Macierzyństwo to ciężka praca. Chyba, że ktoś nam pomaga
Rozmowa z Matyldą Kozakiewicz, autorką bloga Segritta.pl i książki „Złe matki są najlepsze. Poradnik szczęśliwej mamy”
Ta tytułowa zła matka, to jaka?
Powinnam sobie przygotować zgrabne wytłumaczenie tytułu, bo bez kontekstu nie wiadomo, co on oznacza. Są ludzie, którzy odbierają go dosłownie i sądzą, że wychwalam złe macierzyństwo. Mam wrażenie, że dziś po prostu nie sposób być dobrą matką. Jest tyle grup, mód i technik, choćby pielęgnacji dziecka, że cokolwiek wybierzemy, to spotkamy się z falą krytyki.
Czyli na dobrą sprawę, każda matka jest zła.
Ja już mnóstwo razy usłyszałam, że jestem złą matką, bo nie założyłam synkowi czapeczki, bo karmię piersią zbyt długo. Ale te, co nie karmią wcale, to też złe matki. Jak noszą niemowlaki w chustach, to ekowariatki, a jak nie chustują, to źle, bo nie ma bliskości. Zawsze będzie ktoś, kto spróbuje nam wmówić, że źle wypełniamy naszą rolę. Więc się poddałam. OK, masz rację, jestem złą matką, przejdźmy do następnego tematu. Stąd pomysł na fanpage, który okazał się bardzo popularny. Wiele kobiet odnalazło na nim podobnie sobie myślące kobiety.
Pisze Pani, że macierzyństwo jest proste.
Są dwa obozy, które instruują kobiety niebędące jeszcze matkami, jak to będzie. Pierwszy mówi, że będzie pięknie, cudownie, że to jedyny sens życia i kobieta tylko po to jest na świecie, by rodzić dzieci i się nimi opiekować. Drugi obóz mówi, że to najgorsze, co cię może spotkać, już nigdy się nie wyśpisz, będziesz chodzić w poplamionej bluzce, rozmawiać tylko o kupach, przewijać, nie wyjdziesz z domu, będziesz gruba, z obwisłymi cyckami. Ja nasłuchałam się właśnie, jakie to będzie strasznie. Dlatego zaskoczył mnie stan faktyczny. To prawda, że mamy mnóstwo nowych obowiązków i emocji, których nie czułyśmy wcześniej. Ale macierzyństwa nie trzeba się uczyć. Wiele młodych matek ma takie lęki, że nie będą wiedzieć, jak przewijać, karmić, że tego młodego człowieka trzeba wszystkiego nauczyć. Jeśli dopuścimy do głosu instynkt, to przyjdzie naturalnie
Mnie się wydaje, że to nie przewijanie i karmienie są najtrudniejsze w macierzyństwie, ale fakt, że trzeba zrezygnować z części siebie. Że nie mogę zrobić wszystkiego, na co mam ochotę.
Macierzyństwo może dać w kość. I daje. Wiadomo, że jest mnóstwo trudnych rzeczy i problemów. Mówiąc o prostocie, miałam na myśli, że obsługa dziecka jest prosta. Nie twierdzę, że macierzyństwo nie niesie ze sobą różnych wyzwań. Książka jest dedykowana matkom, które mają pewne zaplecze w postaci męża, dziadków i tylko z jakichś powodów nie potrafią delegować swych obowiązków na nich. Bo zostały wychowane w takim wzorcu społecznym, kulturowym, który na ich barki zrzucił całą odpowiedzialność za dziecko. W społeczeństwach pierwotnych dziecko było noszone przez ojca, ciotki, babki, starsze dzieci. A my musimy walczyć z szowinizmem, przekonaniem, że facet zajmuje się dzieckiem, gdy ono skończy siedem lat, bo wtedy można z nim pogadać, wziąć go na ryby i nauczyć polować. Bywa i tak, że to matka nie chce się podzielić obowiązkami.
