Małżonkowie złapani jak ryby w sieć - długów
Prześladowanie państwa Janeckich zaczęło się w piątek, późnym wieczorem. Leżeli już w łóżkach, prawie zasypiali. Zupełnie obcy mężczyzna wszedł do ich mieszkania i zamieszkał razem z nimi.
Pan Janecki widział tego mężczyznę każdego ranka, gdy po przebudzeniu szedł skorzystać z ubikacji. Pani Janecka przyglądała mu się ukradkiem, gdy parzyła w kuchni herbatę. Mężczyzna był z nimi popołudniami, gdy siedzieli na kanapie przed telewizorem. Był wieczorami, gdy każdy człowiek po ciężkim dniu chce wreszcie znaleźć spokój i intymność w swoim mieszkaniu. Był również nocami - spał na szafce w przedpokoju. Z nimi rozmawiał niewiele. Tyle tylko, żeby się wynosili.
Często za to rozmawiał przez telefon ze swoim mocodawcą. Czasem biegał po mieszkaniu z aparatem i robił zdjęcia. Od czasu do czasu wychodził coś zjeść. Ale zawsze wracał. Nie potrzebował klucza do ich mieszkania, bo już wcześniej, aby się tam dostać, rozwiercił zamki. Bali się go. Siedzieli cicho.
Później było już tylko gorzej.
Kameralne krakowskie osiedle
Pani Janecka - niska, krępawa, spod kasztanowej farby na włosach przebijają ślady siwizny - za wszystko dziękuje i przeprasza. Głównie jednak milczy. Na pytania odpowiada jednym, dwoma zdaniami. Czasem tylko: tak lub nie.
Dlatego źle wypada słuchana na rozprawach w sądzie. Nie potrafi wyrazić swoich emocji, przekazać tego, jak została skrzywdzona. Wstydzi się swojego ubóstwa, tego, że wpadła w problemy finansowe. Najbardziej martwi się, że to wszystko zniszczy jej reputację na osiedlu, na którym mieszka od urodzenia. Ludzie przecież widzieli, jak wyrzucano jej meble.
Teraz ktoś z małżonków zawsze jest na posterunku. Nigdy razem nie opuszczają mieszkania
Mąż pani Janeckiej zeznaje dużo lepiej. W nim emocje buzują, on się nie godzi na niesprawiedliwość, jaka ich spotkała. Czuje się oszukany, zastraszony. Przez te nerwy łatwo popada w nerwowy ton, próbuje wtedy - trochę niezgrabnie - wytrzeć wilgotne oczy wierzchem dłoni. Pomstuje na zły los.
- Myśmy tu mieli luksusy, białe kafelki, co mi je tatuś jeszcze na ślub kupował, boazerię na ścianach - płacze. - Wszystko zniszczyli, zrujnowali!
A było - jak twierdzą - tak:
Blok stoi na krakowskich Bielanach. Bardziej przypomina wyglądem dom wielorodzinny niż osiedlowy betonowy klocek. Osiedle jest kameralne, położone z dala od miejskiego zgiełku. Nieopodal bielańsko-tyniecki park krajobrazowy, Las Wolski, kopiec Piłsudskiego - wymarzone miejsca do spacerów w ciepłe, słoneczne dni.
W tych atrakcyjnych okolicznościach mieszka pani Janecka. Emerytowana nauczycielka języka polskiego za swą pracę dostawała liczne nagrody: od dyrektora szkoły, prezydenta miasta, nawet prezydenta RP. Mąż, pan Janecki, od 20 lat jest niezdolny do pracy. Choruje na nadciśnienie, cukrzycę, przewlekłą niewydolność żylną, nadwagę. I jeszcze mamusia: w chwili tamtych wydarzeń leżąca, po trzech zawałach, wymagająca stałej opieki - zmarła dwa lata temu.
