Z Mariolą Karwetą, żoną byłego dowódcy Marynarki Wojennej adm. Andrzeja Karwety, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Tomasz Modzelewski.
Przez ostatnie dni, od chwili zorganizowania konferencji prasowej, na której powiedziała Pani o wynikach ekshumacji, jest Pani podmiotem zainteresowania wielu mediów. Ale przecież nie to jest celem? Widzi Pani jakiś realny efekt, krok do przodu, który dzięki temu uda się osiągnąć?
Gdybym nie widziała szansy na realny efekt, siedziałabym sobie w domu cichutko jak dotąd. Zadręczałabym się i płakała. Śniła koszmary. Pozwalała się ranić bezkarnie i bez końca. I pisała wiersze. Smoleńsk stał się sprawą publiczną, medialną, polityczną, w której dominują kłamstwa. Krokiem do przodu jest krok ku prawdzie, która należy się wszystkim. Postanowiłam go zrobić. Jeśli chcemy świata, w którym rządzi honor, rzetelność i uczciwość, to powinniśmy pokazywać wszystko, co jest z taką wizją niezgodne. To dlatego odbyła się ta konferencja i dlatego dzisiaj z panem rozmawiam. A że brylowanie w mediach nie leży w mojej naturze, jest to ostatnia rozmowa na ten temat. Po niej zamilknę na długo. Bo i co tu dodawać, gdy wszystko zostało powiedziane?
Wierzy Pani w to, że sprawa katastrofy kiedyś kompletnie zostanie wyjaśniona?
Gdybym nie wierzyła, że tak będzie, gdybym zwątpiła w taką szansę - trudno byłoby mi żyć. Mam nadzieję, że kiedyś skończą się nocne i dzienne koszmary. A my, Polacy, zaczniemy różnić się pięknie. Wszystkim nam powinno zależeć na dogłębnym wyjaśnieniu tej sprawy. Ona niszczy przyjaźnie. Sprawia, że język Kochanowskiego, Mickiewicza i Miłosza stacza się do kloaki. Zaciskają się szczęki i pięści. A nienawiść rozlewa się szerokim strumieniem... Zmieniłam się przez te lata, które dzielą nas od katastrofy. Już nie jestem zrozpaczoną garstką popiołu, która rozsypuje się przy każdym podmuchu. Zabijano nas słowami (są tacy, których to w końcu zabiło). Bezkarnie obrażano. Skonstruowałam sobie „kamizelkę kuloodporną”. Wciąż bolą celowe lub bezmyślne słowa polityków i hejterów. Kulę się pod nimi. Przez chwilę czuję się zbrukana. Potem strząsam błoto.
I wówczas...
Prostuję się. Im bardziej ktoś chce mnie zranić, tym jestem silniejsza. Tym wyżej podnoszę głowę. Tak to zaczęło działać. I wie pan co? Dalej wierzę w ludzi i ich kocham. A tym pełnym nienawiści i tym pełnym strachu życzę, żeby nie zabiło ich kiedyś własne odbicie w lustrze, jak legendarnego Bazyliszka. Muszą uważać, bo tych, co noszą lustra, jest całkiem sporo. Może lepiej nie ryzykować?
Co więc dalej Pani zamierza?
Prawny aspekt tej sprawy pozostawiam Prokuraturze Krajowej.
Jak ocenia Pani działania poprzedniego rządu w sprawie katastrofy smoleńskiej?
Jak oceniam te działania? Czy naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie? Fakty mówią same za siebie i są druzgocące. Na konferencji, której ponadgodzinny zapis można znaleźć w internecie, powiedziałam prawie wszystko. Do przeprosin zmusić nikogo nie mogę. Na to, że odpowiedzialni, co najmniej za gigantyczne niedopatrzenia, uderzą się w piersi i honorowo znikną ze sceny politycznej - nie liczę. W Polsce takiej, jaką mamy, to niemożliwe. Może chociaż wysłuchają prośby, żeby zamilkli wobec tych druzgocących ustaleń? Chociaż nie wierzę w skuteczność tej prośby. Padała wcześniej z innych ust. Co więc mogę zrobić? Przyglądam się, oceniam, analizuję i wyciągam wnioski. Wierzę, że Polacy to w większości mądry i prawdziwie przyzwoity naród o wielkich sercach i niezłomnym duchu, a media to mimo wszystko czwarta władza, która może zmieniać rzeczywistość. Wypełniać najważniejszą społeczną misję. Ujawniać prawdę i o prawdę walczyć.
Pogrzeb adm. Andrzeja Karwety
Wie Pani już, w jaki sposób przedstawi tę sprawę w książce, którą właśnie pisze?
Cóż, książka będzie bardzo nietypową biografią mojego męża. Nigdy podobnej nie czytałam. Może konferencja znajdzie się w epilogu? A może za rok będę miała jakąś dodatkową wiedzę, która zamknie książkę pozytywnym akcentem?