Łukasz Czapla do ruchomej tarczy pół życia strzela na medal
Od 20 lat Łukasz Czapla jest na światowym topie strzelectwa sportowego. Pierwszy medal mistrzostw globu zdobył w 2002 roku, wówczas w kategorii juniorów, natomiast w sierpniu tego roku z seniorskiego czempionatu we Francji wrócił z brązem. Takich trofeów z najważniejszych imprez w strzelaniu do ruchomej tarczy ma kilkadziesiąt, a łącznie z krajowymi zawodami - w dorobku jest ich około 200.
Jak w każdym sporcie, aby zostać mistrzem świata, trzeba zbliżyć się do perfekcji. O ile jednak wielu z nas z grubsza zna lekkoatletykę czy gry zespołowe, to nie zdajemy sobie sprawy z uwarunkowań, w jakich funkcjonuje strzelanie z karabinu do ruchomej tarczy. Są dwie konkurencje: 30+30 (przebiegi szybkie i wolne) oraz 40 mix (przebiegi mieszane), które rozgrywane są na dwóch rodzajach strzelnic: 50-metrowej (broń kulowa) i 10-metrowej (broń pneumatyczna).
Jak duże to wyzwanie? Ogromne. Dla „zwykłego” człowieka praktycznie nieosiągalne. - W strzelaniu z 10 metrów średnica „dziesiątki” to 4,5 milimetra. Tak naprawdę ja jej nie widzę, muszę „przymierzyć” i zaufać swoim umiejętnościom, gdzie będzie, gdy oddaję strzał. W przebiegach szybkich tarcza przejeżdża dwa metry przez dwie i pół sekundy (w wolnych - 5 sekund - przyp.). W strzelaniu z 50 metrów średnica „dziesiątki” jest większa, 60 milimetrów, przez te dwie i pół sekundy tarcza (w kształcie dzika - przyp.) przejeżdża 10 metrów - mówi Czapla.
Najlepsi na świecie mają wyniki na poziomie 390 czy 590 punktów, czyli z 40 lub 60 strzałów średnio tylko 10 nie jest „10”. A dodajmy, że karabin waży 5,5 kilograma. W czasie zawodów trzeba nim wykonać kilkadziesiąt strzałów. Łącznie z rozgrzewką czy seriami próbnymi wykonywanych jest około 300 takich złożeń, a jeśli w danej konkurencji jest finał - dochodzą kolejne. W pewnym uproszczeniu to ponad półtorej tony „przerzuconego” ciężaru, a podczas kilkudniowych zawodów są cztery konkurencje. Łatwo też pojąć, że trening do „lekkich” nie należy, duża jego część odbywa się „na sucho”, bez wystrzeliwania pocisku, ćwiczone jest tylko samo złożenie się do strzału. Samo „celne oko” nie wystarczy...
- Licząc w ten sposób, to na treningu przerzucam dwie tony. Proszę mi wierzyć, że po kilkudniowych zawodach człowiek jest bardzo zmęczony - wyznaje.
Nie został pierwszym Polakiem w NBA
40-letni obecnie Czapla strzelectwem zajmuje się już prawie ćwierć wieku. Przygodę z tym sportem zaczął w wieku 16 lat, w 1998 r.
- Jak dziecko lubiłem sport, chciałem coś trenować. Grałem z kolegami na podwórku w piłkę, zajmowałem się koszykówką, nawet marzyłem o tym, żeby zostać pierwszym Polakiem w NBA, ale ktoś mnie ubiegł (śmiech). Mama uprawiała kiedyś strzelectwo, zaprowadziła mnie na strzelnicę Wawelu, wówczas znajdowała się na ul. Zwierzynieckiej. To była rozpadająca się hala, ale bardzo klimatyczna - wspomina.
- Zaczynałem od karabinu, ale od tych „statycznych” konkurencji. Po kilku miesiącach trenerzy uznali, że jest „dramat” i nic ze mnie nie będzie. Zasugerowali, aby mnie przestawić na ruchomą tarczę, bo może tam uda mi się zakwalifikować na Olimpiadę Młodzieży. Szybko okazało się, że jest bardzo dobrze, już z pierwszej Olimpiady Młodzieży przywiozłem brąz. Od tego momentu nie myślałem już o żadnym innym sporcie. W 2000 roku zdobyłem medal na mistrzostwach Europy w Pilznie, a dwa lata później miałem złoto na mistrzostwach świata juniorów w Lahti, za co zostałem uznany „Odkryciem Roku” w plebiscycie „Dziennika Polskiego”.
