Michał Franczak nakręcił Tribalangę i jedzie na festiwal w Sopocie
Tribalanga nad Biebrzą to wyjątkowy festiwal – pełen muzyki i niezwykłych ludzi. Jego atmosferę doskonale oddał w swoim filmie białostoczanin Michał Franczak. W sobotę „Everybody Wants to go to Heaven” obejrzą pierwsi widzowie
Od lat komponuje muzykę, gra na klawiszach i koncertuje z zespołem Red Emprez. Dobrze pisze – przed laty był dziennikarzem. Zna się na PR i promocji – tym się teraz zajmuje w jednej z białostockich firm. A że to firma komputerowa, nauczył się również grafiki i animacji.
Robi też świetne zdjęcia – wie, kiedy nacisnąć migawkę, żeby na obrazku oddać emocje fotografowanych ludzi. Ale jeszcze mu mało. Białostoczanin Michał Franczak zaczął... kręcić filmy. No dobrze, na razie jeden film. Ale taki, że od razu został doceniony. Już w sobotę zobaczą go uczestnicy festiwalu filmowego w Sopocie.
– Zawsze nęciły mnie wizualne rzeczy, ale faktycznie przed 2020 rokiem filmów nigdy nie kręciłem. Choć zawsze wydawało mi się, że kamera byłaby dobrym uzupełnieniem muzyki, jaką robimy z Red Emprez – mówi Michał Franczak.
Zawsze jednak za dużo było innych rzeczy do roboty, za dużo się działo, żeby jeszcze znaleźć czas na uzupełnianie muzyki teledyskami. Aż do pandemii. Wtedy niemal wszyscy mieli więcej wolnego czasu, również Michał. To właśnie wtedy kupił sobie kamerę.
– I zacząłem się uczyć. Oglądałem tutoriale, przeczytałem chyba wszystko, co można znaleźć w internecie o filmowaniu – opowiada. – Uczyłem się, jak się komponuje kadry, jak się filmuje, jak się oświetla.
Złapał bakcyla. Ale jako że była pandemia, kamerę mógł testować właściwie tylko w okolicznych lasach. Filmował przyrodę, ale każdy film trafiał do szuflady.
Tribalanga!
W 2020 roku nie było gdzie kręcić filmów, bo nic się nie działo – wszystkie imprezy, koncerty, festiwale zostały z powodu pandemii odwołane. Wszystkie oprócz Tribalangi – festiwalu, która co roku organizowana jest nad Biebrzą, w Goniądzu.
– Pojechaliśmy tam z Red Emprez, bo mieliśmy dać koncert. Ale pomyślałem: pokręcę coś przy okazji. I zabrałem ze sobą kamerę – wspomina Michał. ,Przywiózł wtedy sporo filmowego materiału. – Bo to wspaniały festiwal, przepiękne miejsce, no i ludzie... kolorowi, weseli, szczęśliwi. Całość była taka fotogeniczna! Właściwie wszystko, co tam nakręciłem, mi się podobało. Ze wszystkiego byłem zadowolony. Super miejsce – uśmiecha się.
I przyznaje, że już wtedy wiedział, jakie ma plany na kolejne lato.
– Bo Tribalanga to festiwal unikalny, nietypowy. Nie jest to miejsce, gdzie ludzie przychodzą na 3 godziny, wypiją jakieś piwo i wracają do domów. To wydarzenie, gdzie ludzie są naprawdę zintegrowani, atmosfera jest rodzinna. Społeczność festiwalowa jest sobie bliska i bardzo pozytywna. Już samo sfilmowanie tej atmosfery było wyzwaniem, ale i ciekawym doświadczeniem. Pomyślałem więc, że wrócę tu za rok i spróbuję zrobić prawdziwy dokument – opowiada Michał.
Tym bardziej, że czuł się już pewniej za kamerą, ale i wiedział, czego jeszcze przez ten rok chce się nauczyć.
– Kupiłem też specjalne mikrofony, mikroporty i inne akcesoria potrzebne filmowcowi, który stara się, żeby film wyszedł jak najlepszy – relacjonuje przygotowania.
Skontaktował się z organizatorami Tribalangi i zaproponował, że nakręci dokument o tym festiwalu, ale od razu zastrzegł, że nie wie, czy cokolwiek mu z tego wyjdzie. Mimo to zgodzili się. Michał towarzyszył im od maja, kiedy dopiero przygotowywali się do festiwalu. Razem z nimi spędzał czas w warsztacie, gdzie przygotowywali sceny, a później już na miejscu, gdzie budowali podesty i dekoracje...
– Praktycznie już 10 dni przed festiwalem siedziałem w namiocie. Budziłem się rano, włączałem kamerę i biegałem z nią czasem aż do trzeciej nad ranem – wspomina.
Tak samo intensywne były jego dni już w trakcie Tribalangi. Kiedy tylko mógł, nagrywał materiał, a później zgrywał wszystko do komputera.
– Przywiozłem 45 godzin materiału – mówi. Montował go aż do zimy. Zależało mu, żeby wszystkie, najmniejsze elementy filmu połączyć w całość i żeby to razem zagrało.
