"Magda, pocałuj pana!" - już mnie to przestało irytować. Teraz tylko bawi
Wojciech Pijanowski odwiedził bytomską Operę Śląską i poprowadził charytatywny koncert mikołajkowy wraz z licytacją. Na licytacji można było zdobyć np. słynną parasolkę z "Koła fortuny". To dziś unikat!
Wojciech Pijanowski przyjechał do bytomskiej Opery Śląskiej z okazji charytatywnego koncertu mikołajkowego, który prowadził z Joanną Racewicz. Wykazał się niezwykłym talentem i poczuciem humoru także podczas aukcji, którą prowadził. Kiedy zadzwoniłam do niego kilka dni wcześniej, bez problemu zgodził się na krótką rozmowę. Po koncercie - zaznaczył. Pełna wątpliwości upewniałam się (koncert był dość późno): "Ale mi pan nie ucieknie?". "Nie ucieknę" - obiecał. Słowa dotrzymał.
Przejął pałeczkę po ojcu. Pierwszą grę wygrał jako czterolatek!
Wojciech Pijanowski - polski prezenter telewizyjny, producent, szaradzista, autor wielu teleturniejów i łamigłówek. Wśród nich - słynnego w latach 90. "Koła fortuny", które sam sprowadził do Polski i podjął się jego prowadzenia. Wcześniej, w latach 80., współtworzył rozrywkowy program telewizyjny "Jarmark". Ale Pijanowski to też gracz i działacz golfowy, syn krytyka filmowego Lecha Pijanowskiego i aktorki Marii Broniewskiej (przybranej córki poety Władysława Broniewskiego). I, niestety, palacz.
W przerwie koncertu, gdy szukamy miejsca, żeby porozmawiać, od razu typuje palarnię. Ale to chyba jedyna jego wada.
- Pierwsza gra, w którą wygrałem? No jasne, że pamiętam. Miałem wtedy jakieś cztery lata, a gra nazywała się "Skaczące czapeczki". Grałem z bratem i kolegą Michałem, którzy byli młodsi o jakiś rok. Byłem dumny. A pierwsza gra, w którą przegrałem? Ta sama i to już w następnej rozgrywce - przyznaje się.
Nie wiedział jeszcze wtedy, że stanie się specjalistą od tego typu umysłowych rozrywek. - Grami zająłem się tak trochę przez przypadek, po śmierci ojca, który poza filmem pasjonował się szaradami i łamigłówkami, był ich wielkim popularyzatorem - wspomina. W czwartkowym dodatku do "Życia Warszawy" pt. "Życie i Nowoczesność" prowadził stałą rubrykę "Rozkosze łamania głowy", poświęconą zagadkom logicznym i łamigłówkom. - Ojciec zajmował się też programami o grach w telewizji. Zmarł wcześnie, miał niewiele ponad 40 lat. I wtedy zrodził się pomysł, że mógłbym to kontynuować. Zaczęło się od programów o grach dziecięcych. Mówiłem dzieciom, jak grać i przedstawiałem ciekawe gry. To był 1976 rok - wspomina.
"Jeden z dziesięciu" kontra "Świnki trzy", czyli wiedza i humor
Sam przyznaje, że dziś z przyjemnością ogląda teleturnieje w telewizji. Jego ulubiony to "Jeden z dziesięciu", prowadzony przez Tadeusza Sznuka. Woli go zdecydowanie od "głupkowatych śmichów-chichów". I , co podkreśla, program ten cieszy się dużą popularnością, mimo formuły skromnej, bez fajerwerków. - Może nie wszyscy wiedzą, ale Polacy to taki naród, który lubi się uczyć i chłonie wiedzę - mówi z pełną powagą. - A program prowadzony przez Sznuka jest taki, że tu naprawdę sporo można się dowiedzieć i jednocześnie sprawdzić swoją wiedzę. Siadam przed telewizorem i odpowiadam na pytania. Jak dobrze, to się cieszę. Jak źle - to od razu się nauczyłem czegoś. Bardziej lubię coś takiego niż jakieś takie wygłupy w teleturniejach, gdzie za nic dostaje się wielkie pieniądze. To jest bardzo popularne w Stanach Zjednoczonych - mówi.
