Lwów. Przepaść między bogatymi a biednymi
Lwów. Miasto niezwykłe. Zniszczone przez pożar browaru, ocalone przed skutkami wojny. Przez pięćset lat polskie. Ukształtowane przez blisko 70 narodowości. Ma szansę odzyskać blask brylantu.
Trzeba wejść na dach, najlepiej najwyższego budynku w mieście, i spojrzeć na wszystko z góry. Dopiero z tej perspektywy i tego dystansu mamy szansę na jako takie zrozumienie Lwowa i jego mieszkańców. I wcale nie chodzi o kwestię języka. Z tym nie ma problemu. Gdy mówi się wolno, przeciętny Ukrainiec jest w stanie poprawnie zrozumieć znaczenie większości polskich słów.
Kraj kontrastów
Chodzi raczej o zrozumienie absurdów i kontrastów. Z wieży ratusza, ładnie odnowionego z zewnątrz, w środku mniej, doskonale widać obolałą miejską tkankę, ślady dawnej świetności obok świeżych ran. Pordzewiałe albo pokryte eternitem dachy w ścisłym centrum starówki sąsiadują z nową dachówką.
- Pozornie sytuacja gospodarcza kraju jest zła, ale pewnie zauważyliście ten dysonans na ulicach Lwowa, najnowsze modele bmw obok rozpadających się ład z lat 70. To jest cała prawda o dzisiejszej Ukrainie. Ogromna przepaść dzieli biednych i bogatych - mówi Igor Lylo, docent historii Uniwersytetu Lwowskiego im. Iwana Franki.
Igor Lylo podczas studiów w Krakowie był korespondentem radia RMF. Stoimy na tarasie widokowym lwowskiego hotelu „Rius”. Naukowiec każe dobrze przyjrzeć się dachom (od razu widać, które kamienice są komunalne, czyli niczyje i zaniedbane, a które z powrotem stały się prywatną własnością), a potem horyzontowi.
- Widzi pan, co się dzieje na obrzeżach miasta? Powstają gigantyczne osiedla. Wielkie blokowiska, które niszczą krajobraz i charakter Lwowa. Niby taka biedna Ukraina, a kasy jest tyle, że firmy budowlane nie nadążają - pokazuje docent Lylo.
Nikt nie wie dokładnie, ilu z ponad miliona uchodźców ze Wschodniej Ukrainy po 2014 roku osiedliło się we Lwowie. To oni m.in. budują się na przedmieściach. Na pewno jest ich niemało. Dlatego liczba mieszkańców miasta to dzisiaj zagadka. Oficjalnie ok. 750 tysięcy. Faktycznie prawdopodobnie powyżej miliona. Ale jeszcze ciekawsze jest to, skąd uchodźcy mają tyle pieniędzy.
- Ukraina jest bogatym krajem, tylko strasznie skorumpowanym. Tu nikt nie żyje z jednej pensji. Połowa transakcji odbywa się w szarej strefie, poza oficjalnym obiegiem. W kwestii rozwiązań społecznych jesteśmy 20 lat za Polską - mówi prosto z mostu Igor Lylo.
Radiowozy na Ukrainie jeżdżą non stop z włączonym sygnałem świetlnym, bo policja chce być bardziej widoczna i bliżej obywatela, choć dopiero dwa lata temu wypowiedziała oficjalnie wojnę łapówkarstwu w swoich szeregach. Taksówki są dla przeciętnego turysty śmiesznie tanie, ale w żadnej z nich nie znajdziemy taksometru. Nie dziwmy się zatem, jeśli cena kursu zostanie wzięta z kosmosu. Służba zdrowia teoretycznie jest na Ukrainie bezpłatna. W praktyce bez koperty do lekarza nie podchodź. Opłacanie usług medycznych pod stołem stało się „normalne”. Ludzie czekają na reformę służby zdrowia. Podobnie, jak na naprawę sądownictwa.
Sędziowie mianowani są na Ukrainie dożywotnio i uważani za trudną do złamania zamkniętą kastę (taką schedę pozostawił po sobie poprzedni niesławny prezydent Janukowycz, który rzekomo wywiózł za granicę 30 miliardów dolarów w gotówce). Przedstawiciele palestry zarabiają ok. 30-60 tysięcy hrywien. Z kolei płaca urzędnika ratuszowego czy pracownika naukowego uczelni lwowskiej, czyli średnia pensja w mieście, to 4-6 tysięcy hrywien (600-900 złotych).
- Da się za to żyć, ale na poziomie absolutnie podstawowym. Wystarczy na czynsz, wyżywienie, odzież. O wakacjach zagranicznych z takimi dochodami należy zapomnieć - mówi Lyna Ostapczuk, dyrektorka Biura Promocji Urzędu Miasta Lwów.
Pochodzi z Łucka na Wołyniu, skończyła anglistykę i turystykę. Przez kilka miesięcy studiowała we Wrocławiu. Jest przedstawicielką młodego pokolenia lwowian, świetnie wykształconych, mających otwarte umysły i zero kompleksów, zwłaszcza historycznych. To oni wymyślają, czym przyciągnąć turystę i jak go za trzymać. Jest sieć lokali tematycznych, jest jeden z najlepszych w Europie Alfa Jazz Fest, festiwal MozArt (uczta dla wielbicieli muzyki klasycznej) oraz mnóstwo innych imprez cyklicznych, odbywających się niemal tydzień w tydzień przez cały rok.
