Liza Marklund pisze bestsellery, a o sobie mówi: Jestem wyjątkową nudziarą
Liza Marklund została okrzyknięta królową skandynawskiego kryminału. Sprzedała ponad 23 miliony książek, które przetłumaczono na 40 języków. Nam mówi o tym, jak stworzyła Annikę Bengtzon, o medialnej rewolucji w Szwecji i dlaczego nie istnieje w social mediach.
Trzy lata temu zakończyła pani bestsellerową serię kryminałów z Anniką Bengtzon, niepokorną dziennikarką śledczą jako protagonistką. Czy od tego czasu coś się w pani pisarskim życiu zmieniło?
Tak, latem tego roku napisałam nową książkę, która w Szwecji ukazała się we wrześniu. Nosi tytuł „Black Pearl Farm” (z ang. „Farma czarnych pereł”; w Polsce książka ma się ukazać jesienią 2019 roku nakładem wydawnictwa Czarna Owca - red.).
O czym jest ta książka?
To coś zupełnie innego od tego, co wcześniej pisałam. To historia wielkiej miłości i wiary, która dzieje się we wczesnych latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Młoda kobieta, Kiona, mieszka z rodzicami i rodzeństwem na Manihiki, małej wyspie na południu Pacyfiku, jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie (Manihiki to wyspa wchodząca w skład Północnych Wysp Cooka, należąca administracyjnie do terytorium zależnego Nowej Zelandii - red.). Kiona pracuje na rodzinnej farmie pereł: łowi małże z oceanu, czyści je i zbiera czarne perły. Pewnego poranka o rafę koralową otaczającą wyspę rozbija się duży jacht. Na zniszczonym statku miejscowi znajdują rannego mężczyznę. Ma on na imię Erik i jest Szwedem. I tak zaczyna się historia obejmująca pół dekady i cztery kontynenty. To książka o ludzkich wyborach, poczuciu przynależności, przeznaczeniu, o tym, jaką cenę płacimy za niezależność. I jak wszyscy na świecie jesteśmy od siebie uzależnieni gospodarczo. Ta książka jest też oczywiście o miłości.
Jest pani niekwestionowaną królową kryminału w Skandynawii. Seria o Annice, dziennikarce szwedzkiej popołudniówki, przeżywającej odwieczny konflikt między oddaniem rodzinie i macierzyństwu a karierą zawodową, sprzedała się w nakładzie ponad 23 milionów egzemplarzy na całym świecie. Czy spodziewała się pani międzynarodowego sukcesu?
Dobry Boże, nie! Gdybym planowała podbój rynków czytelniczych poza Szwecją, pewnie dałabym moim bohaterom inne imiona albo wymyśliłabym inne nazwy, które tam się pojawiają, aby były łatwiejsze do wymówienia dla czytelników spoza Szwecji. Na przykład już imię Annika, przyzna pani, że jest dziwne?
Tak, trochę tak, przynajmniej dla nas, Polaków.
To imię budzi zdziwienie wszędzie, oczywiście poza Szwecją. Do tego Annika pochodzi z miejscowości Hälleforsnäs. A to już nazwa kompletnie nie do wymówienia dla ludzi na całym świecie! Ale może to dobrze, że pisząc, nie myślałam w taki sposób o swoich książkach, pod kątem sukcesu? Dzięki temu napisałam to, co sama chciałabym przeczytać. Pisząc, nie miałam w głowie jakiejś strategii marketingowej. Wiem, że moje powieści są trochę dziwne, inne, ale może właśnie to jest kluczem do sukcesu, o którym pani mówi?
Annikę Bengtzon stworzyła pani 19 lat temu. To silna kobieta, przebojowa. Wie, czego chce. Bardzo dokładnie ją pani opisuje. Czytelnik wie o Annice praktycznie wszystko, nawet jak głosuje w wyborach. Czy pamięta pani, kto lub co zainspirowało ją do stworzenia tej postaci?
O takiej bohaterce jak Annika myślałam przez wiele lat, jeszcze zanim zaczęłam o niej pisać. Właściwie to miałam w swoim komputerze pięć streszczeń książek, takich „szkieletów”, wszystkie gotowe i uporządkowane, w folderach, plikach. Zatem zanim napisałam pierwszą książkę z Anniką („Zamachowiec” - red.), która - jak pani wie - chronologicznie jest czwartą częścią serii, to miałam zaplanowanych pięć. A stworzyłam Annikę, bo sama chciałam przeczytać książki o kobiecie silnej, z zasadami, zaangażowanej, uosabiającej człowieczeństwo i nowoczesność. Chciałam, żeby miała dzieci, męża, pracę i matkę, z którą nie może sobie poradzić. Chciałam, żeby była mądra, odważna, żeby potrafiła się wściekać, płakać, być nieprzyjemna, ale także żeby była opiekuńcza i umiała kochać. Takie kobiety nie istniały w literaturze kryminalnej w latach 90., kiedy zaczęłam o niej pisać. A ja sobie właśnie taką Annikę wymyśliłam.
