LGBT, czyli po co nam w Polsce związki partnerskie
W sporze wokół LGBT, zarówno tym dotyczącym ludzi, jak i ideologii, są już niemal wyłącznie emocje. Prawa strona straszy wyimaginowaną tęczową zarazą, niszczeniem rodzin i ostrzega, że dzieciom będzie się oferować swobodną decyzję co do wyboru płci. Po drugiej stronie sporu nie jest lepiej. Pałeczkę przejmują tam młodzi aktywiści, którzy planują pójść na wojnę z drobnomieszczańskim społeczeństwem. W takiej atmosferze większość społeczeństwa przestaje się orientować, o co tak naprawdę chodzi.
Pewnie nie byłoby całej tej zadymy, gdyby rządząca przez 8 lat Platforma Obywatelska miała odwagę przegłosować ustawę o związkach partnerskich, zamiast hamletyzować ze strachu przed tym, co pomyśli tzw. umiarkowany wyborca. Prawda jest taka, że w zdecydowanej większości przypadków (tak jest nawet w niezwykle liberalnej obyczajowo Francji) z przepisów tych skorzystaliby ludzie pozostający w związkach heteroseksualnych.
Czy się nam to podoba czy nie, kwestię ludzi żyjących na tzw. kocią łapę trzeba będzie i tak w końcu rozwiązać. W Polsce rozpada się już co trzecie małżeństwo, a wielu zakochanych nie myśli w ogóle o ślubie, bo przestaje wierzyć, że podpis w sytuacji głębokiego kryzysu cokolwiek znaczy, zaś miłość do grobowej deski uznaje za mit.
Co ciekawe, wcale nie musi to oznaczać skakania z kwiatka na kwiatek. Osobiście znam pary, które żyją razem bez ślubu dłużej, niż ci, których związał sakrament. Trendu, który zmienił podejście Polaków do związków i do miłości nie da się odwrócić straszeniem piekłem, to można zrobić jedynie dobrym przykładem ze strony katolickich małżeństw. Póki innej drogi nie ma, trzeba ochłonąć i spojrzeć na zimno, dlaczego ustawa o związkach partnerskich jest w ogóle ważna.
W dalszej części artykułu przeczytasz m.in o tym, jak się Polska zmieniła
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień