Nadzieja jest zawsze, lecz bardzo, bardzo słaba. Zwłaszcza nadzieja na to, że Iwona odnajdzie się żywa - mówi Iwona Kinda, matka Iwony Wieczorek.
Agencja detektywistyczna Lampart Group opublikowała nagrania z nocy z 16 na 17 lipca 2010 r., na których - po zastosowaniu specjalnych filtrów, w wozie firmy komunalnej ma być widoczne wśród worków na śmieci ciało młodej dziewczyny. Oglądała Pani te zdjęcia? Czy rzeczywiście widać na nich twarz Iwony?
A Pani widzi?
Raczej nie.
Ja też osobiście nie widzę na nich twarzy mojej córki. Jednak pozostawiam tę sprawę ekspertom. Bardzo chciałabym, by za tym, co robią detektywi z Lamparta, nie stała chęć zrobienia sobie reklamy, lecz zwyczajnie dążenie do rozwiązania tej zagadki.
Czyli podziela Pani sceptycyzm gdańskiej prokuratury i policji wobec doniesień detektywów?
Trudno powiedzieć. Aczkolwiek policja teraz twierdzi, że badała ten wątek i go wykluczyła, cieszy mnie, że coś nowego pojawiło się w sprawie zaginięcia mojego dziecka. Jest to druga z najbardziej prawdopodobnych wersji na mojej prywatnej liście. Zwłaszcza że jeden z kolegów córki, który był z nią tamtej nocy w Sopocie, ma własną firmę oczyszczania miasta. Z drugiej strony przypomina to wszystko scenariusz jakiegoś sensacyjnego filmu... W tej sytuacji chciałabym, żeby policja pochyliła się nad materiałami nadesłanymi przez agencję. I aby tak samo, jak przeszukiwano niedawno park Reagana, sprawdzono jeszcze raz - o czym mówiłam już wiele lat temu - kanały burzowe na tym terenie. Chociażby po to, by całkowicie wykluczyć tę wersję wydarzeń.
Czy osoby, które próbują na własną rękę badać zaginięcie Iwony, informują Panią o podejmowanych działaniach?
Czasami ktoś do mnie dzwoni, pytając, czy może zająć się tą sprawą. Zawsze odpowiadam, że pochylało się nad nią już wielu wybitnych specjalistów. I mogę jedynie życzyć, by im się wreszcie poszczęściło. Zawsze jest odrobina nadziei, że może w końcu ktoś... Przedstawiciele agencji Lampart także skontaktowali się ze mną pół roku temu, twierdząc, że mają nowe tropy. Usłyszeli, że mają ode mnie ustną zgodę na działania. I że zależy mi tylko na odnalezieniu Iwony, a kto ją znajdzie - już mnie nie interesuje. Prosiłam jedynie, by o swoich ustaleniach informowali najpierw policję.
Policjanci kontaktowali się z Panią w tej sprawie?
Tak, po opublikowaniu przez agencję detektywistyczną filmu odebrałam telefon od policji z informacją, że to nagranie było już przedmiotem badań śledczych przed dwoma laty i wówczas uznano, że nic nie wnosi do sprawy. Zdziwiłam się, słysząc, że badanie wątku firmy sprzątającej przeprowadzono dwa lata temu, a nie w pierwszych tygodniach po zaginięciu Iwony. To mnie trochę zbulwersowało.
Niektórzy uważają, że tego typu medialne sensacje i tak nic nie wnoszą do śledztwa. Za to rozdrapują rany, przypominając o tragedii i łudząc osamotnioną w rozpaczy matkę...
Trochę prawdy w tym jest... Z drugiej strony jednak już tyle przeżyłam, że przetrwam jeszcze i to rozdrapywanie ran. Muszę jakoś z tym żyć i pogodzić się z kolejnymi traumami. Najważniejszy jest przecież finał, czyli odnalezienie Iwony. Poza tym nie jestem zupełnie sama. Zawsze jest koło mnie rodzina, która pomaga i staje na wysokości zadania. Są rodzice, siostry, mąż, który mi kibicuje i mnie wspiera. Jednak moi rodzice, dziadkowie Iwony, to już są starsi ludzie. Płaczą, kiedy rozmawiamy o zaginięciu wnuczki, ciężko im. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś z dalszej rodziny lub sąsiadów zadzwoni i w dobrej wierze zapyta, czy prawdą jest to, co czyta w gazetach, internecie i słyszy w telewizji. Jak odpowiedzieć na takie pytanie? Zwykle wtedy mówią, że to kolejny trop... A potem przeżywają. Bo tak naprawdę to każdy z nas chciałby wreszcie wiedzieć, co się stało z Iwoną...
