Miejska żonglerka cenami biletów
W kwietniu radny PiS Marek Chojnowski proponował obniżenie o 20 groszy ceny biletu normalnego na pierwszą strefę. Teraz idzie jeszcze dalej. Ci, którzy zostawiliby auto w garażu, mogliby jeździć na bilecie ulgowym
To populizm. PiS na siłę próbuje zaistnieć. Obniżka będzie generowała zbyt duże koszty - tak w kwietniu komentował propozycję Chojnowskiego radny PO Maciej Biernacki.
Marek Chojnowski z PiS przedstawił wtedy pomysł obniżki cen biletów dla wszystkich. I na wszystkie strefy taryfowe. Normalny na pierwszą strefę miałby kosztować nie 2,8 zł jak dziś, ale 2,6. Natomiast cena 30-dniowego zostałaby obniżona z 84 do 80 zł.
Władze miasta przekonywały, że mamy jedne z najtańszych biletów w Polsce, a obniżka cen biletów oznacza większe dopłaty z budżetu do komunikacji miejskiej. Te same argumenty padają teraz, gdy radny rzuca kolejny pomysł. Tym razem proponuje, by każdy właściciel czy współwłaściciel auta legitymujący się dowodem rejestracyjnym mógł jeździć komunikacją miejską na bilecie ulgowym. Czyli przy obecnych cenach pojedynczy przejazd kosztowałby 1,4 zł, a bilet 30-dniowy - 42 zł.
Anna Kowalska z magistratu podkreśla, że już dziś 60 proc. pasażerów korzysta z biletów ulgowych.
- To np. emeryci, renciści, uczniowie i studenci. Poza tym proponowana przez radnego zmiana może spowodować, że stali pasażerowie BKM poczują się pokrzywdzeni. Ponieważ to oni fundowaliby wówczas tanie przejazdy tym, którzy zwykle jeżdżą samochodem - twierdzi urzędniczka.
Najważniejsze pytanie dotyczy jednak kosztów. Marek Chojnowski uważa, że miasto nie straci, a nawet zyska na obniżce. Bo więcej osób niż dziś kupi bilety. Tyle że aby zgłosić projekt uchwały pod głosowanie trzeba w uzasadnieniu wpisać, jakie wywoła to skutki finansowe. Z tego właśnie powodu na sesji nie stanął do tej pory kwietniowy pomysł PiS. - Trwają obliczenia - przyznaje Chojnowski.
Jego klub planuje złożyć projekt dotyczący biletów na wrześniowej sesji. Ma dotyczyć zarówno obniżek cen biletów dla wszystkich, jak i udogodnienia dla kierowców. I o ile radni mają do tego kompetencje, to trzeci sztandarowy pomysł PiS na zmiany w BKM najprawdopodobniej w tej kadencji się nie uda. Chodzi oczywiście o połączenie trzech spółek komunikacyjnych w jedną, o czym PiS mówiło jeszcze w czasie kampanii wyborczej. Z takim projektem uchwały może wystąpić jedynie prezydent, a jak wiadomo nie zamierza tego robić. Bo uważa, że istnienie trzech spółek oznacza, że konkurują między sobą, stąd koszty obsługi komunikacji są niższe niż gdyby monopol miała jedna spółka. - Rok temu zobowiązaliśmy prezydenta do przygotowania planu fuzji spółek. Do tej pory takiego planu nie przedstawił - mówi Marek Chojnowski.
Radny komitetu Truskolaskiego Karol Masztalerz ma nadzieję, że na tym pomysł łączenia spółek się zakończy.
- A jeśli chodzi o planowane obniżki cen biletów to PiS lubi szastać cudzymi pieniędzmi. Miasta na takie pomysły nie stać - mówi.
Śmieszy go też argumentacja, że po wprowadzeniu ulg dla kierowców raptem wszyscy rzucą się do autobusów.
- Ludzie jeżdżą samochodami, bo jest to wygodne. Wątpię, by porzucili te przyzwyczajenie - podkreśla.
Podobnie uważa Maciej Biernacki z PO. - Korzystając z auta dojedziemy zawsze w konkretne miejsce, w które chcemy. Nie jesteśmy też uzależnieni od tego, czy autobus przyjedzie czy nie - mówi.
Pomysł podoba się za to radnemu SLD Wojciechowi Koronkiewiczowi.
- Wprowadziłbym jeszcze takie same zniżki na bikery. A że prezydent powie, że nas nie stać, bo trzeba będzie więcej dopłacać do BKM? I tak dokładamy - twierdzi.
Natomiast Włodzimierz Kusak z PO patrzy na nową propozycję PiS przez pryzmat polityki ogólnopolskiej.
- Z jednej strony PiS-owski rząd podnosi cenę benzyny, a z drugiej radni tej partii chcą obniżyć ceny biletów BKM - zauważa.
Może więc radni chcą w ten sposób odwrócić uwagę wyborców od podwyżki, która wywołuje oburzenie kierowców?
- Jakkolwiek by było, warto zastanowić się nad tym pomysłem. Jeśli koszty byłyby niewielkie to można zaryzykować. Kluczowe są jednak wyliczenia, których jak dotąd nikt nie przedstawił - dodaje Kusak.
Przedstawienie takich wyliczeń może być jednak trudne. Bo jak przewidzieć, czy faktycznie zniżki sprawią, że z komunikacji miejskiej będziemy korzystać częściej?
Zbigniew Sulewski z Centrum im. A. Smitha podpowiada, że trzeba przeprowadzić ankiety.
- Musimy wiedzieć, jaki jest procent tych, którzy mają samochód, a już dziś jeżdżą komunikacją miejską i płacą pełną stawkę. A jaki tych, którzy w związku z obniżką zostawiliby samochód w garażu. Na pierwszych, po wprowadzeniu pomysłu PiS w życie, miasto by straciło, na drugich - zyskało - mówi ekonomista.
A może wprowadzić takie rozwiązanie na próbę? Na przykład na miesiąc. - Dobry pomysł, tylko nie na miesiąc, ale co najmniej trzy miesiące, żeby mieć lepszy ogląd sytuacji - mówi Sulewski.
Marek Chojnowski bierze taką opcję pod uwagę. - Można się zastanowić. Do września jest jeszcze trochę czasu - twierdzi.