Te życiowe trudności sprawiły, że pani Janecka zmuszona była poszukiwać finansowej pomocy. Wzięła jedną pożyczkę, drugą, a później trzecią, żeby spłacić dwie poprzednie i kolejną, i jeszcze następną. Wpadła w spiralę kredytową.
W 2013 roku miły pan K. z ul. Miodowej - pośrednik finansowy - obiecał, że jej w tych problemach pomoże. Pani Janecka nie ma co prawda zdolności kredytowej, ale ma mieszkanie w atrakcyjnej lokalizacji, a to już spory kapitał. Może wziąć kredyt pod hipotekę. Zarekomendował firmę pożyczkową z Wrocławia. Do kancelarii notarialnej zawiózł ją osobiście, własnym samochodem, co odczytała jako miły gest z jego strony. Wcześniej, w kawiarni omówili szczegóły transakcji.
Wzięła jedną pożyczkę, drugą, a później trzecią, żeby spłacić dwie poprzednie i kolejną, i jeszcze następną
Pożyczkę otrzymała w kilku transzach.
- Jednak w kancelarii do podpisu dostałam umowę przewłaszczenia na zabezpieczenie nieruchomości - tłumaczy dziś pani Janecka. - To znaczy, że moje mieszkanie automatycznie stało się własnością firmy pożyczkowej, bez względu na to, czy będę spłacać raty, czy też nie. Ale o tym wtedy nie wiedziałam. Nie tak się przecież umawialiśmy. Zaufałam tamtemu człowiekowi, sądziłam, że naprawdę chce mi pomóc.
Pośrednik zmienia ton
Wraz ze zmianą właściciela mieszkania na Bielanach, zmieniło się też podejście pana K. Już nie mówił ciepłym, kojącym głosem. Stał się szorstki i obcesowy.
Tymczasem P., pełnomocnik nowego właściciela, zaczął wydzwaniać, nachodzić panią Janecka w domu i pracy, straszyć, że jeśli będzie zalegać choć z jedną ratą, natychmiast wyrzuci ją z mieszkania. Żądał coraz to nowych sum za to, że pozwala jej pozostać w lokalu. A ona ze strachu wpłacała. Dziś sama do końca nie wie, ile, bo na żadną z wpłat nigdy nie dostała pokwitowania.
- P. zawsze powtarzał, że on jest najlepszym gwarantem - opowiada. - Wywierał na mnie presję, groził mi, szantażował, straszył. Nie wiedziałam, co robić.
Pani Janecka wpadła w popłoch, w panikę, można powiedzieć. Tym bardziej, że chory mąż nic nie wiedział o sprawie. Przemilczała, żeby się to nie odbiło na jego zdrowiu.
- Byłam dla tych ludzi grzeczna, bo myślałam, że wszystko uda się załatwić w dobre - tłumaczy. - Nie chciałam się procesować.
Pożyczyła od brata 30 tys. zł i po raz kolejny pojechała do Wrocławia, by wpłacić ratę pożyczki. Pełnomocnik P. zabrał ją do kancelarii notarialnej, tej samej co poprzednio. Tam oświadczył, że cała pożyczka została już spłacona, więc zwróci pani Janeckiej mieszkanie. I podsunął do podpisu kolejny akt notarialny, w którym... sprzedaje ona swoje mieszkanie panu D. (który był już w kancelarii).
Pan D. - jak zezna później przed sądem - nie znał wcześniej Janeckiej, zobaczył ją pierwszy raz w życiu, nie widział nigdy mieszkania. Ale kupił je, od obcej osoby, biorąc na wiarę, że to jej mieszkanie. Bo w księgach wieczystych nadal jako właściciel figurowała firma pożyczkowa.
Wypłacił jej gotówką 189 tys. zł, które pani Janecka - twierdzi D. - przeliczyła i pokwitowała. Ona twierdzi jednak, że żadnych pieniędzy wtedy nie dostała.
