„Mavka i strażnicy lasu” czyli ukraińska baśń o harmonii i sile natury
Prace nad filmem rozpoczęły się przed wojną. Dla Ukraińców może to być coś, z czym mogą się utożsamiać: „Zobaczcie, nie jesteśmy tylko narodem, który walczy. Jesteśmy też narodem, który tworzy. Mamy swoją kulturę”. To jest dla mnie również bardzo poruszające – mówi aktorka Tamara Arciuch.
Zimna wredna blond zołza - taka jest Kylina, postać z ukraińskiej superprodukcji „Mavka i strażnicy lasu” którą pani dubbinguje. Czy ona kogoś Pani nie przypomina?
Kylina to typ kobiety, która nie waha się iść po trupach, by osiągnąć swój cel. Współcześnie można by ją pewnie umieścić w jakimś banku lub skojarzyć z drapieżną bizneswoman, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć to, czego pragnie.
Kylina nie przypomina Pani postaci Karoliny Łapińskiej z serialu „Niania”, którą Pani grała?
W pewnym sensie. Karolina była mocnym charakterem. Oczywiście, tutaj mówimy o bajce, a „Niania” to sitcom, więc postaci nigdy nie będą identyczne. Jednak zgadzam się, że istnieje pewne podobieństwo.
Znalazła Pani coś w Kylinie, co pozwoliło polubić tę postać? A może po prostu lubi się aktorskie wyzwania?
Właśnie w tym przypadku priorytetem są zadania aktorskie. Nie trzeba lubić osoby, którą się gra. Uważam, że uczucie, które żywimy do postaci, jest zupełnie nieistotne. Naszym zadaniem jest stworzyć ją tak, jak czujemy najlepiej; zbudować i wskrzesić człowieka, który na potrzeby filmu, serialu czy w tym przypadku dubbingu będzie wiarygodny, żywy, tak żeby widz uwierzył, że taki człowiek może istnieć. Absolutnie, postaci takie jak Kylina stanowią fantastyczne wyzwanie aktorskie. Bardzo lubię grać w dubbingu właśnie takie „wredne” postaci, ponieważ mają one wiele różnych odcieni. Są również w pewnym sensie zabawne i śmieszne - wszystkie te czarownice i negatywne istoty z bajek są znacznie bardziej interesujące do dubbingowania. Wydaje mi się, że w tym przypadku aktor ma znacznie większą swobodę działania niż w przypadku grania dobrych i słodkich postaci.
Nie będziemy zdradzać zakończenia filmu, ponieważ niebawem dopiero wejdzie na ekrany kin w Polsce. Ale Kylina dostaje jednak swoją szansę na poprawę czy odmianę charakteru i życia? I to w tak dowcipny sposób, prawda?
Oczywiście, zakończenie jest bardzo zabawne. Podobało mi się, że została ukarana w bardzo humorystyczny sposób. Wydaje mi się, że to rozbawi dzieci. Nie chodzi tylko o to, aby potępić zło. Ważne jest pokazać, że koniecznym może być dać człowiekowi drugą szansę i zobaczyć, jak on lub ona może ją wykorzystać.
Jest Pani znana z licznych polskich produkcji filmowych, teatralnych oraz dubbingu. Czy praca nad dubbingiem różni się od pracy przy rodzimych projektach? Jakie wyzwania niesie ze sobą ta forma sztuki? Czy musiała się Pani specjalnie przygotowywać do tej roli?
W momencie, gdy w bajce mamy już gotową narysowaną postać i tworzymy ją głosem, musimy w pewien sposób odnieść się do tego, co już zostało wykonane przez aktora, który pierwszy ożywił daną postać. Nie możemy całkowicie pominąć jego pracy. Wszystko to jest ze sobą połączone.
Miała Pani okazję obejrzeć ukraińską produkcję?
