„Panie do towarzystwa z parteru - wynocha” - karteczka o takiej treści została przyczepiona niedawno do domofonu jednego z bloków przy ul. Strażackiej w Rzeszowie. Okazuje się, że to poirytowani sąsiedzi przykleili ją przy wejściu do jednej z klatek, gdzie, ich zdaniem, uprawiany jest nierząd.
Rzeszów, os. Drabinianka, konkretnie ul. Strażacka. Spokojne, pełne zieleni i placów zabaw osiedle, na którym w środku dnia widać jedynie młode mamy z wózkami, niespiesznie spacerujące chodnikami. Jedynie pod jedną z klatek można zauważyć ruch. Przyglądam się mężczyźnie, który wysiada ze swojego starego mercedesa. Nie wyciąga kluczy do klatki schodowej, nie wpisuje na domofonie kodu otwierającego drzwi, za to wybiera na swoim telefonie komórkowym jakiś numer, nerwowo się przy tym rozglądając. Widząc mnie wraca do auta i udaje, że czegoś w nim szuka. Kiedy odchodzę nieco dalej, wraca pod klatkę i znów gdzieś dzwoni. Podchodzę bliżej, udając, że rozmawiam przez telefon, i że nie mogę trafić pod właściwy adres. Mężczyzna zaczyna rozmawiać. „Tak, to ja” - rzuca do słuchawki, po czym drzwi do klatki się otwierają, a szpakowaty 40-latek znika w środku. Kiedy dzwonię ja, nikt nie podnosi słuchawki. Tak jest tu ponoć codziennie, nieraz od rana do późnego wieczora.
- Głównie dzieje się to w weekendy. Pojawiają się tu panowie między 20. a 40. rokiem życia. Nie wiem pod jaki numer dzwonią, ale raz usłyszałem odpowiadającą kobietę - opowiada pan Andrzej, który mieszka w bloku ponad rok. - Ci panowie ewidentnie nie chcą być zauważeni. Często widzę przez okno, jak lawirują między jedną klatką a drugą, szukając właściwego adresu, nie chcą, żeby ktoś do nich podchodził. Gdyby takie sytuacje działy się sporadycznie, pewnie nikt nie zwróciłby na to uwagi, ale to jest tutaj w zasadzie codzienność - dodaje.
- Wokół klatki ciągle kręcą się jacyś obcy mężczyźni. Fakt, że nikomu nic złego nie robią, nie wszczynają awantur, nie są pijani i hałaśliwi, ale przecież tu mieszkają rodziny z małymi dziećmi. Nikt nie chce, żeby siano tu zgorszenie - opowiada pan Marcin, mieszkaniec bloku. - Podejrzewam, że policja doskonale zna sprawę, bo pamiętam, jak jakiś czas temu przyszedł do mnie, zdaje się, dzielnicowy i wypytywał o właściciela mieszkania, o lokatorów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego - dodaje.
Mieszkańcy nie są zagrożeni
O sytuację zapytaliśmy wiceszefa Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie. Potwierdził, że sygnały dotyczące tej sprawy rzeszowska policja miała i podjęła już czynności operacyjne.
- Z oczywistych względów nie mogę zdradzić jakie, ani do jakich ustaleń doprowadziły - mówi nadinsp. Konrad Wolak, zastępca komendanta KMP w Rzeszowie. - Zapewniam jednak, że w tym bloku nie dzieje się nic zagrażającego życiu i zdrowiu mieszkańców - dodaje.
Mieszkańców irytuje jeszcze jeden, bardziej przyziemny fakt. Panowie odwiedzający to miejsce zajmują mieszkańcom miejsca parkingowe, które trzeba było sobie wykupić.