- Chcemy udowodnić, że obie czynności były pozorne - mówi adwokat kobiety Marcin Serczyk. - Po pierwsze pani Janecka nie spłaciła pożyczki, bo nie miała takiej kwoty. Po drugie: nie dostała żadnych pieniędzy za mieszkanie, nikt nie widział momentu ich przekazania. Dziwnym jest fakt, że rozliczano się gotówkowo. Przy tak dużej transakcji to się w obrocie gospodarczym prawie nie zdarza. Wszystko to zostało zrobione dlatego, że umowę o przewłaszczeniu łatwo byłoby podważyć - dodaje.
Pani Janecka tłumaczy: P. krzyczał na mnie, że mam podpisać wszystko, co mi dadzą i wyjść z kancelarii. Bałam się jego surowego wzroku. Podpisałam, co mi kazali. Byłam sama, w obcym mieście, a obok mnie kilku obcych mężczyzn. Nie rozumiałam, o czym jest mowa w dokumentach. W domu zorientowałam się, że po raz kolejny zostałam oszukana.
Noc na klatce schodowej
W Polsce chronione jest posiadanie. Nie można dokonywać samosądów, nawet jeśli jest się właścicielem mieszkania. Od tego jest postępowanie eksmisyjne, komornik. Ludzi się przenosi do lokalu zastępczego, a nie pod gołe niebo.
Ale nowy właściciel mieszkania na Bielanach, pan D., nie czekał na wyrok sądu. W marcu przysłał do Janeckich swojego pełnomocnika. Obcy mężczyzna mieszkał z nimi przez tydzień. W końcu się wyniósł. Janeccy odetchnęłi z ulgą. To jednak - wydaje się teraz - była tylko cisza przed burzą, jaka miała nastąpić.
W poniedziałek, 1 grudnia, Janeccy wychodzą z mieszkania. Na wieczór, na godz. 18, w kościele u Dominikanów zamówili mszę świętą za zmarłą mamusię. Wracają koło 20. I wtedy już ich klucz nie pasuje do zamka. W środku słyszą jakiś rumor, jakby przesuwanie mebli, ktoś buszuje po ich mieszkaniu. Wzywają policję. Przyjeżdża kilka jednostek z bronią, otaczają blok.
Całe osiedle to widzi.
Na miejscu zjawia się adwokat D. Przedstawia pełnomocnictwa, akt notarialny sprzedaży. Policjanci nie sprawdzają, kto jest w mieszkaniu, nie legitymują, bo ci w środku nie otwierają. Odjeżdżają.
Noc Janeccy spędzają na klatce schodowej. Sąsiedzi dają im się napić, pozwalają skorzystać z ubikacji. To musi być upokarzające. Ale czekają, bo za drzwiami został Skarbuś - kundelek z azylu, od rana nie wychodził, i Perełka - niebieska brytyjka, musi mieć specjalną karmę. Proszą, by obcy wypuścili zwierzęta, przyjeżdża KTOZ.
To wszystko na nic.
Pan Janecki: Boże, Boże, człowiek cały w nerwach! Ja zostałem bez leków. Błagałem, żeby mi je oddali. Adwokata prosiłem! A oni nawet się nie odezwali. Dopiero następnego dnia wyrzucili siatkę z lekami przez okno w małym pokoju.
- Tamci ludzie przetrząsali nasze rzeczy, grzebali w ubraniach - opowiada pani Janecka. - Coś okropnego. Najbardziej zależało mi na książkach, prosiłam, by uważali. Gdy skończyły się im kartony, wrzucali je do worków, a do nich donice z kwiatami i ziemią. Straszyli, że jak nie wskażę adresu, pod który mają wywieźć meble, wyrzucą wszystko przez okno. Więc wskazała: ogródki działkowe. Tam, w lichej altanie mieszkali z mężem przez kilka zimowych miesięcy. Bez wody, bez ogrzewania. Pani Janecka w termosie przynosiła z pracy wrzątek na herbatę.