Pracowałam z angielskim dubbingiem, co trochę mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się, że będzie to język oryginalny, ukraiński. Tymczasem w słuchawkach słyszałam aktorkę mówiącą po angielsku. Okazało się to dla mnie o tyle łatwiejsze, że znam angielski, a dla aktora jest ważne, aby znać język, do którego podkłada swój głos. Istotny jest rytm, sposób akcentowania – to wszystko ma znaczenie. Kiedyś, jak słyszałam, aktorzy spotykali się i razem nagrywali swoje sceny dubbingowe. Teraz nagrywa się samemu, ma się tekst w słuchawkach i obraz przed sobą, i nie wiadomo, co nagrał kolega. To może być trudne, ponieważ nie zawsze ten dialog jest pełen życia, ale tu właśnie jest rola reżysera. Jest on po to, aby korygować i nadawać wagę w miejscach, które aktorowi mogą wydawać się nawet niepotrzebne, po czym okazuje się, że były one konieczne, aby ten dialog zadziałał. Reżyser ma pełną świadomość tego, co zostało już nagrane lub jaka jest postać, która będzie podkładać głos pod bohatera, z którym dialogujemy. Reżyser czuwa, aby było to spójne w filmie. Czasami oczywiście odtwarzane jest to, co nagrał aktor, z którym dialogujemy. W moim przypadku ułatwieniem było to, że Przemek Stippa, z którym dialogowałam w filmie, nagrał wcześniej swoje kwestie, więc mogłam dopasować się do jego wersji. Mam nadzieje że widzom się spodoba.
Słyszała Pani wcześniej Mavkę, której głos podkłada Roksana Węgiel?
Mam niewiele scen z Mavką. Najwięcej - z Przemkiem Stippą, który podkłada głos Frola. Roksana nagrywała swój głos po mnie.
Film zdobył ogromną popularność na Ukrainie. Pomimo wojny, okazało się, że na seanse przychodziły tłumy większe niż w przypadku filmu „Avatar”. Jak Pani myśli, dlaczego? Chodziło o uniwersalny przekaz dotyczący harmonii między człowiekiem a przyrodą, o tę potrzebę, którą obecnie tak mocno odczuwamy? A może było to związane z czymś innym?
Trudno to jednoznacznie ocenić, ale wiemy, że taki temat zawsze będzie aktualny i istotny. Porównanie do filmu „Avatar” nie jest przypadkowe, wynika z pewnych podobieństw, ponieważ oba filmy poruszają temat ludzkiej pogoń za czymś, co nie jest dobre dla przyrody, dla ziemi. A jeśli zaniedbamy naturę, jeśli ją zniszczymy, to przede wszystkim my poniesiemy konsekwencje. Wydaje mi się, że ważnym aspektem jest również to, że prace nad tym filmem rozpoczęły się przed wojną, a udało się go dokończyć w bardzo trudnym czasie. Dla Ukraińców może to być coś, z czym mogą się utożsamiać. Mogą powiedzieć: „Zobaczcie, nie jesteśmy tylko narodem, który walczy. Jesteśmy też narodem, który tworzy. Jesteśmy! Mamy swoją kulturę, własne zdanie; mamy co pokazać światu. Mamy powody do dumy”. To jest dla mnie również bardzo poruszające.
Udział w polskiej wersji produkcji wpłynął w jakiś sposób na Pani spojrzenie na świat przyrody? Miała Pani osobiste doświadczenia, które wzmocniły Pani więź z naturą?
Zawsze miałam silne więzi z naturą. Dla mnie kontakt z przyrodą, możliwość spacerów po lesie czy kąpieli w jeziorze to najlepsze co może mi się przydarzyć. Od dziecka miałam bliski kontakt z przyrodą, a teraz jestem jeszcze bliżej niej. Przeprowadziłam się z miasta, właśnie po to, aby częściej i głębiej z nią obcować. Nie przeszkadza mi nawet to, że muszę dłużej dojeżdżać do pracy, ponieważ mam ogród i las w pobliżu. To sprawia, że jestem bardzo szczęśliwa. Nie wyobrażam sobie, jak można wyrzucać śmieci do lasu. Zarówno wspomniany przez Panią „Avatar” jak i ta ukraińska baśń, poruszają mnie głęboko. Wzruszają i skłaniają do refleksji, dokąd zmierza ten świat, co nas czeka? Powinniśmy szanować to, co otrzymaliśmy. Mówię o czymś, co niby jest takie oczywiste, niby wszyscy o tym wiemy, ale przecież widzimy, jak jest.
