Mają siebie i to się liczy, bo poza tym stracili prawie wszystko [POSŁUCHAJ, ZOBACZ AKTYWNE ZDJĘCIA]
Małgorzata Bryła mieszkała z bratem i mamą na parterze kamienicy, w której trzecie piętro, ostatnie, zajmowała rodzina dziennikarzy: Brygida Frosztęga-Kmiecik z TVP Katowice i Dariusz Kmiecik z "Faktów" TVN. Katowice, Chopina 18. Dziś pod tym adresem są tylko gruzy. Ci, co przeżyli, próbują odbudować życie.
Po wybuchu gazu w kamienicy przy ul. Chopina 18 w Katowicach pod zawalonym domem zginęła para dziennikarzy oraz ich dwuletni syn. 23 października zawalił się świat tak wielu rodzinom... - W obliczu tak strasznych doświadczeń zawsze pada pytanie: dlaczego? Ale sensowna odpowiedź jest praktycznie niemożliwa - mówił w homilii w czasie mszy pogrzebowej abp Skworc, metropolita katowicki.
Kawałek tamtego życia
Małgorzata Bryła nie pyta o sens tego, co się stało, bo nie przestaje myśleć o tym, że każdy z tej kamienicy był obok śmierci. Tylko szczęście było bliżej. [Kliknij i posłuchaj] Wciąż słyszy wołanie mamy, by pomogła jej wstać z łóżka, zabrała tę deskę z jej głowy. Chwilę wcześniej usłyszała huk i spadła na podłogę. Rękami próbowała wyczuć, co jest wokół niej. Deski, gruz, dym, szum wody, przecież to wszystko nie ma sensu, chyba jakiś sen - myślała na wyścigi. Podeszła do okna, żeby coś zobaczyć, prądu nie było. Odsunęła zasłony, a tam ani jednej szyby. Tylko gruz wokoło i ludzie na ulicy z telefonami komórkowymi. Ciągle robili zdjęcia czy filmowali, gdy ona wołała o pomoc. Wtedy wszedł sąsiad z naprzeciwka i mówi, że nad mamą strop się zerwał, jest niebezpiecznie, ale słychać już syreny straży pożarnej, na pewno jej pomogą.
Nasza graficzna rekonstrukcja kamienicy znajdującej się przy ul.Chopina 18. Najedź na fotografię, zobacz gdzie mieszkały ofiary tragedii. Posłuchaj opowieści ocalałych z katastrofy.
- Tak mi się ręce trzęsły, że nie mogłam utrzymać telefonu, a chciałam nim poświecić, żeby dotrzeć do mamy - przypomina pani Małgorzata. Mama powtarzała, że gruz sypie się jej na głowę, żeby coś z tym zrobiła. Rękami ogarnęła jej głowę, ale niczego nie wyczuła. Zarzuciła tylko na jej twarz jakiś sweter. Już nie wie, która z nich była w większym szoku. - Mama nie pamięta, że mówiła mi o tym gruzie na twarzy, a ja nie pamiętam, bym ją przekonywała, że to nie sufit spadł, tylko drzewo się przewróciło. [Kliknij i posłuchaj] Wieczorem mama wzięła do łóżka dwie kołdry, bo zapowiedzieli ochłodzenie. Myślę, że ją uratowały.
Zanim weszli strażacy, słyszała jeszcze krzyk brata, że żyje. Nie można było otworzyć drzwi przywalonych teraz deskami i gruzem. Strażacy wyciągnęli ją siłą przez okno, bo nie chciała wyjść bez mamy. - Zaraz ją uwolnimy, proszę się nie martwić - zapewniali.
- Zabierz moje dokumenty - wołała mama - są w torebce, na fotelu.
Małgorzata po omacku próbowała dotknąć fotela, ale go nie było w miejscu, gdzie stał. Fotel odjechał, gdy pochyliła się podłoga.
Kilka lat wcześniej paliło się w ich kamienicy i sąsiadka bardzo narzekała, że w czasie ewakuacji nie zabrała potrzebnych rzeczy. Przepadły. - Co ja bym zabrała ze sobą mając minutę na taką decyzję? - zastanawiała się wtedy Małgorzata Bryła. Dlatego postanowiła uprzedzić każdą ewentualność i w rogu szafy miała spakowaną torbę z dokumentami, odzieżą, długopisem i kartką. Na hasło o ewakuacji rzuciła się do tej szafy. Zdążyła złapać torbę i - nie wiedzieć dlaczego - także plecak, w którym była tylko karta biblioteczna. Może dlatego, że miała tego dnia iść do biblioteki?
Blisko kamienicy podjechał autobus, którym ewakuowane rodziny dowieziono do pobliskiego kościoła. - Jesteśmy wszyscy? - dociekała Małgorzata Bryła. Nie było Kmiecików. Kto tylko miał ich numer, dzwonił, bo przecież zawsze gdzieś jest jakieś małe szczęście, które chodzi tuż za ludźmi. Nie za każdym w tym samym momencie, niestety.