Postaci kobiecych jest w kryminałach coraz więcej, ale to wciąż są takie „męskie” osobowości, single
Doceniła to Szwedzka Akademia Twórców Literatury Kryminalnej, która nagrodziła panią specjalną nagrodą honorową za pionierski wkład właśnie w wykreowanie nowego typu bohaterki kobiecej w kryminale. Jak ważna okazała się dla pani ta nagroda?
Bardzo ważna, właśnie dlatego, że doceniono bohaterkę, którą stworzyłam. Zdobyłam jeszcze wiele nagród i za każdym razem na wieść, że coś zdobyłam, reaguję w ten sam sposób: „Naprawdę, kto?! Czy to się dzieje naprawdę?!”. Jestem niezwykle wdzięczna za każde wyróżnienie i za każdym razem mam poczucie dużej odpowiedzialności, że ludzie chcą czytać to, co piszę.
Pani uczyniła główną bohaterką swoich kryminałów kobietę. I tylko kobietę, bez duetu z mężczyzną. To wciąż rzadkość, bo dominują mężczyźni jako protagoniści albo właśnie kobieta i mężczyzna.
Kobiecych postaci w kryminałach jest coraz więcej, także w Skandynawii. Problem jest inny moim zdaniem. To wciąż są takie „męskie” osobowości: kobiety single, bez dzieci, wykonujące czynności, których normalnie nie robią, żeby udowodnić, że są partnerami dla mężczyzn. To takie traktowanie kobiet jako ludzi drugiej kategorii, nie na poważnie.
Nieżyjący już szwedzki autor kryminałów Henning Mankell powiedział kiedyś, że każdy pisarz pisze o sobie. Podobnie uważa Norweg Jo Nesbo. Zgadza się pani z nimi?
Oczywiście, że tak! W każdej książce jest jakiś kawałek mnie, w każdej postaci, którą stworzyłam. To naturalne.
Annika jest do pani bardzo podobna? Jakie macie wspólne cechy?
Oczywiście, w pewnym stopniu jesteśmy podobne, ale moja bohaterka jest o wiele bardziej uparta ode mnie I wbrew pozorom - bardziej wrażliwa. Jest też twardsza ode mnie, ja bym tyle lat w takiej okropnej gazecie nie wytrzymała (śmiech)!
Wspomniała pani, że planowała napisać pięć książek o Annice. W sumie ukazało się ich jedenaście. Dlaczego zmieniła pani zdanie?
Tak jak powiedziałam wcześniej: miałam plan na pięć powieści, kiedy zaczęłam pisać, ale nigdy nie określiłam precyzyjnie, ile książek o Annice napiszę. Okazało się, że jedenaście.
Zanim została pani pisarką, była pani dziennikarką. Pisanie książek było takim wielkim marzeniem z dzieciństwa?
O tym, że będę kiedyś pisarką, zdecydowałam już w dzieciństwie. Pierwszą „książkę” napisałam w wieku ośmiu lat! I tu, uwaga, zdziwi się pani: to była kryminalna historia o detektyw Annice, więc Annika chyba była ze mną od zawsze! (śmiech). Potem jako nastolatka uświadomiłam sobie boleśnie, że zbyt mało wiem, żeby pisać powieści i opowiedzieć innym coś ciekawego, więc postanowiłam zostać dziennikarzem, aby móc opisywać świat, pomagać ludziom i zarabiać na życie: na siebie i dzieci.
Skąd czerpie pani inspiracje do historii, które opisuje w książkach?
Z życia, od ludzi, którzy wokół mnie żyją, ale też czerpię z historii, które opisywałam jako dziennikarka.
Dobrze zna pani pracę dziennikarzy śledczych. Wie pani również dużo o mediach w Szwecji i w serii o Annice świetnie pokazała pani medialną rewolucję, zmiany, jaki zaszły w papierowych gazetach, telewizji, internecie. Czerpała pani dużo ze swojego dziennikarskiego doświadczenia?
Jasne, że tak. Doświadczenie w zawodzie dziennikarza było mi niezbędne do napisania książek o Annice Ben-gtzon. Przez dziesięć lat byłam reporterem śledczym, pisałam o polityce, ekonomii, przestępstwach, przemocy i korupcji. Potem przez pięć lat byłam redaktorem, redaktorem naczelnym wydania porannego i wydawcą wiadomości telewizyjnych. Naprawdę wiedziałam, o czym piszę, pokazując świat mediów w Szwecji i jego transformację.
Proszę opowiedzieć o swojej pracy. To pełnoetatowe zajęcie?
Napisałam 17 książek w ciągu 17 lat, więc to trochę więcej niż pełny etat. Dzisiaj uczę się hiszpańskiego, codziennie przez cały tydzień w hiszpańskim instytucie w Marbelli, gdzie mieszkam. Ahora puedo hacer esas entrevistas en español! (z hiszp. mogę udzielać wywiadów po hiszpańsku - red.).
