Łódzcy rowerzyści i kierowcy nadal wojują. Ale wypadków jest mniej
Rowerzystów na ulicach Łodzi jest coraz więcej, a konflikt z kierowcami narasta. Ostatnie dane wskazują jednak, że mimo rosnącego napięcia i rosnącej liczby rowerzystów, wypadków z ich udziałów ubywa.
Kilka dni temu w Sitnem pod Warszawą w jadącą rowerami czteroosobową rodzinę wjechał opel. Kierujący nim 22-latek był trzeźwy, ale prawdopodobnie jechał za szybko. Stracił panowanie nad pojazdem i wbił się w jadącą po przeciwległej jezdni rodzinę. Matka i 6-letnia córka zginęły na miejscu, jej dwa lata starsza siostra - kilka dni później w szpitalu. Ojciec prawdopodobnie przeżyje.
Potworny wypadek na nowo przywołał temat bezpieczeństwa cyklistów. Bo także w Łodzi zdarzają się sytuacje, gdy zderzenie z pojazdem kończy się dla rowerzysty tragicznie.
Dokładnie rok temu na ulicy Pabianickiej skręcający w prawo kierowca tira nie ustąpił pierwszeństwa jadącej prawidłowo ścieżką rowerową 67-letniej cyklistce. Kobieta zginęła na miejscu, na oczach jadącego tuż za nią męża.
Takie wypadki przynoszą pytanie o bezpieczeństwo zaczynających właśnie sezon rowerzystów. Jednak wbrew głośnym medialnie zdarzeniom, bycie cyklistą jest coraz bezpieczniejsze.
Mniej wypadków
Z danych łódzkiej policji wynika, że w ostatnich latach liczba wypadków z udziałem rowerzystów spada. Jeszcze w 2015 r. na terenie Łodzi doszło do 311 wypadków z udziałem rowerzystów. Rok później było ich 290, a w ubiegłym roku znów mniej - 270. Równocześnie spadała liczba poszkodowanych w tych wypadkach - z 320 trzy lata temu do 275 w roku ubiegłym.
- Jednocześnie liczba rowerzystów w Łodzi znacznie wzrosła, choćby przez wprowadzenie roweru publicznego - podkreśla asp. Marzanna Boratyńska z łódzkiej drogówki.
Oprócz rosnącej liczby użytkowników indywidualnych przybyło w 2016 r. tysiąc rowerów miejskich, a w 2017 kolejnych 500 jednośladów. Tylko to oznacza wzrost liczby przejazdów rowerami w sezonie o około 6 tys. dziennie.
Także w całej Polsce w ostatnim roku liczba wypadków po raz pierwszy od kilku lat spadła. Według danych policji, w 2017 roku było ich o 11 proc. mniej niż w 2016.
Jeśli trend się utrzyma, Polska (a z nią Łódź) dołączy do krajów, w których zaobserwowano tzw. prawo Smeeda. W 1949 r. na podstawie badań samochodów ustalił on, że im więcej osób korzysta z samochodów, tym mniej wypadków śmiertelnych powoduje każdy z nich.
Późniejsze obserwacje statystyczne pozwoliły wysunąć wnioski idące jeszcze dalej. Okazało się, że im więcej rowerów, tym wypadków śmiertelnych jest mniej. Z jednej strony istnieje większa presja na bezpieczeństwo i infrastrukturę. Z drugiej - kierowcy są świadomi istnienia cyklistów i bardziej uważają na drogach.
W wyjaśnienie to wierzy m.in. Europejska Federacja Rowerzystów. Z ich danych wynika, że w Holandii w latach 1985-2005 liczba cyklistów wzrosła o 45 proc. W tym samym czasie liczba śmiertelnych wypadków z ich udziałem spadła aż o 58 proc. W Australii w latach osiemdziesiątych liczba cyklistów podwoiła się. A do szpitali zaczęło ich trafiać o połowę mniej.
Więcej zdenerwowania
Nie ma danych dotyczących ruchu rowerowego w Łodzi. Jednak w ciepłe, letnie dni, gdy tylko z roweru publicznego korzysta kilkanaście tysięcy osób, kursów cyklistów po Łodzi jest kilkadziesiąt tysięcy.
Takiej liczby rowerzystów nie da się już nie zauważyć. Wraz z zagarnianiem coraz większej przestrzeni dróg publicznych (zarówno przez nowe ścieżki rowerowe oraz zwyczajnie na jezdni) niechęć kierowców rośnie.
Paweł Pijanowski ze zrzeszającej kierowców grupy EL 0000 wylicza tylko kilka powodów niechęci. - Mają nonszalanckie podejście do użytkowania dróg. Ignorują światła, znaki, chodniki - wylicza. Do tego dochodzi zwężanie dróg przez urzędników i przeznaczanie ich na drogi dla rowerów.
Jego zdaniem, dopóki moda na budowanie dróg rowerowych nie minie, nadal będą konflikty.
Kierowców zdenerwowanych na rowerzystów jest więcej, a konflikty między nimi przenoszą się do wymiaru sprawiedliwości. Od kilku dni oba środowiska rozgrzewa proces dotyczący domniemanej jazdy po chodniku Huberta Barańskiego, prezesa reprezentującej rowerzystów Fundacji Fenomen. Jadącego po placyku koło Galerii Łódzkiej Barańskiego namierzył Krzysztof Komorowski, znany z sympatii prosamochodowych. Zrobił zdjęcie i wysłał je policji, po czym sprawa trafiła do sądu. Teraz rozstrzygnie on, czy Barański jechał po chodniku (jak sądzi Komorowski i policja), czy też po terenie, na którym nie obowiązują przepisy o ruchu drogowym (jak uważa Barański).
Prezes Fenomenu nie jest pierwszą „ofiarą” Komorow-skiego. Łódzki logistyk wysłał już do policji wiele podobnych zdjęć, a także utworzył mapę miejsc, w których cykliści najczęściej łamią przepisy.
Ale przewinienia dokumentują obie strony sporu. Kilka lat temu cykliści stworzyli profil Święte Krowy Łódzkie, na którym pojawiają się zdjęcia beznadziejnie zaparkowanych samochodów. Kierowcy na profil Święte Krowy Rowerowe wrzucają zdjęcia cyklistów jeżdżących po chodniku lub po pasach.
Asp. Boratyńska jest przekonana, że obie strony konfliktu mają „coś za uszami”: - Kierowcy zapominają, że muszą wyminąć rowerzystów w odległości co najmniej metra. Ale zwracają też uwagę, że rowerzyści pędzą zbliżając się do przejazdu. Trudno ich wtedy zauważyć.
Cykliści też się zderzają
Rowerzyści nie przestrzegają też przepisów dotyczących jazdy po chodnikach i przejściach dla pieszych.
Coraz częściej w konflikty popadają też... sami rowerzyści. W poniedziałek na placu Wolności w Bełchatowie 17-latek próbował wyprzedzić jadącą w tym samym kierunku 72-latkę. Potrącił ją, a kobieta z poważnym obrażeniami trafiła do szpitala.
-Jeszcze kilka lat temu takie zjawisko nie istniało - mówi Boratyńska. - Ale na rozbudowanej infrastrukturze rowerowej coraz częściej dochodzi do kolizji i wypadków. Zanotowaliśmy nawet kilka czołowych zderzeń.
Marzanna Boratyńska jest jednak przekonana, że na ulicach wszyscy się zmieszczą, jeśli będą właściwie się zachowywać. - Drogi są dla wszystkich. Jeśli wszyscy przestrzegaliby przepisów, to wypadków i konfliktów byłoby mniej - podkreśla.