W kwietniu, na 40. urodziny, [Kliknij i posłuchaj] Małgorzata Bryła otrzymała od koleżanki życzenia: "Gosia, życie zaczyna się po czterdziestce". Koleżanka dzwoni teraz skruszona, że miała zupełnie co innego na myśli.
- Właściwie, to ma trochę racji. Zaczynamy żyć od nowa - uśmiecha się pani Małgorzata. - Nie myślę, co będzie dalej. [Kliknij i posłuchaj] Planuję teraz dzień, dwa do przodu. Jesteśmy w takim zawieszeniu. Obejrzałyśmy z mamą dwa mieszkania, które zaproponowało nam miasto. W jednym, mocno zagrzybionym, nie spodobali nam się sąsiedzi, a chcemy spokoju, drugie jest daleko od centrum. Nawet bym się na to drugie zgodziła, ale mama, która ma 72 lata, boi się tego oddalenia. Tutaj ma swoją panią w kiosku, swoją panią w piekarni, ulubione stoisko z książkami. Szukamy dalej, ale tak sobie myślę, że może w naszej sytuacji nie wypada tak wybrzydzać.
Na dawne miejsce nie chciałaby wracać. Tamten strach byłby z nią już zawsze. - Nie, nie - zastrzega. Pomieszczenia katowickiego Caritas są przytulne, opieka wspaniała, ale nie przestają myśleć o własnym kącie. Chciała mamie obrać jabłko. Nie ma noża. Urwał się guzik. Nie ma nici. Zastanawia się, czym umyją grób taty. Kiedy ma się swój dom, nikt się nad takimi potrzebami nawet nie zastanawia.
[Kliknij i posłuchaj] Następnego dnia po zawaleniu się kamienicy poszła na to miejsce. - Pytam strażaka, co właściwie mogę zabrać, a on, że na moim miejscu wziąłby książki. To wzięłam Agathę Christie i trochę innych kryminałów, a dla mamy romanse - przypomina. - Pomyślałam jeszcze o obrazie, który wisiał na ścianie, ale tej ściany już nie ma. Chciałam wziąć album z rodzinnymi zdjęciami, ale tego pokoju już nie ma. Jest tylko gruz. W drugim pokoju, w szufladzie, leżały dwa legitymacyjne zdjęcia rodziców, mam je teraz przy sobie.
Tata zmarł 22 lata temu, gdy była w klasie maturalnej. Pozbierała się wtedy i poszła na studia z marketingu. Wróci do marzeń, jak już gdzieś zamieszkają. - Upiekę sernik z przepisu taty, taką mam na niego ochotę - uśmiecha się na wspomnienia. Teraz cieszy ją choćby to, że ma na sobie swój sweter. Swój, a nie z darów. Kawałek tamtego życia.
Słyszę wołanie o pomoc
Dagmara Płóciennik zacznie nowe życie od zakupu rolet do okien, które wychodzą na zawaloną kamienicę nr 18. Mieszka po przeciwległej stronie ulicy Chopina. Nawet jak powstanie na tym miejscu jakiś nowy dom, nie chce, by przypominał za każdym spojrzeniem o jej dawnych lokatorach.
Z rodziną Kmiecików poznali się jakiś czas temu, przypadkowo. - Darek zapomniał zamknąć auto, zauważyliśmy to wracając do domu - przypomina pani Dagmara. - Odtąd mąż miał jego telefon komórkowy.
Gdy huk wyrwał ich z łóżek, podbiegli do okna, ale na zewnątrz była tylko ściana kurzu, pył szaropopielaty i gryzący zapach gazu. Wtedy złapała za telefon. Była 4.50. Ma wciąż to zarejestrowane połączenie pod numer alarmowy 112. - Przypuszczam, że byłam pierwsza, bo zadawano mi bardzo dużo pytań - dodaje. - A ja tylko powtarzałam, że był huk, jest ogień i słyszę wołanie ludzi o pomoc.
Mąż w tym czasie wybiegł na ulicę. O godzinie 4.52 zadzwonił do niej, że Darek Kmiecik nie odbiera telefonu. Najpierw był sygnał, ale jak wybrał numer po raz drugi, telefon już milczał.
Tego ranka lekko mżyło. Gdy nieco kurz opadł, Dagmara zauważyła, że po przeciwległej stronie nie ma już trzech pięter, tylko gruz na parterze. Dach był, jest tego pewna, ale mieszkań nie było. Włączyła komputer i zaczęła szukać telefonu do TVN. Skończyła dziennikarstwo na politologii i wie, że świat jest głodny sensacji, ale ona chciała wiedzieć, co z Darkiem? Może wieczorem wysłali go do pracy i nie wrócił na noc? Gdy odpowiedział "Kontakt 24", mówiła, że był wybuch w kamienicy, w której mieszka Darek Kmiecik, że teraz nie odbiera telefonu. Może mają jakiś inny jego numer, służbowy, niech sprawdzą, co się z nim dzieje.
