Ludzie bezdomni w Chojnicach. Z własnego wyboru

Czytaj dalej
Fot. Aleksander Knitter
Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Ludzie bezdomni w Chojnicach. Z własnego wyboru

Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Są strażnikom dobrze znani. Nie chcą pomocy, no może zupę.

Strażnicy znają nie tylko ich imiona i nazwiska. Wiedzą gdzie się kryją, jaki mają rytm dnia. Zaglądają do nich często. Jednak jedyną pomocą, którą przyjmują bezdomni, to ciepły posiłek.

Czwartkowe popołudnie. Jest już ciemno. Nie ma mrozu, termometr w samochodzie straży miejskiej wskazuje tylko minus jeden. Ubrany w getry pod spodniami i polar pod kurtką wybrałem się ze strażnikami samochodem na patrol. Objechaliśmy miasto. Mieszkańcy często spoglądają na nasz samochód, którym wolno jedziemy. Strażnicy czują ich wzrok. Jeszcze bardziej czują emocje niektórych ludzi. Bałem się, że rozmowa w trakcie będzie „drętwa”, że strażnicy po tym wszystkim, co wyczytali o sobie w mediach i forach, nie będą chcieli rozmawiać. Jednak szybko znaleźliśmy wspólny język. Wiem, że pewnie nie zaufali mi do końca, bo był to zbyt krótki patrol. Może jednak uda się jeszcze nam wspólnie popatrzeć na miasto z ich perspektywy. Wówczas będzie można uczciwie ocenić, czy ich praca przynosi mieszkańcom coś dobrego i czy zarzuty opozycji, że są oni „darmozjadami”, są słuszne.

Jednym z celów naszej wizyty byli bezdomni w Chojnicach. Strażnicy dokładnie znają miejsca, w których oni koczują. Zaglądają do nich codziennie. Głównie wieczorami, bo wtedy jest szansa, że zastaną ich „u siebie”. Pierwsze miejsce jest blisko ruchliwej ulicy Gdańskiej. Dokładnej lokalizacji nie będziemy jednak zdradzać. To dla dobra tych osób, które często też oprócz tego, że są same w trudnej sytuacji, to mogą być narażone na różne nieprzyjemności. Zdarzało się już bowiem, że ich koczowiska były niszczone. W tym miejscu, mimo wczesnej jeszcze pory, w zupełnych ciemnościach, między śmieciami w prowizorycznych łożach leżało trzech mężczyzn. - Kolegę zabrała policja, miał pewne zaległości - odpowiadają bezdomni strażnikom, którzy zapytali ich o jednego z nich.

- A co u was słychać, potrzebujecie czegoś? - pytali strażnicy. Apelowali, by panowie pilnowali się nawzajem. Zachęcali też, by w piątek poszli po ciepły posiłek, który będzie na nich czekał w jadłodajni. W tych najgorszych mrozach, gdy temperatura spadała kilkanaście stopni poniżej zera, strażnicy sami przywozili bezdomnym jedzenie. Widać i słychać było nić porozumienia między dwiema stronami. Strażnicy nic bezdomnym zrobić nie mogą, jedynie prosić ich, by przynajmniej zimą udali się do noclegowni dla samotnych mężczyzn. - Proponujemy im tę możliwość, ale nie chcą. Wiadomo, tu mogą żyć według własnych zasad, a w noclegowni muszą stosować się do pewnych reguł - mówią strażnicy. Nie jest tajemnicą, że chodzi o alkohol.

Opuszczamy to miejsce i jedziemy w drugie. Jest ono jeszcze bardziej ukryte, bo w lasku miejskim. Trudno do niego trafić. Ale o to bezdomnym też chodzi. Strażnicy z latarką podchodzą do lepianki. Pukają. - L..... otwórz - proszą. „Właściciel” po chwili wychodzi i spokojnie rozmawia ze strażnikami. Nie chce żadnej pomocy.

Zimą w Chojnicach jest kilka osób bezdomnych. Żyją tak z własnego wyboru, a często chowają się też po klatkach.

Aleksander Knitteraleksander.knitter@pomorska.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.