Sama Pani pisze, że matka jest przedłużeniem dziecka. Maleństwo woli, jak matka wszystko przy nim robi.
To dlatego, że matka od początku wszystko robi sama. Na początku rzeczywiście ona więcej wie, bo ma wsparcie hormonalne. Ojciec, aby wytworzyć w sobie uczucia tacierzyńskie, musi obcować z dzieckiem. Żeby jego organizm też zaczął wytwarzać hormony, które produkują opiekuńczość i miłość. Pamiętam taką sytuację z własnego doświadczenia, że byłam zmuszona wyjechać. Gdy wróciłam i synek czegoś chciał, zaczął wyciągać ręce do taty. Dziecko nie wie, który rodzic jest ważniejszy, czy który odpowiada za jego potrzeby. Ono zwraca się do tego, który jego potrzeby zaspokaja.
Umiemy dziś dbać o swoje zdrowie fizyczne. Ale zapominamy, by zadbać o zdrowie psychiczne. Czasem trzeba wyjść z przyjaciółmi na piwo, do kina. W wolnym czasie nie zajmować się domem, sprzątaniem i gotowaniem, tylko zrobić coś dla siebie.
Ale jak w wolnym czasie nie posprzątam, nie upiorę, nie ugotuję, to kiedy?
Od tego jest mąż. No tak! On też ma dwie ręce. Może to wszystko zrobić. Denerwuje mnie, jak się mówi, że kobieta „siedzi w domu”. Bo ona nie siedzi, tylko ciężko zapieprza na trzy etaty: niani, sprzątaczki i kucharki. Czyli lekko licząc powinna zarabiać 6 tys. zł. Mąż wraca po pracy i wymaga, by się nim zająć. Kobieta też ma prawo do wypoczynku po całym dniu, a często i nocy harowania.
Macierzyństwo to strasznie ciężka praca, jeśli wykonujemy ją w pojedynkę. Jeżeli więc mamy taką możliwość, aby część obowiązków przejęli dziadkowie, ojciec dziecka, powinniśmy z niej korzystać.
Od dziadków czasem można usłyszeć: wiesz, ja już swoje dzieci wychowałam…
Tak, a teraz jesteś babcią, dziadkiem, nie musisz wychowywać moich dzieci. Ale byłoby super, gdyby przez jedną noc, parę godzin dziecko miało z tobą kontakt.
Z dziadkami jest i inny problem. Chodzi o słodycze. „Sama jesz, a dziecku nie dasz?” No i niech Pani zbije ten argument.
Sama też piję alkohol, a nie dam go dziecku, sama prowadzę samochód, a dziecku nie pozwalam. Jest mnóstwo rzeczy, które może robić dorosły, a niekoniecznie dziecko. Ale tak, to prawda: ja, jako córka, zawsze będę wiedziała mniej od mojej matki, nawet gdybym zrobiła doktorat i profesurę. Tak już jest. Matki są najmądrzejsze, bo pamiętają czasy, kiedy trzeba było nam zmieniać pieluchy, wycierać buzie i całować rozbite kolana. Dlatego ja przyjęłam taką zasadę, że stawiam bardzo grubą granicę, ale w bardzo niewielu sprawach. Trzeba się z dziadkami umówić, aby pewnych rzeczy nie robili, ale tylko w najważniejszych dla nas kwestiach. W drobniejszych warto odpuścić. Szczególnie jeśli ci dziadkowie nie są na co dzień.
Młode matki mają dziś długie urlopy macierzyńskie, przywileje w ciąży. A z drugiej strony ludzi bulwersuje publiczne karmienie piersią.
