Licealiści mówią po chińsku, więc próbuję i ja [ZDJĘCIA, WIDEO]
Lekcja języka mandaryńskiego między biologią a geografią. Opowieść o tym, jak wróciłam do szkolnej ławki. Łatwo nie było.
Na dwie godziny (oficjalnie: jednostki lekcyjne) znów znalazłam się w szkolnej ławce. Mój comeback nie jest jednak zwykły, nie będę na szczęście wkuwać matematycznych wzorów, ale uczyć się chińskiego. W Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 1 w Święto-chłowicach tegoroczne rozpoczęcie roku miało bowiem wyjątkowo azjatycki charakter. Wszystko za sprawą klasy uniwersyteckiej z językiem mandaryńskim. To nowość w ofercie klas licealnych w regionie, a nawet w kraju. A że w swoim życiu miałam już epizod z językiem japońskim, postanowiłam spróbować swoich sił w chińskim.
Jeden, dwa, trzy i... sto milionów
Ni hao, czyli cześć. Wtorkowy wrześniowy poranek. Godzina 8.50. Zaczyna się lekcja chińskiego. Dla 20 licealistów ze Świętochłowic to już trzecia lekcja chińskiego w tym roku szkolnym. Czego można się nauczyć podczas trzech lekcji? Okazuje się, że na przykład liczyć do stu milionów. Tak, stu milionów. Ale przecież ja mam za sobą trzy lata nauki języka japońskiego, i to z native speakerem, dam radę! Na początku lekcji Katarzyna Bańka, nauczycielka języka chińskiego i wykładowca Uniwersytetu Śląskiego, sprawdza obecność. Szybko orientuję się, że „dzaj” znaczy „obecna”, a „budzaj” - „nieobecna”. Następnie jest kontrola zadania domowego pt. „Co ci przypominają chińskie krzaczki?”. Polegało na graficznym przedstawieniu cyfr od 1 do 10. I tak jeden to zwykła prosta kreska, dwa to dwie kreski, a trzy to trzy strzały.
Cztery przypomina szafę, osiem dwa stojące obok siebie kije hokejowe, a 10 to zwykły krzyżyk. Rzeczywiście, łatwiej jest zapamiętać przez skojarzenia. Niektóre znaki są nawet podobne do tych japońskich, ale wymowa jest kompletnie inna, więc raczej na niewiele zda się moja dotychczasowa orientalna edukacja. Teraz zapis i wymowa cyfr. Chińczycy 127 tworzą w ten sposób: 1+100+2+10+7. Czyli 127 to aż 5 znaków. Z kolei cyfra 12 to znaki 10+2. Na tablicy pojawiają się liczby typu 345 266, więc wymiękam, nawet chyba nie chcę wiedzieć, jak się to pisze, nie mówiąc o wymowie. A pani Katarzyna strzela poleceniami: - Policz od tysiąca do dziewięciu tysięcy. Brzmi groźnie, ale licealiści nie odpuszczają i wcale nie uchylają się od odpowiedzi. Dowiadujemy się dziś, jak stworzyć liczby porządkowe, np. „pierwszy”, choć chińska konstrukcja wygląda raczej jak: rwszy+pie. Wkrótce sama idę do tablicy i - trzymając ściągawkę od koleżanki po mojej lewej stronie, Karoliny - zapisuję: osiemdziesiąty siódmy. Może będzie to moja szczęśliwa liczba?
Jakim mówisz tonem? To ważne
- Ja będę mówiła, a wy słuchacie i powiedźcie, jaki to ton - mówi pani Katarzyna, rozpoczynając kolejny etap powtórki. Klasa wsłuchuje się, a ja zastanawiam się, o co chodzi. Słyszę, jak pani Katarzyna mówi głośno i wyraźnie: ma. Ktoś mówi: trzeci! - Dobrze! - chwali nauczycielka, a teraz: - Ma. - Czwórka? - próbuje nieśmiało ktoś z tyłu. - Nie, to drugi ton. Wsłuchajcie się - zachęca pani Katarzyna i mówi: ma, ma, ma, ma. Okazuje się, że to całe „ma” można powiedzieć aż na cztery sposoby! Pierwszy to ton wysoki, ciągły, jak w zdaniu orzekającym, drugi rosnący, jak w zakończeniu zdania pytającego, trzeci - mój ulubiony - to ton opadająco-rosnący, a czwarty opadający i krótki. Brzmi troszkę jak krzyk. - Mnie już gardło boli od tego krzyczenia, wie pani - przyznaje szeptem uśmiechnięta Patrycja, koleżanka z prawej, która podsuwa mi zeszyt z notatkami. Spotkałam ją kilka tygodni wcześniej na rozpoczęciu roku szkolnego. Wtedy mówiła, że zapisała się do tej klasy spontanicznie. - Co prawda, zawsze chciałam się uczyć języka japońskiego, ale myślę, że będzie to ciekawe doświadczenie - mówiła wówczas Patrycja. No to jesteśmy dwie, myślę sobie.