Nie kryje, że dobrze zapowiadająca się kariera nie była usłana różami. - Wkrótce przeszedłem do kategorii seniorów, a okazało się, że to wcale nie jest takie hop-siup. Jeździłem na zawody, walczyłem, ale nie było satysfakcjonujących wyników.
Przełomem okazały się mistrzostwa Europy w 2005 roku w Belgradzie, gdzie zdobyłem srebro. A rok później na mistrzostwach świata w Zagrzebiu miałem najlepsze zawody w karierze, wywalczyłem trzy złote medale - mówi.
Czapla w ostatnich 20 latach w mistrzostwach globu wywalczył 13 krążków: 9 złotych (w tym 8 seniorskich, jeden juniorski), 3 srebrne i 1 brązowy (reprezentował Wawel Kraków, Hejnał Kraków, Gwardię Zielona Góra, obecnie jest w Petardzie Kraków). W klasyfikacji wszech czasów, biorąc pod uwagę wszystkie odmiany strzelectwa, zajmuje w medalowym rankingu 6. lokatę.
Strzela, bo lubi
Sukcesów pewnie byłoby więcej, gdyby nie zmiany w samej ruchomej tarczy. Została wycofana z programu olimpijskiego (ostatni raz była w 2004 r. w Atenach), a z czasem w zasadzie przestała w Polsce istnieć. Czapla jest jednym takim zawodnikiem w kraju. Do najważniejszych imprez przygotowywać się musiał z własnych środków, podobnie jak finansować wyjazdy, zakup sprzętu. Jechał jako reprezentant Polski, lecz reprezentacyjnego wsparcia (od związku) nie miał. Oprócz tego musiał zarabiać na życie. Jak mówi, tak było mniej więcej w latach 2012-2018, co nie przeszkodziło mu m.in. zdobyć w 2014 r. w Granadzie dwa złote medale MŚ.
- Moja dalsza kariera i te sukcesy nie byłyby możliwe bez wsparcia sponsorów. Teraz polski związek może nie inwestuje we mnie jak w innych, ale opłaca mi wyjazdy na zawody - mówi. - Szkoda, że jestem jedynym zawodnikiem w Polsce w ruchomej tarczy. Przez to nie mam z kim na co dzień rywalizować, a startów w sezonie jest mało.
Patrząc na liczne przeciwności, skąd taka determinacja, by nadal strzelać do „dzika”? - Strzelectwo to moja pasja. Ciężko to jednoznacznie określić. Na pewno wpisuje się w mój charakter, uwielbiam rywalizować. Nawet jak przegram, to jeszcze bardziej mi się chce trenować. A gdy wygram, to szukam, co można zrobić lepiej. Za każdym razem mam motywację. Nigdy nie traktowałem tego jako „zawodowstwa”. Po prostu sprawia mi to przyjemność, na trening nie idę z nastawianiem, że to moja praca, ale z takim, że jak coś odpuszczę, to oddali mnie to od sukcesu - mówi. - Dla mnie ważna jest rywalizacja. Jeszcze jak byłem juniorem, to analizowałem, kto jest najlepszy w Polsce, kto na świecie, kogo muszę teraz pokonać. W sumie mam tak do dziś.
W lunaparku nie każdy może być mistrzem
Jak podkreśla, ogromnym wsparciem w realizowaniu tej czasochłonnej pasji jest rodzina. - Nikt nigdy mi nie mówił: „Już przestań”, tylko słyszałem „Spełniaj się, jakoś sobie poradzimy bez ciebie”. To bardzo istotne - przyznaje. - Nie zarabiam na tym. Na pewno jednak się opłaciło, bo to na strzelnicy poznałam moją żonę Magdę. Strzelectwo dało mi też dużo pewności siebie. Jako dziecko byłem samotnikiem, potem się to zmieniło. Dzięki uprawianiu tej dyscypliny na pewno też umiem sobie radzić w sytuacjach stresowych, wymagających koncentracji i spokoju w działaniu. Polecam każdemu, bo pozwala na podróż w głąb siebie, swojej głowy. Gdy rywalizujesz na strzelnicy i nagle musisz szybko sobie coś wytłumaczyć, a masz tętno 120-130, to jest to wielkie wyzwanie.
A czy udało się zgarnąć jakąś nagrodę na strzelnicy w wesołym miasteczku?