Bliskie są Pani jakieś ekologiczne inicjatywy? Jakie działania Pani podejmuje w trosce o środowisko naturalne?
Nie jestem związana z żadną konkretną organizacją, jeśli o to Pani pyta. Uważam, że każdy z nas, w swoim małym kręgu, poprzez sposób, w jaki wychowujemy dzieci, korzystamy z wody czy segregujemy śmieci, ma swoją rolę do odegrania. Chociaż czasem, gdy widzę, że śmieciarka, która przyjeżdża po nasze precyzyjnie segregowane przez miesiąc śmieci, wrzuca wszystko do jednego pojemnika, to łapię się za głowę i myślę, że coś tu jest nie tak. Mam jednak nadzieję, że segregacja staje się coraz bardziej powszechna. Widzę, jak inaczej już na ochronę środowiska patrzą moje dzieci, jak dużą mają świadomość. Na przykład, kiedy moja córeczka myje zęby, zawsze zamyka kran i mówi: „Mamo, nie wolno marnować wody”. A ma zaledwie 6,5 roku. Ta świadomość jest już obecna u małych dzieci i to daje nadzieję. Niemniej żyjemy w erze konsumpcjonizmu - czy się opamiętamy? Zobaczymy.
Ma Pani swoje ulubione miejsce w przyrodzie, gdzie czuje się jakby była w świecie baśni?
Ha! Dla mnie takim miejscem jest Portugalia. Trafiłam tam kiedyś na wakacje ze znajomymi i zrobiliśmy turystyczny objazd po plażach zachodniej części Portugalii. To miejsce nie jest skomercjalizowane. Przy oceanie nie ma hoteli, dzięki temu jest tam tak niezwykle pięknie, że zapiera dech. Od tamtego czasu regularnie odwiedzam ten kraj i za każdym razem czuję ogromną wdzięczność do Portugalczyków za to, że nie zniszczyli tego miejsca, że nie weszli w spiralę komercji. Całe wybrzeże jest parkiem narodowym, nie wolno tam postawić żadnego hotelu, nie ma nawet toalet. Jeśli ktoś chce skorzystać z toalety, musi wejść na parking, często znajdujący się na klifie. Dla niektórych może to być nie do pomyślenia, ale dla mnie jest to wspaniałe, bo dzięki temu można w tak piękny sposób obcować z naturą.
„Mavka i strażnicy lasu” to bajka oparta na legendzie i sztuce „Pieśń lasu” Łesi Ukrainki, jednej z najbardziej znanych postaci w ukraińskiej literaturze…
… tak, można nawet powiedzieć, że dla Ukraińców Łesia Ukrainka jest równie ważna, jak dla nas Adam Mickiewicz.
Łesia Ukrainka miała również silne związki z polską poezją i literaturą. Gdy miała 16 lat, tłumaczyła wiersze Mickiewicza. Co ciekawe, jej portret – jedynej kobiety – znalazł się nawet na ukraińskich banknotach. Jakie jest Pani zdanie na temat roli kobiet w literaturze i sztuce? Które z polskich pisarek, poetek szczególnie Panią inspirują?
Pytanie o rolę kobiet często stawia się w kontekście akademickim. Dzisiaj staramy się już unikać podziałów na „kobiece” i „męskie”; słusznie dążymy do równouprawnienia. Nie da się jednak ukryć, że mamy różne wrażliwości. Istnieją pewne rzeczy, które w inny sposób są postrzegane przez kobiety, a inaczej przez mężczyzn i widać to w poezji czy literaturze. Feministki mogą mnie za to skrytykować, ale nie sądzę, że to jest coś negatywnego. Różnimy się. Oczywiście, nie należy generalizować, kobieta też może napisać wspaniały poemat o bitwie, który będzie inspirujący. Zazwyczaj jednak kobiety częściej podejmują tematy życia, uczuć, miłości, a także ogólnego światopoglądu. Uwielbiam twórczość Wisławy Szymborskiej. Kiedyś, jeszcze w czasach szkoły teatralnej, przygotowałam monodram z jej wierszami i naprawdę „zjadłam” tę poezję. Bardzo też lubię poetkę, która w Polsce nie jest aż tak bardzo znana; choć ma rzesze odbiorców zarówno w Polsce jak i w Stanach Zjednoczonych, w których mieszka. To Anna Frajlich. Jest bliską przyjaciółką mojej mamy i wyjechała do Stanów w 1968 roku ze względu na swoje żydowskie pochodzenie. Pisze przepiękne wiersze. Uwielbiam jej wrażliwość i sposób, w jaki wyraża emocje.