Trzyletni Olek też się przebudził. W takiej sytuacji człowiek niczego znaleźć nie potrafi. - Muszę zabrać ubranie dla Olka, dokumenty, telefon i ładowarkę - zapewniała sama siebie. Inne rzeczy zdawały się zbędne. Wybiegła w trampkach, w to zimno.
Pani z opieki społecznej uprzejmie pytała ją potem, czego potrzebują.
- Nie wiem, czego potrzebuję, odpowiadam, bo nie wiem, kiedy wrócę do domu - przypomina Dagmara Płóciennik. - Jeśli wrócę dziś, to niczego nam nie brakuje. Ale tego nikt jeszcze nie wiedział. Otrzymałam więc tylko zapewnienie, że jak się na jakąś pomoc zdecyduję, to oni pracują do 15.30.
Dzwoniła do wszystkich znajomych, że są w trójkę cali i zdrowi, choć chwilowo bezdomni.
Olka zabrali dziadkowie w góry, ona z mężem zamieszkała w pokojach katowickiego Caritas. Codziennie sprawdzają, co z ich mieszkaniem. - Okna w dwóch pokojach ledwo trzymały się ściany. Pęknięta jest ściana frontowa, uszkodzona ściana z drzwiami wejściowymi - wylicza. - I wszędzie pełno sadzy.
Ten miesiąc był bardzo zły. Najpierw stłuczka ich samochodu, potem stłuczka mamy, gdy mały Olek był w środku. Właśnie w ten czwartek, gdy doszło do wybuchu, mieli się spotkać z rzeczoznawcą, by oszacował skalę zniszczeń. Teraz dojdą nowe - pognieciony dach, rozbita szyba od spadającego gruzu.
- Skręcili nam już okna, żeby się trzymały, obłożyli pianką i mówią, że możemy wracać, dom nadaje się do zamieszkania - wyjaśnia Dagmara Płóciennik. Nie wiedzą tylko, czy przyjdzie inspektor budowlany i jeszcze raz obejrzy te popękane ściany? I co z kominami, skoro tyle sadzy w domu? Są szczelne? - Najważniejsze, że mamy do czego wracać - dodaje.
Czekają na swoje nowe miejsce
Denis Twardoch zamierzał tego dnia zdać Inwokację na języku polskim, a wieczorem pójść na zbiórkę ministrantów. Dzień jak co dzień. Chodzi do Gimnazjum nr 3 w Katowicach. Pani w szkole zapowiedziała, że przez najbliższe dwa tygodnie ma spokój, nie będzie pytany, ale codziennie siada do lekcji, bo kiedyś i tak musiałby wszystko nadrobić. Rano z siostrą Sonią i bratem Kevinem jedzie z Caritas autobusem do dworca i dalej pieszo maszeruje każdy w stronę swojej szkoły.
Dostali nowe książki i przybory. Denis mówi, że zawsze wierzył w kolegów, a teraz to jest z nich nawet dumny. Dlatego najbardziej martwi się tym, że może cała rodzina będzie musiała zamieszkać gdzieś dalej od centrum. - Nie chciałbym zmieniać szkoły, zostawiać znajomych. Nie chciałbym, żeby moje życie aż tak bardzo się przewróciło - mówi ze smutkiem.
Mieszkali w części narożnej kamienicy przy Chopina i Sokolskiej, po drugiej stronie klatki schodowej, co Bryłowie, Kmiecikowie i wiadomo, że tam teraz nie ma powrotu. Cała ich ściana runęła w dół. Mieszkali na parterze. Jak usłyszeli huk, a po nim spadające szyby, myśleli, że ktoś je wybił kamieniem, bo to niewysoko. Mama pytała głośno przez to wybite okno jakiegoś przechodnia, co się właściwie stało, ale nie usłyszała odpowiedzi. Te okna w ich domu akurat wychodzą na ulicę Sokolską. Na wszelki wypadek mama zarządziła, by się natychmiast ubierać. Już nikt nie spał. O godzinie 4.54 Denis wykręcał numer alarmowy 112. Zapis tego połączenia zostawi sobie na pamiątkę. Nim skończył rozmawiać, usłyszał syreny wozów strażackich.