Proszę opowiedzieć o dokumentacji, którą pani robi do swoich książek. Dużo czasu to pani zajmuje?
Research jest dla mnie tylko narzędziem służącym do napisania danej historii. Zanim zacznę pisać, potrzebne są mi informacje, nazwy, nowe słowa. Zazwyczaj odwiedzam miejsca, o których piszę, tylko po to, aby je „poczuć” i poznać ludzi, którzy tam mieszkają, pracują. I tak robiąc dokumentację do najnowszej powieści, poleciałam na koniec świata, do Manihiki i Rakahanga na południowym Pacyfiku. To najpiękniejsze miejsca, jakie kiedykolwiek widziałam, ale bardzo trudno do nich dotrzeć. Jest (a przynajmniej był w czasie, kiedy ja tam byłam) mały ośmioosobowy samolot zabierający w co drugi wtorek ludzi z wyspy Rarotonga do Manihiki. Ale jest jeden warunek: musi być paliwo lotnicze, a nie zawsze było. Można także udać się na wyspę Manihiki statkiem lub prywatnym jachtem. Jednak w czasie, kiedy tam byłam - a spędziłam tam pięć miesięcy - nie przypłynęła żadna łódź ładunkowa. Rakahanga, z 60 mieszkańcami, nie ma ustalonego połączenia ze światem. Trzeba wynająć łódź i wyruszyć w kierunku horyzontu. To niewiarygodne, ale kiedy ja i mój mąż tam dotarliśmy, byliśmy pierwszymi przybyszami od 2014 roku.
Skandynawscy autorzy kryminałów są popularni na całym świecie. Wielu autorów pisze bestsellery. Z czego pani zdaniem wynika fenomen i popularność skandynawskich kryminałów?
Moim zdaniem, literatura kryminalna jest bardzo popularna w krajach demokratycznych, stabilnych, tam, gdzie panuje pokój. Nie znajdzie pani powieści kryminalnych w dyktaturach czy krajach ogarniętych wojną. Właśnie ten kontrast między spokojem, stabilizacją a przestępczością i brutalnością sprawia, że kryminały mają idealne „podłoże”. To jak zestawić biel z czernią. Powieści kryminalne prawie zawsze mówią o morderstwach, które są ostatecznym nadużyciem władzy znanej człowiekowi, a także największym bluźnierstwem: człowiek chce być Bogiem, decydować o czyimś życiu i śmierci. A jakie społeczeństwo jest bardziej idealne niż Skandynawowie? Które kraje są bezpieczniejsze od skandynawskich? Myślę, że to jest wytłumaczenie sukcesu naszych powieści kryminalnych. Ale nie wszyscy nasi autorzy są dobrzy, proszę mi wierzyć.
Jeśli mam coś robić, to w prawdziwym życiu, dla rodziny. Mam męża, dzieci i wnuki. I mam jeszcze dwa koty
Angażuje się pani w różne akcje i przedsięwzięcia na rzecz praw kobiet. A przecież Szwecja jawi się jako kraj, w którym równość jest wielką wartością...
Angażuję się, to chyba naturalne? Robię to, bo mam cholernie dość traktowania kobiet inaczej niż mężczyzn. Bo wkurza mnie traktowanie kobiet jako „głupiutkich”, mniej wartościowych. Mam swój rozum i widzę te nierówności na co dzień.
Co robi Liza Marklund, kiedy nie pisze? Czym się pani interesuje?
Jestem wyjątkową nudziarą! W wolnym czasie sprzątam dom, ćwiczę, karmię koty i jem kolację z przyjaciółmi, którzy zwykle są również moimi bliskimi sąsiadami. No i robię na drutach, najczęściej przed telewizorem.
Jakie książki pani czyta? Może ma pani ulubionych autorów?
Czytam prawie każdy gatunek, ale nigdy nie czytam kiepskich książek. Nie zmuszam się do skończenia książki, jeśli jest źle napisana lub nie ma w niej dramaturgii, tego „czegoś”. Przerywam brutalnie czytanie i porzucam lekturę. Ulubieni autorzy? Amos Oz i Joyce Carol Oates, ale mam też ulubionych autorów thrillerów, mistrzów suspensu: Harlana Cobena i Tove Alsterdal.
A jakieś ulubione filmy, zespoły?
Najlepszy film w historii to „Happiness” Todda Solondza, a moja ulubiona grupa to Rammstein! Mam już bilety na ich koncert w Sztokholmie latem przyszłego roku. Hurra!
W wywiadach często mówi pani, że żadna z pani celebrytka, bo media niczego się o pani nie dowiedzą, jeśli sama pani nic nie powie. Na Facebooku, Twitterze czy Instagramie w ogóle pani nie widać. Może jednak zdradzi pani coś na temat swojej rodziny?
To prawda, nie istnieję w mediach społecznościowych. Nie mam czasu na angażowanie się w to. Jeśli mam coś do zrobienia, to w prawdziwym życiu. Mam rodzinę: męża, troje dzieci i dwoje wnuków. I jeszcze mam dwa koty.