Wszystko robił sam. I tam na miejscu, i później w domu. Wymyślał, szukał fajnych scen, zajmował się dźwiękiem, zadawał pytania rozmówcom, a później jeszcze wybierał najlepsze ujęcia i wszystko montował. Chciał, żeby wyszła z tego fajna historia.
Jak mówi, najwięcej problemów – on, muzyk – miał z dopasowaniem odpowiedniej muzyki. Pewnie dlatego, że starał się, by akurat ten aspekt filmu był perfekcyjny. Dużo czasu zajęło mu skontaktowanie się z artystami, których utwory chciał wykorzystać.
– To był chyba jeden z najtrudniejszych elementów podczas całego montowania. Czekanie na zgody trwało miesiącami – wspomina.
Ostatecznie udało się je dostać, ale czekanie na zwrotne mejle tyle trwało, że... Michał sam napisał pięć czy sześć utworów, specjalnie po to, by wykorzystać je w filmie.
– Czułem, że na ten moment potrzebuję muzyki, więc po prostu tę muzykę robiłem – uśmiecha się.
Gdy film był gotowy, pokazał go organizatorom Tribalangai. Bardzo im się spodobał. Na kadrach widać, że Michał czuje klimat festiwalu, że rozumie ludzi, którzy tam przyjechali, że nad Biebrzą, wśród muzyki i pozytywnej energii czuje się dobrze. Film jest ciepły, trochę szalony, z sympatią pokazujący bawiących się ludzi. Dużo tu muzyki, tańca, uśmiechów, przyjaźni, ale jest i kilka słów wyjaśnienia, czym w ogóle ta Tribalanga jest, po co jest organizowana i dla kogo.
Sopot Film Festival
Film spodobał się znajomym Michała i bohaterom. Michał też był zadowolony ze swojej pracy. Postanowił więc sprawdzić, co myślą o niej profesjonaliści. W lutym zaczął wiec znów pisać mejle. Zgłaszał film (zatytułował go „Everybody Wants to go to Heaven”) na festiwale filmowe organizowane w całej Polsce.
– Uznałem, że chcę zobaczyć, czy ktoś spoza tego środowiska, które jest związane z festiwalem i w ogóle z Podlasiem, zobaczy w moim filmie coś wartościowego – mówi.
Wie, że na informacje, czy zakwalifikował się na poszczególne imprezy, będzie musiał czekać nawet i do następnej zimy. Takie są procedury, tak to wszystko w tym filmowym świecie wygląda. Więc czeka. I na informacje, i na to, by pokazać film szerszej publiczności. Nie wrzuca go jeszcze na żadną platformę internetową ani nawet na swoją stronę.
Po cichu liczy, że po pokazie na festiwalu filmowym uda się zorganizować jego Tribalandze jakąś fajną dystrybucję. A spełnienie tych marzeń wydaje się już całkiem bliskie. Bo dwa tygodnie temu Michał dostał wiadomość: „Everybody Wants to go to Heaven” zakwalifikował się na 22. Sopot Film Festival. Już 5 czerwca będzie wyświetlany w sali kameralnej Teatru Wybrzeże.
– Wybieram się zobaczyć, bo bardzo mnie interesuje, jak film zostanie przyjęty – uśmiecha się Michał.
Wie, że konkurencja jest na wysokim poziomie, bo został potraktowany na równi z doświadczonymi, profesjonalnymi filmowcami Jego obraz w kategorii DOK.pl, czyli Pełnometrażowe Filmy Dokumentalne, konkuruje z filmem „Rozkołys” Łukasza Radulskiego, „Polaków portret własny”, który wyreżyserowali Maciej Białoruski, Jakub Drobczyński i Robert Rawłuszewicz, „Ucieczką na srebrny glob” Kuby Mikurdy oraz słynnym „Filmem balkonowym” Pawła Łozińskiego”.
– Bardzo zacne grono. I mega mocarne filmy – przyznaje Michał. Ale nie ma wątpliwości, że już samo zakwalifikowanie na festiwal to ogromny sukces: – Jestem bardzo szczęśliwy – zapewnia. – Od momentu decyzji, że kupuję kamerę i zgłębiam tajniki filmowania do momentu, że jadę jako uczestnik na liczący się festiwal filmowy minęło zaledwie półtora roku. To jest coś niesamowitego. Nie sądziłem, że da się to osiągnąć w tak krótkim czasie – opowiada.
Więc choć dziś wydaje mu się, że to niemożliwe, by z festiwalu wrócił z nagrodą, to jednak... czasem zastanawia się, co się wtedy stanie.
– Na pewno chciałbym, żeby tych festiwali było więcej – mówi. – Bo kręcenie filmów naprawdę mnie kręci.
Jednak na pytanie, kiedy powstanie kolejny obraz, na razie nie potrafi odpowiedzieć.
– Pracuję zawodowo i bardzo lubię tę swoją pracę – uśmiecha się. Poza tym jest przecież jeszcze Red Emprez. – Przez ostatni rok zaniedbałem muzykę. Muszę to nadrobić. Chcemy nagrać nową płytę, planujemy koncerty – mówi. Choć zapowiada, że o filmie nie zapomni. Za dużą sprawia mu to frajdę!
– Szukam więc kolejnego tematu. Ale pewnie już w 2023 roku... – planuje.