Umarzają sprawę
Pani Janecka zgłosiła uszkodzenie wyposażenia mieszkania, a to poprzez: wyrwanie zamków i podziurawienie mebli, rozbicie lustra i szyb, nadto przywłaszczenie skrzypiec ręcznych marki Pawlikowski, telewizora marki Sanyo, lampy stojącej, lustra rzeźbionego, obrączki ślubnej, pierścionka złotego, telefonu komórkowego i wielu innych rzeczy. Policja umorzyła dochodzenie. Bez podania przyczyny.
Prokuratura umorzyła postępowanie o oszustwo, nie dopatrzyła się znamion czynu zabronionego.
Wszczęła za to postępowanie przeciwko Janeckim, o naruszenie miru domowego. Sądy również odmawiały im pomocy. Dopiero sąd apelacyjny uznał, że akty notarialne niekoniecznie muszą być zgodne z prawdą i nakazał sądowi okręgowemu prowadzenie sprawy o oszustwo na szkodę państwa Janeckich.
Pan Janecki płacze, gdy patrzy na pustą ścianę, na której nie tak dawno stał segment, wisiały obrazy
Piotr Wojtaszak, adwokat reprezentujący kupujących, mówi: To moi klienci zostali poszkodowani przez panią Janecką, gdyż zapłacili jej całość ceny sprzedaży nieruchomości, a ona odmówiła w ustalonym czasie wydania im lokalu. Co więcej, od daty sprzedaży nieruchomości przestała ona płacić za czynsz i media, powodując u kupujących dodatkową szkodę.
I dodaje: Pytanie, czy Janeccy rzeczywiście zajmowali ten lokal i czy doszło do naruszenia posiadania. Z pewnością nie mieli tytułu prawnego do lokalu, sami też się z tego lokalu wymeldowali, aby móc go sprzedać moim klientom.
- Istnieją cywilizowane sposoby na to, by eksmitować kogoś z mieszkania - odpowiada mec. Serczyk. - To, z czym mamy do czynienia tutaj, to bezprawie.
Pani Janecka uchyliła się od skutków prawnych umowy sprzedaży. Toczy się postępowanie o unieważnienie aktu notarialnego. W postępowaniu o ochronę posiadania w lipcu 2015 roku sąd zezwolił Janeckim na wejście do mieszkania. Zapadł co prawda wyrok o eksmisję, ale jest nieprawomocny.
O tym wszystkim pan D. nie powiedział panu H., któremu zdążył sprzedać mieszkanie na miesiąc przed tym, jak do ksiąg wieczystych wpisano ostrzeżenie o toczących się sprawach.
Na posterunku
Wiosną 2015 r., kiedy mieszkali na ogródkach działkowych, pan Janecki przychodził popatrzeć z górki za blokiem, jak obcy ludzie robią remont w jego mieszkaniu. Widać było jak na dłoni, jak zrywają panele ścienne, kasetony z sufitu, dziś już niemodne, ale dawniej - klasyka stylu. Dorobek ich życia.
Prace postępowały szybko. Nowy właściciel skuł kafelki w łazience, wyrzucił wannę. Wymontował piec gazowy. Więc Janeccy siedzą w zimnym mieszkaniu.
Rzeczy, które udało się im uratować przed zniszczeniem podczas przymusowej wyprowadzki, trzymają w kartonach. Śpią na materacach. Znajoma podarowała im biurko, kilka krzeseł, stolik. Nie zdjęli folii, bo nie wiedzą, ile jeszcze będą mogli tu zostać.
Pan Janecki płacze, gdy patrzy na pustą ścianę, na której nie tak dawno stał segment, wisiały obrazy. Pod oknem był telewizor, obok pianino, wygodna kanapa. Najgorsze, że po tym wszystkim boi się zostawać sam. Gdy żona wychodzi do pracy, co chwilę do niej dzwoni: kiedy będzie? Ktoś z nich zawsze jest na posterunku. Nigdy razem nie opuszczają mieszkania.