[Kliknij i posłuchaj] Kilka dni wcześniej mama kupiła nową wersalkę, cieszyli się wyremontowanym pokojem, ale cały ten wysiłek okazał się bez znaczenia. Strażacy pukali teraz do kolejnych drzwi i wołali, żeby wychodzić i to szybko, ale ciepło się ubrać. Denis zaczął więc gonić dwa wystraszone koty używając telefonu jako latarki. Był jeszcze pies i papugi. Otrzepał buty z gruzu, pierwsze z brzegu. O kurtce zapomniał, ale mama była bardziej czujna. W kuchni, której okna wychodzą na podwórko, sufit już był zapadnięty. Wybuch pootwierał wszystkie drzwi w szafkach. Sięgnął jeszcze po legitymację szkolną, bo z boku była karta bankomatowa. [Kliknij i posłuchaj] Żałuje tylko, że nie pomyślał o konsoli do gier, dopiero co ją kupił. I o swoich ciuchach, bo teraz chodzi we wszystkich darowanych.
Zdążył zrobić zdjęcia klatki schodowej, która już przypominała pobojowisko, ale uciekali przez okno. Miał wrażenie, że całe podwórko płonie.
[Kliknij i posłuchaj] - Kiedy z zewnątrz zobaczyłem tę płonącą część kamienicy, myślałem, że nikt nie przeżył w tym pionie, nikt, nie tylko Kmiecikowie - mówi 14-letni chłopak. Często mijali się w bramie. Gdy urodził się Kmiecikom syn, Remigiusz, pomagał wnosić wózek na trzecie piętro.
Kilka minut później runęła ściana. Uniósł się tuman kurzu i przeraźliwie brzęczały resztki szkła. Myśleli tylko o jednym; przecież Kevin spał pod tą ścianą, tam stało jego łóżko. Dziś są razem, także z babcią, i to jest najcenniejsze. Mama tylko budzi się codziennie między czwartą a piątą i nie może już zasnąć.
Psa zabrała rodzina, koty i papugi są w klinice weterynaryjnej. Wszyscy czekają na swoje nowe miejsce na ziemi. - W centrum Katowic, mam nadzieję - dodaje Denis. - Niedaleko domu kultury, gdzie uczę się grać na keyboardzie, a Sonia na gitarze. To jest teraz takie moje wielkie marzenie. Mógłbym mieszkać nawet na tym samym miejscu.
Byli na gruzowisku w poszukiwaniu swoich rzeczy, część pomieszczeń przetrwała. Siostra Denisa - Sara próbowała znaleźć książki z biblioteki i podręczniki na studia, Kevin szukał swojej ulubionej zabawki, co się do wszystkiego przykleja.
- Pierwsze, co wziąłem, to album rodzinny, żeby mamie sprawić przyjemność. No i konsolę. Nie wiem, czy działa, jeszcze nie sprawdziłem - dodaje. - I wziąłem keyboard, ale ma uszkodzone klawisze. Może da się je naprawić?
Pociesza brata, którego zestaw do gier gdzieś tam pozostał, że jakoś się podzielą jego, jeśli zadziała.
- Denis nas tu wszystkich pociesza - dodaje Małgorzata Bryła. - Opłakujemy to, co nie wróci, co zostało stracone bezpowrotnie, bo to jest takie ludzkie. Ale żyjemy.
Potrzebna pomoc
Ks. Krzysztof Bąk, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej: - Jeśli chodzi o pomoc rzeczową, potrzebne są rzeczy codziennego użytku takie jak, pościel, ręczniki, artykuły higieniczne, środki chemiczne. Odzieży mamy już dużo. W kolejnych dniach potrzebne będą także meble.
Można pomóc poszkodowanym, przekazując pieniądze na konto Caritas Archidiecezji Katowickiej: 90 1560 1111 0000 9070 0011 6398, Geting Bank SA II O/ Katowice, z dopiskiem "kamienica".
- Każde wsparcie jest cenne, ale dla poszkodowanych ważne jest też to, by oni mieli coś swojego, coś co sami sobie wybiorą, kupią - wyjaśnia ks. Bąk.
Wyjaśnianie przyczyn katastrofy
Komisja powołana przez Urząd Miasta w Katowicach i ustalająca przyczyny tej tragedii, zakończyła pracę kilka dni temu. Stwierdziła, że w budynku doszło do wybuch gazu i pożaru, co wydawało się oczywistością, ale tę oczywistość trzeba było formalnie potwierdzić. Wciąż jednak nie ma odpowiedzi na pytanie; dlaczego ten gaz wybuchnął. Bada to prokuratura.
Jakub Jarząbek, rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach mówi, że w wyniku wybuchu gazu sześć rodzin zostało bez dachu nad głową, w tym mężczyzna, któremu odcięto instalację, bo czekała go eksmisja. Każda z tych rodzin otrzymała dwie propozycje mieszkań do wynajęcia z zasobów miasta. Są to mieszkania po remoncie, gotowe do zasiedlania, ale bez mebli. Jedna z rodzin już wybrała. Miasto zakupi dla każdej z nich sprzęt AGD.