Mieszkańcy: To wyglądało jak erupcja wulkanu!
Grzyb dymu znad płonącego wysypiska w Kartowicach widać było z odległości kilku kilometrów - mówią mieszkańcy podszprotawskich Sowin
- Jesteśmy więźniami we własnych domach- mówi Maciej Boryna, radny powiatowy i społecznik ze Szprotawy- Smród dochodzący ze składowiska i tak nie daje nam żyć. Jest tak uciążliwy, że okna nie można otworzyć. A po niedzielnym pożarze byliśmy skazani na kolejną dawkę toksyn.
Sygnał o palącym się składowisku w Kartowicach, koło Szprotawy strażacy otrzymali ok. 18.00. Gdy na miejsce dotarł pierwszy zastęp Jednostki Ratowniczo Gaśniczej w Szprotawie, płonęło 0,5 ha powierzchni odpadów. - Słup dymu widoczny był z kilku kilometrów. Ludzie do nas dzwonili i pytali co się dzieje - wyjaśnia st. kpt. Paweł Grzymała, rzecznik prasowy żagańskich strażaków.- Zalaliśmy pożar 200 tysiącami litrów wody, to ok. 80 średnich samochodów gaśniczych.
W tym czasie na miejsce zaczęły docierać kolejne zastępy straży pożarnej. Podczas gdy strażacy gasili ogień w aparatach powietrznych na wiadukcie , tuż obok obwodnicy zaczęli się zatrzymywać gapie. Część przyjechała od strony podszprotawskich Sowin, polną drogą pod samo wysypisko.
- To wyglądało jak erupcja wulkanu. Ludzie kręcili filmy i robili zdjęcia- opowiada M. Boryna. - Skupiłem się na ostrzeganiu mieszkańców.
Dom Stanisławy Gorzków od składowiska dzieli zaledwie 300 metrów. To całe wysypisko jest bardzo uciążliwe, doskwiera nam od 15 lat, zależy jak wiatr zawieje, odór jest nie do wytrzymania, ale w niedzielę gryzło w gardle niemiłosiernie. Nie dało się oddychać. Żywy ogień było widać nad tą hałdą. Córka z rodziną mieszka w Bobrzanach , od jego drugiej strony i czuła się podobnie. Moje wnuki cały czas narzekają na gardło. Ciągle się tu coś pali, a oni tylko zwożą te śmieci. Czasem na wjazd czeka po kilka 30 tonowych ciężarówek z obcymi rejestracjami.
Tomasz Rożek mieszka na Sowinach od pięciu lat. - Przy niskim ciśnieniu smród jest nie do zniesienia - mówi wszystko zależy od wiatru, latem okna nie można otworzyć. Mamy nadzieję, że jak zaczniemy krzyczeć, to ktoś zauważy nasze prośby o pomoc.
- To wyjątkowo niebezpieczne i trudne do opanowania pożary, wierzchnie warstwy palą się otwartym ogniem, ale nie wiemy na jakiej głębokości hałdy tli się pogorzelisko. Więc samo zalanie wodą ognia niewiele daje. Gdyby nie ciężki sprzęt, z terenu firmy, którym oddzielano jeszcze nie spalone elementy hałdy, nie uporalibyśmy się z tym tak szybko. Po trzech godzinach opanowaliśmy pożar, ale jego dogaszanie trwało do północy- dodaje P. Grzymała.
- Gdzie są służby, które powinny dbać o czyste powietrze - pyta Halina Januszewska, mieszkająca przy ul. Poniatowskiego w Szprotawie. W niedzielę po pożarze, nie było czym oddychać. Na co dzień musimy żyć z tym smrodem. Od władz żądamy działania!
Burmistrz Szprotawy, Józef Rubacha przyznaje, że sam ma wątpliwości co do sposobu eksploatacji składowiska, głównie do zraszania hałdy odpadów, odciekami ze śmieci komunalnych. -Robią to choć prawo tego zabrania. To one są przyczyną tego fetoru. Dlatego też, gdy kilka lat temu właściciel chciał rozbudować składowisko, nie zgodziłem się.
- Wojciech Konopczyński, z-ca szefa Wojewódzkigo Inspektoratu Ochrony Środowiska w Zielonej Górze, twierdzi, że badane odcieki zawierają przekroczenia ołowiu i nie są przed zraszaniem czyszczone w oczyszczalni. Stąd ten fetor. Sprawę skierowaliśmy do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Do połowy września, firma ma nas poinformować o swojej gospodarce odciekami. Wczoraj do Szprotawy dotarła mobilna stacja pomiaru zanieczyszczeń powietrza. - Badaliśmy jakość powietrza w kilku miejscach i okazało się, że żadne normy nie są przekroczone - dodaje.