Obcy ludzie nadal zaczepiają Panią na ulicy, dopytując o córkę?
Teraz może już trochę mniej. Nadal jednak widzę, jak patrzą, komentują. Chociaż teraz jest już inaczej, niż zaraz po zaginięciu Iwony. Wtedy zdarzało się, że pytano mnie, patrząc prosto w twarz: Po co puściłaś ją samą, na dyskotekę, w nocy?
Niektórym łatwo oskarżać cierpiącą matkę, że jej dorosłe dziecko wyszło wieczorem z domu ze znajomymi...
I wracało do domu przez miasto nad ranem, gdy latem na ulicach było przecież widno. Na szczęście takie komentarze to już przeszłość.
Przez walkę o rzetelne śledztwo w sprawie zniknięcia Iwony stała się Pani symbolem dla rodziców poszukujących swoich dzieci. Czy coś się przez te siedem lat zmieniło w traktowaniu rodzin osób zaginionych?
Zmiany są bardzo duże, chociaż nadal wiele rzeczy bardzo mnie denerwuje. Zwłaszcza procedury, które wydłużają działania policji, wymagania, by na wszystko mieć zgodę, oczekiwania na zebranie odpowiedniej ekipy. To zbyt długo trwa. Wiadomo przecież, że jeśli ktoś jest chory, to nierzadko tylko błyskawiczna decyzja ratowników pozwala na uratowanie człowieka. Podobnie jest przy zaginięciu. Osoby, które widziały zaginionego jako ostatni, powinny być jak najszybciej długo i dociekliwie przesłuchane. Odkładanie tego na jakiś czas sprawia, że później nikt nie pamięta wielu istotnych szczegółów. Dlatego trzeba pukać do każdych drzwi i do każdych okien. Rodzinom innych zaginionych, którzy dzwonili niedługo po zniknięciu Iwony, mówiłam, że nie mogą się poddawać. Chociaż niewykluczone, że moje słowa o opieszałości służb są subiektywne. Być może ktoś z policji miałby na ten temat inne zdanie...
Tkwi w Pani jeszcze nadzieja ?
Nadzieja jest zawsze, lecz bardzo, bardzo słaba. Zwłaszcza nadzieja na to, że Iwona odnajdzie się żywa. Ale cały czas wierzę w to, że córka w ogóle się odnajdzie, że kiedyś dowiem się, co się z nią stało. Pozostaje tylko pytanie kiedy. Niedawno, 1 listopada, musiałam kolejny raz przetrwać ten bardzo straszny, wręcz koszmarny dla mnie dzień. A teraz jeszcze idą kolejne ciężkie święta Bożego Narodzenia. Te choinki, przygotowania, kolędy, dekoracje w sklepach, cała świąteczna otoczka. Staram się nie chodzić po sklepach, bo jest to dla mnie bardzo trudne. Iwona obchodzi urodziny 8 stycznia, będzie miała 27 lat. I już myślę, jak się zmieniła, jak wygląda lub by wyglądała. Co by teraz robiła...
A o człowieku, który prawdopodobnie stoi za zaginięciem Iwony?
Też myślę. I o tym, że zapewne ponosi już jakieś konsekwencje tego, co zrobił. Choć jeszcze nie zmiękło mu na tyle sumienie, by się przyznać, wierzę, że nadejdzie wreszcie dzień, gdy się złamie. Stanie przed lustrem, spojrzy sobie w twarz i uzna, że już dłużej tego nie wytrzyma. Każdego dnia modlę się, by tak się stało.
Byłaby Pani gotowa mu wybaczyć?
Czuję, że tak. Człowiek popełnia w życiu dużo błędów i zawsze trzeba mu dać drugą szansę. Nie wybaczę mu jednego - że tak długo cierpimy. Bo wybaczenie nie oznacza zapomnienia tego, co zrobił Iwonie, moim rodzicom, całej mojej rodzinie. I mnie. Nie sądzi Pani, że trudno byłoby o tym zapomnieć?