Wymaga się od nas, abyśmy robiły dzieci dla narodu, podwyższały przyrost naturalny i pozwalały toczyć się machinie zwanej ZUS-em. A z drugiej strony ciągle są do nas pretensje: czemu karmimy publicznie, czemu z tymi wózkami się pchamy, czemu chcemy wchodzić bez kolejki, jak jesteśmy w ciąży. Wspomniała pani o przywilejach, ale ja ich nie widzę. Może one są formalnie zapisane, na tabliczce przy kasie pierwszeństwa, ale ludzie mają pretensje, jeśli ciężarna z tych przywilejów korzysta. I jeszcze często słyszy, że ciąża to nie choroba.
Na co Pani radzi odpowiedzieć szefowi: a praca nie zając. Odważyłaby się Pani?
Może nie, dlatego napisałam to w książce (śmiech). Tam mogłam! Lęk przed utratą pracy powstrzymuje nas przed walką o swoje. Młoda matka jest odpowiedzialna nie tylko za siebie. Nie może podjąć decyzji: polecę samolotem w delegację, choć się boję i wiem, że stres jest bardzo niekorzystny w ciąży. Albo: oleję chore dziecko, żeby w pracy krzywo nie patrzyli. To nie jest jej wybór, tylko konieczność.
Matki nie mówią otwarcie o swoich uczuciach. O tym, że czasem mają dość własnego dziecka, że są zmęczone, podenerwowane, sfrustrowane. Przyznanie się do tego spowodowałoby, że kobieta zostanie uznana za złą matkę.
Nie powiedzą tego głośno z lęku przed ostracyzmem i potępieniem. Samej przed sobą trudno się do czegoś takiego przyznać. Ale czasami coś takiego się czuje. Są kobiety, które żałują decyzji o zostaniu matką. Są takie, które nie czują miłości do swojego dziecka, będąc w ciąży. Ja jestem taką kobietą. Poczułam miłość dopiero w momencie porodu. Warto się przyznawać do swoich emocji, by inne kobiety nie czuły się źle z tym, że czują tak samo. Są takie sytuacje, że kochamy swoje dziecko nad życie, a za chwilę mamy go dość, i zastanawiamy się, gdzie jest najbliższe okno życia i czy to nie jest za późno, żeby tam oddać 4-latka. Są różne metody, aby z tymi uczuciami walczyć. Jedną z nich jest poczucie humoru. Nie bójmy się z tego żartować. Czarny humor rozładowuje napięcie. Innym sposobem jest mówienie o tym otwarcie.
Usłyszy Pani coś w stylu: nie opowiadaj, masz piękne, zdrowe dziecko, albo: inne kobiety wychowują piątkę dzieci.
Dlatego trzeba dobrze wybierać osobę, do której się mówi. Niektóre kobiety mają taki system oceniający: skoro ja się męczyłam, to ty też musisz. Trzeba wtedy wejść na nasz fanpage. My tam właśnie się zwierzamy z naszych bolączek, dziwnych emocji. Ja kiedyś napisałam, że mi dziecko wypadło z wózeczka, bo wypadło. Inna napisała: Boże, mnie też! Okazuje się, że każdej matce kiedyś skądś dziecko spadło.
Radzi Pani matkom, by były egoistkami. Jak to wygląda u Pani?
Zdrowy egoizm polega na tym, by być szczęśliwym, nie robiąc tego kosztem innych. Polega na tym, by się dzielić obowiązkami, by pozwolić brudnym naczyniom tkwić w zlewie i zrobić sobie paznokcie. A jak nie mam ochoty grać z dzieckiem w nudną grę, to mu powiem, że możemy porobić razem coś innego, na przykład porysować, bo ja lubię rysować. Czasem kobiety wszystko poświęcają dziecku, ono może decydować w każdej kwestii, choćby na co ma ochotę na obiad.
Ale dziecko jest wtedy szczęśliwe, prawda?
No właśnie nie. Ono nie jest szczęśliwe, kiedy dostaje swoją ulubioną potrawę, tylko kiedy jego mama lubi spędzać z nim czas, kiedy jest spokojna, zadowolona. Naszym obowiązkiem jest pokazać dziecku, jak być szczęśliwym.