- I co z tego, że Lwów był przez 500 lat polski? To fajnie. Ale teraz my tu mieszkamy - mówią młodzi lwowiacy i nie przeszkadzają im reklamy przedwojennych polskich firm na ścianach kamienic ani polscy patroni ulic.
Sporo do zrobienia
Lwów jest miastem bardzo przyjaznym dla przyjezdnych i bezpiecznym. Ale również tolerancyjnym dla bezdomnych, których sporo tu na chodnikach i skwerach w ścisłym centrum. Nikt się nimi nie przejmuje. Nawet wtedy, gdy natarczywie nagabują turystów o kilka euro albo rozebrani do pasa spijają resztki alkoholu z butelek wydobytych ze śmietników.
- Mamy sporo do zrobienia - przyznaje Andriy Sadovyi, od 11 lat prezydent Lwowa. Ukończył kilka kierunków: elektrofizykę, ekonomię i zarządzanie. Ma 48 lat, żonę i pięciu synów. Nie uznaje garniturów. Nawet na oficjalne spotkania przychodzi w ukraińskiej „wyszywance”, tradycyjnej koszuli z lnu. Nie ukrywa, że jest zdecydowanym zwolennikiem decentralizacji i chciałby, żeby w jego Lwowie zostawało jak najwięcej pieniędzy. Gdyby mógł, nie odprowadzałby do Kijowa ani hrywny. Po Rewolucji Godności w 2014 roku założył partię Samopomoc. Jego konflikt z prezydentem Ukrainy nie jest w mieście żadną tajemnicą.
JAK DOSTAĆ SIĘ DO LWOWA?
- Do Lwowa można dostać się z Polski samolotem. Połączenia oferują lotniska w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, Radomiu i Bydgoszczy (przelot z naszego regionu trwa ok. godziny). Międzynarodowe lotnisko „Lwów” im. Króla Daniły Halickiego znajduje się 7 kilometrów od centrum (15 minut samochodem). W rozkładzie lotów znajdziemy aż 28 kierunków, w tym Turcję, Egipt, Włochy, Niemcy, Hiszpanię.
- Jeśli wybieramy pociąg, najlepiej podróżować z Warszawy, Krakowa lub Przemyśla, który ma od roku szybkie połączenie Inter City kilka razy dziennie.
- Podróżując samochodem osobowym, najlepiej kierować się na trasę międzynarodową E-40 (ukraińska droga M-11). Ograniczenia prędkości – w miastach do 60 km/h, poza terenem zabudowanym 90 km/h, na drogach podzielonych 110 km/h, autostrady do 130 km/h.
JAKI SĄ CENY?
- Hrywny warto kupić na miejscu (lepszy kurs niż w Polsce). Za złotówkę dostaniemy 15 hrywien. To równowartość 7 biletów tramwajowych albo jednej gałki loda w rynku. Jeśli dołożymy jeszcze pięć, zobaczymy miasto z dachu wieży ratuszowej, kupimy coca-colę w restauracji. Kawa, z której słynie Lwów, kosztuje 30 hrywien – to jest 4,2 zł. W mieście znajdziemy mnóstwo kantorów. W hotelach, w uliczkach centrum miasta. Nie bądźmy zaskoczeni jeśli sprzedawca zaproponuje, byśmy płacili w złotówkach.
- Do informacji o niskich cenach warto podejść z dystansem, ale faktycznie koszty noclegu i wyżywienia nie będą wielkim obciążeniem dla kieszeni przeciętnego polskiego turysty. Za wykwintne śniadanie w znakomitej restauracji „Baczewski” zapłacimy 3 euro. Ceny dań obiadowych, nawet tych najdroższych, również są w zasięgu średnio zamożnego Polaka. Barszcz ukraiński z uszkami – 8 zł. Najdroższa zupa z wołowiną 13 zł. Sałatki do 7 do 20 zł. Pstrąg pieczony 30 zł. Wołowina z grilla 37 zł. Lampka wina od 3 do 7 zł. Oczywiście Lwów to także warzelnie piwa. Cena złotego napoju w restauracji – ok. 4 zł.
RESTAURACJE I ALKOHOLE
- We Lwowie znajdziemy ok. 10 restauracji specjalizujących się w potrawach sławnej Kuchni Galicyjskiej. Prócz tego warto polecić sieć lokali tematycznych, w których prócz interesujących smaków czekają nas wrażenia innej natury. Większość z nich ma bowiem charakter interaktywnych muzeów. Najbardziej znane: „Dom legend”, „Kryjiwka”, „Masońska loża”, „Hasowa lampa”, „Sało”.
- Tym, którzy będą chcieli zaopatrzyć się w alkohol w sklepie, przyda się informacja, że we Lwowie nie działają nocne sklepy monopolowe. Alkohol sprzedawany jest w godz. 10.00-22.00.