Wracając do „Mavki i strażników lasu” – chciałaby Pani, aby widzowie – zarówno dzieci, jak i rodzice, którzy z nimi przyjdą do kina - wynieśli coś konkretnego z obejrzenia tego filmu?
Zawsze, gdy pracuje się nad czymś, to chce się, aby to miało znaczenie dla widza. Przecież jesteśmy tutaj po to, by widzowie coś z tego wynieśli, by odkryli dla siebie wartość. Jednak konkretna interpretacja zależy od każdego indywidualnie. Od tego, w jakim momencie życia się znajduje, jakie ma doświadczenia, jakie traumy niesie. Na pewno Ukraińcy będą na „Mavkę” patrzeć inaczej niż my. Ale jest to bajka, która ma charakter uniwersalny, i niewątpliwie każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Czeka Pani na jakąś konkretną rolę? Internauci zauważyli, że lubi Pani grać wredne, złe, zepsute kobiety. Krótko mówiąc – zołzy.
(Śmiech) Czy lubię? Po prostu akceptuję takie role i staram się w każdej z nich znaleźć coś inspirującego. Odpowiadając na Pani pytanie – nie czekam na żadną konkretną rolę. Nie mam roli wymyślonej, która jest moim marzeniem i której szczególnie pragnę. Dziś inaczej podchodzę do zawodu, w spokojny sposób wykonując swoją pracę. Oczywiście, film i serial są dziś w moim przypadku rzadszą formą, ale to nie jest nic złego. Dzięki temu mogę skupić się na moich projektach teatralnych, które opowiadają to, o czym ja chcę opowiedzieć. Nie muszę dostosowywać się do scenariusza, który dostanę. Po prostu robię swoje. Oczywiście, jeśli pojawi się ciekawa i inspirująca rola, z przyjemnością się nad nią pochylę. Jednak nie poświęcam temu zbyt wiele myśli i nie spędza mi to snu z powiek.
Dokładnie rok temu miałam wielką przyjemność oglądać Panią oraz Pani męża, Bartka Kasprzykowskiego, w sztuce Szekspira, „Sen nocy letniej”, w parku w Wilanowie. Fantastycznie, że w tym roku również organizowano tam te spektakle. Dla mnie było to magiczne: oddychać sztuką i jednocześnie naturą. W harmonii z szelestem drzew, śpiewem ptaków łatwo przenieść się w świat marzeń i wyobraźni.
Cieszę się, że pani o tym wspomina. Rzeczywiście, nie jest to zamknięte w czterech ścianach teatru przedstawienie. Scenografią jest sam park, z drzewami, które odgrywają ważną rolę, zwłaszcza w kontekście tej sztuki, gdy większość akcji toczy się właśnie w lesie. To wspaniałe, że ten projekt został zrealizowany. Jego pomysłodawcą jest John Weisgerber; dążył do tego dłuższy czas, wciąż napotykając na różne urzędnicze przeszkody. W końcu jednak się udało. Pierwsza sztuka Szekspira, „Jak wam się podoba”, została pokazana 7 lat temu. Potem były monologi z Szekspira, następnie „Romeo i Julia” – przedstawienie, które graliśmy przed wilanowskim pałacem, a teraz mamy „Sen nocy letniej”. Mam nadzieję, że stanie się to tradycją, że co roku będziemy doświadczać tej obecność Szekspira, że nikt jej nam nie zabierze. Widzimy, jak bardzo ludzie tego potrzebują. Na każdy spektakl przychodzi ponad 1000 osób, czasami nawet 2000; jak na koncert. Jeśli kultura jest dostępna za symboliczną złotówkę, jak w tym przypadku, to ludzie chętnie z tego korzystają, bo jej po prostu łakną. Przychodzą z dziećmi, z wiktuałami. To wszystko tworzy wspaniałą atmosferę.