Marek Koperski: Zimna woda może zabić najlepszego pływaka
Z Markiem Koperskim, prezesem pomorskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, rozmawia Dorota Abramowicz
Tragedia na jeziorze Kałębie koło Osieka, gdzie utonął 12-letni chłopiec, sprawiła, że znów wrócił temat bezpieczeństwa nad wodą. Czy można zapobiec takim zdarzeniom?
Niestety, nie wszędzie jesteśmy w stanie być i nie zawsze możemy zareagować. To dziecko wypadło z kajaka, którym płynęło z dziadkiem. Nie miało kapoka. A podstawowym obowiązkiem jest pływanie w kapokach.
Czy wszyscy, nawet świetni pływacy, muszą je nakładać?
Wszyscy. Nie ma ludzi dobrze pływających przy tych temperaturach wody, które obecnie mamy. Różnimy się tylko tym, że jedni dłużej, a drudzy krócej wytrzymują w wodzie. Największym wrogiem osoby, która wypadnie za burtę, jest zimno.
O jakich temperaturach wody mówimy?
Noce - jak na lipiec - są chłodne, temperatura powietrza spada nawet do siedmiu stopni. Tak więc woda obecnie nie jest cieplejsza niż 15-16 stopni C. Jeśli człowiek nie jest przygotowany, to w takiej temperaturze długo w wodzie nie wytrzyma. Jeszcze morsy, czyli osoby kapiące się zimą, mają większą wytrzymałość, ale taki zwykły wczasowicz zaczyna tracić siły już po pięciu-dziesięciu minutach. Chłód, który ogarnia ciało, jest tak doskwierający, że trudno z nim wygrać. Wyziębienie, utrata energii, ogólne osłabienie organizmu - wszystko się ze sobą łączy. W kapokach trzeba pływać także podczas upałów - rozgrzany człowiek wypadający za burtę doznaje szoku termicznego.
I ratownik nie jest w stanie już pomóc?
Przede wszystkim ten ratownik musi być na miejscu. Do 90 procent wszystkich utonięć dochodzi w miejscach, gdzie nie ma ratownika, czyli w mniejszych jeziorkach, rzekach, przy niestrzeżonych plażach. Czasem tragedia może być skutkiem opacznie rozumianych oszczędności.
Na ratownikach?
Tak. W Brusach w ogóle zrezygnowano z otwierania kąpielisk, zaoszczędzając na tym kilka tysięcy złotych.
Czy gminy, oszczędzające na ratownikach, ponoszą odpowiedzialność za utonięcia na swoim terenie?
Dotknęła pani poważnego problemu, naszej pięty achillesowej. Kwestia odpowiedzialności nie jest w jasny sposób uregulowana w naszym prawodawstwie. Chociaż ustawa o ratownictwie nakłada wręcz obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa przez samorządy, starostów, wójtów i wojewodę na obszarach wodnych, to praktyka wygląda inaczej. Tak naprawdę oficjalne wsparcie otrzymujemy obecnie od wojewody, który na objęcie naszymi działaniami obszaru połowy województwa pomorskiego przeznaczył 120 tys. złotych. Dzięki temu zabezpieczymy w tym roku sześć obszarów wodnych. Oznacza to dyżury 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.
Znajdziecie tylu ratowników?
Nasi weterani są gotowi świadczyć usługi nieodpłatnie, w ramach wolontariatu lub za symboliczne wynagrodzenie. Młoda gwardia przychodzi i najpierw pyta: za ile będzie pracować i czy dostanie zakwaterowanie oraz wyżywienie. Niektóre samorządy, szczególnie te znad morza, doskonale rozumieją sytuację i ratownicy są przez nie doceniani. Inne, niestety, nie wiążą zapewnienia bezpieczeństwa nad wodą z interesem gminy. A przecież jeśli na wczasowiczów będzie czekać strzeżone kąpielisko, to chętnie przyjadą tam np. matki z dziećmi, wiedząc, że będzie tam bezpiecznie.
Na co szczególnie powinniśmy zwracać uwagę podczas wypoczynku nad wodą?
Byłem mocno zaszokowany, rozmawiając ostatnio z dziećmi. Okazało się, że większość z nich nie wie nawet, co oznacza biała - pozwalająca na kąpiel - i flaga czerwona - zabraniająca jej, gdy powiewają nad kąpieliskiem. A to jest przecież wiedza podstawowa! Trzeba także zwracać szczególną uwagę na temperaturę wody, bo, jak już mówiłem, dłuższe przebywanie w chłodnej kąpieli jest bardzo niebezpieczne. Przed wejściem do wody powinniśmy się schłodzić. I na koniec - uważajmy także na tych, którzy kąpią się obok nas. Czasem taka uwaga może uratować czyjeś życie.