Merdanie z ekranu [komentarz Zbigniewa Górniaka]
Czy zwróciliście może uwagę, jak wiele w świątecznych programach wiodących polskich stacji telewizyjnych było bajek?
Wszystkie te koty w butach, Alicje w krainie czarów, Kung Fu Pandy, Asterixy i Obelixy, Pady i Shreki czy mamuty z epoki lodowcowej, jakby nie wystarczył nam już wyskakujący w ostatnim czasie co rusz na ekranie Włodzimierz Cimoszewicz, też wykopalisko, wskrzeszone na potrzeby „obrony demokracji” (buhahaha!) i też dobry bajarz.
Mam tego brzemienną w rozumienie polskiej psychiki świadomość, że przesyceni KOD-em zalegającym w mózgu i schabem zalegającym w trzewiach, potrzebujemy chwili odsapki od naszych polskich spraw, relaksu, paru szczypt rozrywki. Że przecież nie może być tak, aby w święta - nawet Bożego przecież Narodzenia - ciągle zadawać sobie do odrobienia „Dekalog” Kieślowskiego albo fabularyzowany życiorys bohaterki „Inki”, względnie koncerty Chopina, choćby te najbardziej frywolne: sex-dur. Organizm musi przecież odpocząć po przedświątecznym straszeniu go przez media (z aktywną rolą tych zza Odry) wiszącą nad nami groźbą wojny domowej, pełzającym zamachem stanu, czołgającą się dyktaturą, skradającym się biskupem i demokracją skowyczącą pod kaczą łapą, więc razem z Ryszardem Kaliszem i paroma innymi milionerami trzeba jej pobieżać na ratunek (a dopiero potem do Betlejem z Marylą Rodowicz).
Albowiem o ile obywatelami możemy być różnego sortu, co z ekstazą odkryły właśnie lemingi i wytatuowały sobie na Facebooku, o tyle konsumentami jesteśmy wszyscy sortu pierwszego, najlepszego. Notabene, może któraś z sieci wielkopowierzchniowych wypuści tiszert z napisem „Jestem konsumentem najlepszego sortu”? Do zdobycia po uzyskaniu stosownej liczby punktów; pomysł oddaję za free.
Bajki w święta są OK. Ale do licha, czy ja nie mogę być traktowany nieco poważniej przez propagandowych pasterzy narodu? Czy ja jestem sześciolatkiem - na dodatek bez matury (marzenie postępowców: edukacja od narodzin) - żeby mnie wciąż katować bajkami? Żeby mi wciąż merdać z ekranu rysunkowym ogonem? Czy naprawdę trzeba być aż dyrektorem departamentu planowania programu którejś z głównych stacji TV z pensją rzędu 25 tysięcy i służbowym talonem na 5 kg sushi miesięcznie, aby ułożyć świąteczną ramówkę, z którą w kwadrans poradziłaby sobie każda przedszkolanka, z całym szacunkiem do tego pięknego zawodu? Mnie w każdym razie w tym świątecznym pakiecie filmowym ujęły tylko dwie pozycje. „80 milionów” Krzystka o tym, jak tuż przed stanem wojennym (jakaś sugestia?) kozacy z wrocławskiej „Solidarności” wydukali bezpiekę. Oraz „Nothing Hill” z boskim Hugh Grantem, dla którego, gdyby tylko do mnie mrugnął, mógłbym nawrócić się na gender i obciąwszy sobie to i owo, stać się kobietą, a nawet kurą domową.
Zbigniew Górniak