Pani Katarzyna ma dla licealistów niespodziankę. Otóż dzięki mojej wizycie nie piszą dziś kartkówki. - Super, to dzięki pani! - niemal czuję na karku wdzięczny wzrok młodzieży. Ale to niejedyna miła rzecz na tej lekcji. Okazuje się, że nauczycielka przygotowała nasze imiona zapisane po chińsku. Niektóre są zapisane fonetycznie, jak moje, inne powstały z połączenia konkretnych znaków, i tak: Kuba to gorzki, a Judolija, czyli Wiktoria, oznacza „im dalej, tym więcej szczęśliwej Azji”. Dowiadujemy się, że słynne już „ma” oznacza konia, a Mateusz, czyli Mati, to... ciało konia. - Imiona chińskie są powiązane z atrybutami danej osoby - tłumaczy pani Katarzyna i dodaje, że w przypadku mężczyzn to np. siła, prawo, a w przypadku kobiet: ogród czy kwiat. - Wyobraźcie sobie, że w Chinach nawet 200 tys. osób ma takie samo imię i nazwisko, spróbujcie się tam wybić! - mówi całkiem poważnie nauczycielka.
Podręcznik, z którego korzystamy, został sprowadzony z Azji, made in China, można powiedzieć. Nazywa się po prostu „Język chiński. Podręcznik. Część 1”. Ma wystarczyć na jeden semestr. Polecenia są tu napisane po mandaryńsku i angielsku. Pierwsze kilka stron to wprowadzenie i spis treści. Szokujący jest widok tylu chińskich znaków naraz, do tego trudno znaleźć koniec jednego i początek drugiego zdania.
- Straszne - myślę sobie, ale musiałam powiedzieć to na głos, albo groza odmalowała się na mojej twarzy bardzo wyraźnie, bo tuż obok słyszę: - A pani jest tylko na jednej lekcji, a ja tu spędzę trzy lata - śmieje się Patrycja, która przyznała, że ma już na koncie jedną ocenę bardzo dobrą z kartkówki. Dalej mamy chiński słowniczek nazw części mowy, a także narządów mowy. Zainteresowani mogą się więc nauczyć, jak po chińsku jest tchawica, podniebienie miękkie czy krtań. Przeciętny Chińczyk zna około 2 tysięcy znaków, ale świętochłowiccy licealiści mogą akurat to sobie odpuścić. Lekcja pierwsza pojawia się więc dopiero na stronie 9. - Te książki są bardzo dobre. To, z czego korzystamy, to tylko część dużo grubszego podręcznika, którego sama używam - mówi pani Katarzyna. Sama intensywnie uczyła się mandaryńskiego cztery lata, a od 2006 roku była już osiem razy w Chinach. Kolejna ciekawostka: okazuje się, że na amazon.com nasz podręcznik kosztuje 60 zł, a bezpośrednio zamówiony w Chinach - 12 zł.
Nauka chińskiego i etykiety
Przyszedł czas na pierwszy dialog. Na szczęście obok chińskich znaczków jest zapis fonetyczny, choć też nie taki znowu oczywisty. - Jak czytamy x? - pytam Patrycji. - O, x jeszcze nie przerabialiśmy - odpowiada szeptem. Czekam więc, aż usłyszę, jak przeczytać „xiexie”, czyli „dziękuję” i słyszę „siesie”. Chińskie „cześć”, czyli „ni hao”, znaczy dosłownie „ty dobrze?”, a pytanie „jak masz na imię?”, czyli „Ni jiao shenme”, to po prostu „ty nazywać się co”. Ostatecznie przeczytałam swój pierwszy - i chyba ostatni - mandaryński dialog. Nie było tak źle.
Licealiści następnym razem zrobią to na ocenę! Przez trzy lata opanują podstawy chińskiego alfabetu fonetycznego i zapisu tonalnego. Oprócz języka poznają również kulturę - literaturę, filmy i muzykę chińską, a teksty noblisty chińskiego będą dla nich lekturą obowiązkową. Na zajęciach zgłębią także tajniki chińskiej etykiety biznesowej, pojawią się też elementy prawa, geografii czy historii. Tymczasem dla mnie zabrzmiał ostatni dzwonek. Do widzenia, czyli „Zaijian”, co w tłumaczeniu dosłownym oznacza: Ponownie widzieć.
Po co klasa z językiem chińskim?
Okazuje się, że takie wykształcenie daje świetne perspektywy zawodowe, np. w handlu. O tym, że coraz więcej śląskich firm współpracuje z Chinami i poszukuje pracowników znających nie tylko ich język narodowy, ale i tamtejszą kulturę i obyczaje, mówił obecny na rozpoczęciu roku szkolnego w ZSO nr 1 prof. Andrzej Kowalczyk, rektor UŚ. Klasa, do której uczęszcza 20 osób, powstała przy współpracy miasta, Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 1 i Uniwersytetu Śląskiego. Dodatkowo projekt wspiera miasto Tai’an w Chinach.