Opowiada mi profesor Stanisław Mazur, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, że od paru lat jego znajomi naukowcy z USA załamują ręce nad rozpadem więzi rodzinnych. Kiedyś, mimo różnic politycznych, w tym tradycyjnych napięć (demokraci-republikanie), dało się siąść przy stole i w miarę normalnie rozmawiać. Dziś w wielu wypadkach stało się to niemożliwe - przez arcypiekielne podziały i siarczystą nienawiść. Ja na to, że nie trzeba jechać do USA. Koleżanka z UJ była w zeszły weekend na weselu we wsi na Podkarpaciu. Koło północy, miast oczepin, doszło do twarzobicia: „wieśniaczki” napadły na „damulki” lub odwrotnie. Odruchowo apolityczni faceci nie wiedzieli, co robić. Pokój zaprowadził miejscowy elegant, o którym wszyscy wiedzą, że jest gejem – choć nazywają go inaczej. Jakoś nikt nie ośmielił się go bić. Ni pięścią, ni torebką.
Rozejm utrzymał się do ostatnich toastów przy słonku wiszącym już ładny metr nad łanem żyta, ba, były poprawiny i „wspólny” obiad: strony spożywały schabowe z burakami w przeciwległych kątach sali - przystrojonej „w barwach papieskich”; znaczy Jana Pawła II, bo „innego papieża nigdy tu nie było i nie będzie”. Między niewidzialną barykadą cieszyło oczy anielsko białe hasło „Totus tuus”. Chwała Bogu (lub iluminowanej dekoratorce) że tam zawisło, bo w kryzysowym momencie weselnej nocy, gdy poszły szwy w sukniach dwóch „wieśniaczek” i jednej „damulki”, elegant odwołał się do motta JP2 stwierdzeniem: „Maryja patrzy”. Wyszło na to, że ono (jeszcze) w Polsce działa.
Trzeba wiedzieć, że wszystkie uczestniczki weselnej bójki urodziły się w tym samym szpitalu w pobliskim miasteczku, a potem chodziły do miejscowej podstawówki. W wieku nastoletnim te nieco zdolniejsze, albo bardziej ciekawe świata, albo też liberalne, mniej rozmiłowane w lokalnej tradycji i napomnieniach proboszcza, wyjechały do szkół, na studia, do pracy i zostały w miastach, od Rzeszowa po Kraków i od Warszawy po Londyn. Pozostałe, lokalne patriotki, tradycjonalistki, albo po prostu nieciekawe innego życia lub zbyt zastrachane, szybko powychodziły za mąż, porodziły dzieci…
Zdecydowana większość dawnych koleżanek z podstawówki może ze sobą normalnie rozmawiać, utrzymuje kontakty na FB, Whatsappie czy Instagramie. Nie dotyczy to jednak dwóch wąskich grup – samozwańczych liderek „wieśniaczek” i samozwańczych liderek „damulek”. Obie te na śmierć zwaśnione i nienawidzące się grupy czerpią informacje ze skrajnie odmiennych źródeł, żyją w swoich własnych, nie mających żadnego wspólnego punktu, bańkach medialnych na FB i YT oraz w innych mediach społecznościowych. Jak wiadomo, bańki sprzyjają radykalizacji, uskrajnianiu poglądów. Od paru lat ten sam efekt wywołują w Polsce wpływowe tradycyjne media audiowizualne, w tym tzw. publiczne, pardon - narodowe.
No i dziś samozwańcze liderki „wieśniaczek” uważają, że WSZYSTKIE „damulki” są zwolenniczkami: masowej aborcji, eutanazji, pedofilii, zoofilii, nekrofilii (tak rozumieją skrót LGBT+), eksperymentów a la Mengele (in vitro), czarnych mszy (zebrań i marszów feministek), palenia kościołów, wyzuwania z wiary i polskości, służenia na kolanach Niemcom i Szatanowi (co na jedno wychodzi) oraz gradobicia i kokluszu.
Samozwańcze przywódczynie „damulek” są zaś przekonane, że WSZYSTKIE „wieśniaczki” chcą usankcjonować: palenie na stosie, nabijanie na pal, obozy koncentracyjne dla LGBT+ i wszystkich inaczej myślących, zakaz seksu (z wyjątkiem epizodów prokreacyjnych), obowiązkową inseminację przez żołnierzy WOT, bezkarną pedofilię księży (tylko to widzą w Kościele), seanse nienawiści (religia, spotkania Ordo Iuris), wyniszczające opodatkowanie ciężko harujących, by karmić nierobów (pijawki z prowincji), oraz – ma się rozumieć – gradobicie i koklusz.
Wojownicze grupki są wąskie, ale świetnie zorganizowane, niczym brygady kiboli-ultrasów. I to one nadają dziś ton – i na stadionach, i w demokracji, niestety. Dzieje się tak, bo czołowi politycy cynicznie pogłębiają podziały – by zachować lub przejąć władzę. Żaden nie zastanawia się, co będzie, gdy ultrasi i ultraski wciągną do regularnej wojny wszystkich pozostałych. Już dziś coraz trudniej nie być żołnierzem. To poniekąd logiczne, skoro „ci drudzy, obcy, to samo Zło”.
I tak oto polskie wesele trwa i trwa mać.