Ma zdecydowanie dobre mniemanie o rodakach, ale oczywiście pamięta też swoje "wygłupy". Jak choćby słynne "Były sobie świnki trzy", teledysk nagrany w programie "Jarmark", który prowadził w latach 80. z Krzysztofem Szewczykiem i Włodzimierzem Zientarskim. - Nooo, faktycznie, myśmy się wtedy w trójkę trochę wygłupiali i było nam z tym fajnie. Ale to dlatego, że to były smutne czasy, świeżo po zniesieniu stanu wojennego i była tak potrzeba - podkreśla. I dodaje jeszcze, jak to z premedytacją łamali zakazy, puszczając angielską muzykę. Oczywiście sprytnie to przemycali. - Mówiliśmy na przykład, że Tina Turner pochodzi z Nowej Zelandii - wspomina. Czasy "Jarmarku" to ogólnie był fajny okres w jego życiu. - A wie pani, że to właściwie my, prowadzący ten program, byliśmy prekursorami dzisiejszego Facebooka? W pierwszym programie powiedzieliśmy: Proszę państwa, my się przedstawiliśmy, wiecie jak wyglądamy, a my nie wiemy, jak wy. Mamy tu taką ścianę, przysyłajcie nam swoje zdjęcia, to będziemy wieszali i tak was poznamy. No i przysyłali, ściana się mocno "rozrosła".
"Koło fortuny" zna każdy Polak. A cytaty to już życie codzienne
Po "Jarmarku" było jeszcze słynniejsze "Koło fortuny". Program realizowany był na licencji amerykańskiego formatu "Wheel of Fortune". No to był już szał, lata 90. Tłumy Polaków zasiadały przed telewizorem, z emocjami obserwowały kolorowe koło, ściskając kciuki, żeby nie wypadło na pole "bankrut". Za to sami gracze, niezależnie od końcowego wyniku, mogli wyjść ze studia z niespodzianką - zegarkiem, zmywarką, a nawet wycieczką! Przydawała się znajomość cytatów i przysłów. Do anegdot przeszły sytuacje, kiedy gracze przegrywali nie znając klasycznych powiedzeń. Ale najbardziej słynne powiedzenia były związane z asystentką prowadzącego , czyli Magdą Masny. "Magda, pocałuj pana", albo "A teraz Magda odsłoni cztery litery". Weszły do codziennego słownika Polaków. - Czy mnie irytuje przypominanie albo pytanie o kwestię"Magda, pocałuj pana"? W pewnym momencie przestało mnie denerwować, machnąłem ręką - mówi Wojciech Pijanowski. Pytam więc śmielej, czy to znalazło się w scenariuszu. - Ależ skąd, to było spontaniczne. Żadnej reżyserki, podpowiedzi, udawania. Widziałem, że w pewnym momencie gracz nadstawia policzek, a Magda tego nie zauważyła, no to powiedziałem, żeby gracza pocałowała - wyjaśnia. Gdyby wtedy wiedział, jak to zostanie podchwycone i interpretowane...
Planszówki w domu na Mazurach. I potem skok na pole golfowe
Czy w dobie gier komputerowych można młodych zarazić pasją do gry w "realu"?
- Mam dobrą wiadomość. Gry planszowe w Polsce przeżywają boom. Jest nawet taki trend, że młodzi ludzie wynajmują sobie na weekend domek na Mazurach, biorą ze sobą pudełkowe gry i grają przez cały weekend. I to się coraz bardziej rozpowszechnia. Gorąco wam polecam, to są takie emocje, których nie da się porównać z graniem na komputerze - zapewnia. A kiedy jednak znuży nas taka rozrywka? No to golf, proszę szanownych państwa. - Od 20 lat jestem miłośnikiem golfa i mam pretensje do wszystkich w Polsce, którzy piszą głupstwa, że golf jest drogi i elitarny. To nieprawda. Mogę udowodnić, że jest to tańsze od narciarstwa, tenisa czy nawet kolarstwa. W Anglii w golfa grają taksówkarze i śmieciarze. 100 milionów ludzi na świecie gra w golfa, gdzie on jest elitarny? - pyta retorycznie Wojciech Pijanowski. - Jedyna rzecz, która jest droga w golfie, to czas. Bo jeśli ktoś chce te 18 dołków zagrać, to musi 4 godziny poświęcić. No ale można też zagrać 6, to już wyjdzie krócej - przekonuje. A golf jest zdrowy, angażuje mięśnie i... głowa też musi pracować.
Rozmowę przerywa nam dzwonek kończący przerwę. Wojciech Pijanowski wraca na scenę. Na odchodnym rzuca: "No i co? Nie uciekłem pani". Fakt, przyznaję, nie uciekł.
***
Wojciech Pijanowski ur. 1 listopada 1951 roku w Warszawie. W karierze telewizyjnej prowadził takie teleturnieje jak "6 z 49", "Sponsor", "Skojarzenia", "Koło fortuny",
"Magia liter", "Ryzyko", "1000 pytań", "Rebusy". Należy do Polskiego Związku Golfa. Obecnie jest współtwórcą programu "Wideoteka dorosłego człowieka". Pomysłodawca i promotor literowej gry strategicznej "Dictumix" dostępnej na platformach mobilnych. Prowadził program "Godzina z Pijanowskim".