- Unikam takich miejsc. Kiedyś na studiach poszliśmy z kolegami na lunaparkową strzelnicę. Było pięć patyczków do strącenia, cztery przestrzeliłem, piąty się złamał, ale nie spadł, więc nic nie wygrałem. Pan, który obsługiwał, powiedział coś w stylu: „Cóż, nie każdy może być mistrzem świata”. A ja już nim wtedy byłem (śmiech).
Zresztą, jak mówi, choć jest bardzo utytułowanym sportowcem, to może się cieszyć anonimowością. - Większość ludzi nie wie, że jest coś takiego jak strzelectwo czy ruchoma tarcza. Wiedza o sporcie ogranicza się do kilku dyscyplin, które widzą w telewizji. A ja w towarzystwie nie chwalę się tym, że jestem mistrzem świata - zaznacza.
W pogoni za olimpijskim marzeniem
Do pełni szczęścia w sportowym życiu brakuje jeszcze występu na igrzyskach. Wiadomo, że w ruchomej tarczy nie ma na to szans. Aby spełnić olimpijskie marzenie, Czapla kilka lat temu zaczął równolegle trenować konkurencje olimpijskie - strzelanie z pistoletu (jak podkreślał, „statyczne” strzelanie z karabinu nie wchodziło w grę). Po latach łączenia przygotowań w obu broniach udało mu się dogonić krajową czołówkę w pistolecie, na przekór niedowiarkom, ale nie było sukcesów większego kalibru.
- Chciałem coś udowodnić, zostałem mistrzem Polski i myślałem, że ktoś się mną w końcu poważniej zainteresuje. Jednak to nic nie zmieniło. Nie ukrywam, że przyszedł kryzys, z którego nie mogłem się wygrzebać. Powiem tak: jestem do dyspozycji sztabu szkoleniowego, ale nie będę się na siłę wpychał do kadry - mówi. Dodaje jednak zaraz: - Nadal będę próbował. Mam już strzelnicę, na której mogę się dobrze przygotować do startów. Wkrótce będą mistrzostwa Polski w pistolecie (w ruchomej tarczy od lat ich już nie ma - przyp.).
Czapla w tym roku skończy 40 lat - ponad połowę swego życia spędził w pogoni za medalami - ma mnóstwo sukcesów, więc mógłby dać sobie spokój. Jak zaznacza, na razie nie ma tego w planach.
- Dopóki będę w formie, będę czuł, że mogę strzelać na najwyższym poziomie, to nie zrezygnuję. Chcę zostać przy strzelectwie, obecnie trenuję młodzież. Dla mnie ważne jest, by młodzi zawodnicy mogli zobaczyć, że jest ktoś, kto walczy z najlepszymi, że można zostać mistrzem świata - dodaje.
Czas na Petardę i powrót na szczyt rankingu
Czapla oprócz treningów realizował inne projekty. Kilka lat temu założył Fundację Wyścig po Nadzieję, która zbierała pieniądze na chore dzieci, a głośniej o niej się zrobiło, gdy jej przedstawiciele zbiórkę propagowali jazdą na rowerach do Paryża. Pomagał przy organizowaniu strzelnicy i zajęć w Słomnikach, gdzie mieszka. Teraz uwagę skupia na prowadzeniu w Krakowie klubu sportowego Petarda (nowa strzelnica jest przy ul. Rozrywka na Czerwonym Prądniku). Jego podopieczny ma już medal mistrzostw Polski juniorów młodszych.
- Pomysł był od dawna. Chciałem prowadzić klub i trenować zawodników w taki sposób, o jakim marzyłem, gdy byłem młody. Są u nas osoby 10-letnie, ale i ponad 40-letnie, które nigdy nie strzelały, a chciały spróbować. Przed nikim nie zamykam drzwi - mówi. - Teraz koncentruję się na rozwoju klubu, chcemy zachęcić jak najwięcej młodzieży. W ubiegłym roku zajęliśmy 10. miejsce w Polsce klasyfikacji klubowej.
Zanim jednak skupi się tylko na trenowaniu innych, ma jeszcze - oprócz olimpijskiego debiutu (najbliższe igrzyska są w Paryżu w 2024 r.) - jeden cel do osiągnięcia, już na następny sezon.
- Moim marzeniem jest, by być najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii ruchomej tarczy. Byłem numerem jeden na liście wszech czasów międzynarodowej federacji ISSF (pod uwagę brane są indywidualne medale MŚ - przyp.), ale po ostatnich zawodach zostałem wyprzedzony (liderem został Szwed Emil Martinsson - przyp.). Trzeba odebrać, co moje - uśmiecha się Czapla.