i doceniam ich pracę.
Ma Pani kłopot jedynie z panem Broniarzem?
Pan prezes Broniarz – co powtórzę – jest politykiem. W dodatku zlikwidował właśnie swoją szkołę. Związek Nauczycielstwa Polskiego był organem prowadzącym dla wyższej szkoły pedagogicznej. Pana Broniarza nie interesował wtedy los studentów ani profesorów, którzy tam uczyli. Do porządku dziennego przeszedł ze stwierdzeniem, że jest niż demograficzny, a jednocześnie posłużył się już po raz kolejny nieprawdą. Zresztą wynika z tego, że to precyzyjny plan wprowadzania jakiegoś chaosu. Tymczasem żadnego chaosu w szkole nie ma, szkoła jest naprawdę przygotowana. Wszystkie zmiany, które nastąpiły w ciągu ostatniego roku, to bardzo dobre zmiany dla szkoły. Pan prezes posłużył się nieprawdą także dlatego, że od pierwszego miesiąca, kiedy zostałam powołana do Rady Dialogu Społecznego, postulowałam o to, żeby rozmawiać o wszystkim. Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, jeżeli chodzi o wynagrodzenia nauczycieli, ale nie można rozmawiać o tym bez samorządowców, bo to skutkuje również w ich budżetach. Jestem odpowiedzialnym człowiekiem, w związku z tym postulowałam powołanie tzw. stolika branżowego, aby przedyskutować pewne kwestie razem z samorządowcami i ze związkami zawodowymi. Solidarność chciała rozmawiać, pan prezes Broniarz nie. Więc wystąpiłam do pani premier o powołanie takiego zespołu. Jestem ministrem odpowiedzialnym za nauczycieli, za to, żeby o nich zadbać i maksymalnie ograniczyć skutki niżu demograficznego.
Można zatem przypuszczać, że pan Broniarz przestanie być szefem Związku Nauczycielstwa Polskiego, skoro nauczyciele są za Panią, nie za nim.
Mamy bardzo dużo związków.
Ten, któremu przewodniczy pan Broniarz, jest najsilniejszy.
Solidarność była ze mną. Ona poważnie negocjuje, poważnie rozmawia, ale zapraszam do stołu rozmów wszystkich, także Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Ale mówię, że pan Sławomir Broniarz jest szefem najsilniejszego związku zawodowego nauczycieli w naszym kraju.
To jest pani opinia. W jaki sposób pani mierzy tę siłę?
Chociażby liczbą członków.
Tak jak w procesie edukacji nie wolno zdyskwalifikować ani jednego ucznia, ani jednego nauczyciela, tak w przypadku związków zawodowych wszystkie związki są równie ważne.
Pani Minister, ja mówię tylko, że pan Broniarz przewodniczy największemu związkowi zawodowemu nauczycieli i wychodzi z nimi na ulice, bo się nie godzą na Pani reformy. Tymczasem Pani twierdzi, że nauczyciele są po Pani stronie.
Ja mówię o tym, co robię dla nauczycieli, co realizuję bez zbędnej zwłoki i co jest zaplanowane na cztery lata – pan prezes również o tym wie. Zna całą naszą politykę, między innymi związkową, łącznie z procesem dochodzenia do podwyżek wynagrodzeń. Jestem razem z nauczycielami i myślę, że nauczyciele szkół podstawowych, zespołów szkół gimnazjalno-podstawowych, nauczyciele z małych szkół i szkół ponadgimnazjalnych to widzą i wiedzą o tym.
Nauczyciele to silna grupa zawodowa i Pani doskonale wie, bo sama jest nauczycielem, że z nauczycielami jeszcze nikt nie wygrał. Żadna władza.
Jestem nauczycielem. W związku z tym mam nadzieję, że będziemy merytorycznie rozmawiać o konkretach z nauczycielami, nawet o tych bardzo trudnych kwestiach. W ciągu dziesięciu miesięcy nie da się wyeliminować całkowicie wszystkich błędów, które zostały popełnione przez ostatnich osiem lat, ale nauczyciele widzą moją odpowiedzialność...
Wie Pani, ciągle teraz słyszę ze strony polityków PiS, czego to poprzedni rząd nie zrobił przez ostatnie osiem lat. Przecież państwo byliście u władzy, dlaczego wtedy minister edukacji nie przeprowadził reformy szkolnictwa?
Osiem lat to bardzo dużo w systemie edukacji. Przez ten czas można zrobić wszystko, w tym także uporządkować system, a niestety tego nie zrobiono. Tych ośmiu lat nie da się odwrócić – w sensie negatywnych zdarzeń, które miały miejsce w systemie edukacji, chociażby samego stosunku do nauczycieli. Pokazuję bardzo precyzyjny plan wspierania nauczyciela, ale jesteśmy – tak jak powiedziałam – razem z samorządami, bo to one są „pracodawcami” dla nauczycieli.
Pytam, dlaczego tej reformy nie wprowadziliście osiem lat temu? Nie byłoby tych zmarnowanych, jak Pani mówi, ośmiu lat dla naszych dzieciaków.
Przypominam, że byliśmy wtedy w koalicji i rządziliśmy półtora roku. Teraz poszliśmy do wyborów z precyzyjnym programem. W czasie, kiedy byliśmy w opozycji, mieliśmy czas, żeby wszystko zdiagnozować, spotykaliśmy się, analizowaliśmy badania, rozmawialiśmy z nauczycielami. Jesteśmy dzisiaj zwyczajnie wzmocnieni. Oprócz tego, rzeczywiście w ciągu tych ośmiu lat sporo się wydarzyło...
Ale co się wydarzyło w ciągu tych ośmiu lat?
W ciągu tych ośmiu lat były podejmowane próby poprawiania ustroju szkolnego, które doprowadziły do tego, że jest on obecnie w takim złym stanie.
Nikt nie mówił o likwidacji gimnazjów.
Rozmawiamy o odpowiedzialności za edukację. Ustrój szkolny jest kwestią wtórną. Absolutnie wtórną. Rodzice po dwunastu latach chcą, żeby uczeń był na bardzo wysokim poziomie, jeżeli chodzi o swoją wiedzę: umiał współpracować, posługiwał się językiem obcym. Nie wiem, czy pani zauważyła, ale też mamy sporo ciekawych rzeczy do zrobienia, jeżeli chodzi o język obcy czy też język obcy zawodowy. Dotykamy każdego elementu edukacji – po tych ośmiu latach różnego rodzaju prób, które miały wyeliminować niezadowolenie z takiego ustroju szkolnego, to niezadowolenie zostało. Jeszcze raz podkreślę: gimnazja w większości przypadków funkcjonują razem ze szkołami podstawowymi. Gimnazjum de facto kończy się w I klasie liceum ogólnokształcącego. W szkołach ponadgimnazjalnych najlepsze wyniki, jeżeli chodzi o egzaminy, są właśnie w zespołach szkół. Tam zresztą dzieci dobrze się czują, dlatego że są w tych samych grupach, razem z tymi samymi nauczycielami, z tym samym dyrektorem.
Czyli nie wracamy do PRL-u, co zarzucają Pani oponenci?
Buduję nowoczesną szkołę. Ogromne pieniądze przeznaczone są na szerokopasmowy internet dla szkół. Obecnie mamy tylko kilkanaście procent szkół, które dysponują szybkim, szerokopasmowym internetem na miarę XXI w. Chcemy z minister cyfryzacji Anną Streżyńską w ciągu dwóch lat doprowadzić do każdej placówki szerokopasmowy internet. Potrzebuję jeszcze bliskiej współpracy z samorządami, aby w każdej klasie pojawiła się aktywna tablica po to, aby w 2018 r. w Polsce nauczyciel pracował tak jak w większości krajów europejskich. Dodatkowo MEN chce wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności finansowej za aktualizację wszystkich programów. Bo szkoła z czasów PRL to taka, w której obowiązują programy z 2006 roku, a my tworzymy szkołę nowoczesną.
Nie boi się Pani tego, że jak stracicie władzę – bo pewno kiedyś tak się stanie – nowy minister edukacji przywróci gimnazja?
To tak przemyślana reforma, żeby zwyczajnie nikomu już do głowy nie przychodziło jej odwracanie. Pani chce ze mną rozmawiać o 2150 samodzielnych gimnazjach na blisko 27 500 szkół, które w wyniku funkcjonowania tychże samodzielnych gimnazjów byłyby zdyskwalifikowane. Odpowiadamy za każdą szkołę i za każde dziecko. I odpowiadamy za system.
Co Pani takiego zrobi, że nie będzie powrotu do starego?
Zrobię wszystko, aby polska szkoła była dobra. Tego właśnie życzę dziś, z okazji Dnia Edukacji Narodowej, wszystkim uczniom, rodzicom, dyrektorom, nauczycielom i pracownikom oświaty.