Leszek Herman, autor "Sedinum", o nowej książce. Na takich historiach świat zarabia pieniądze
Rozmowa z Leszkiem Hermanem, autorem "Sedinum" i "Latarni umarłych", która właśnie ukazała się w księgarniach.
- Czytelnicy długo czekali na kolejną pana książkę. Właśnie się ukazała. O czym jest?
- Zapowiadałem, że moja druga książka będzie mniej szczecińska. Rzecz dzieje się w Darłowie, ale Szczecina też trochę jest. Bohaterowie pozostali ci sami jako element łączący. Rok po wydarzeniach z "Sedinum" pakują się w nowe kłopoty.
- Co ich spotyka?
- Przygody moich bohaterów, a są to przygody sensacyjno-kryminalne, są pretekstem, by pokazać, jak niezwykle ciekawa jest architektura i historia tych terenów. U podstaw książki "Sedinum" leżało pokazanie Szczecina. W drugiej - "Latarnia umarłych" piszę o całym Pomorzu.
- Dlaczego akurat postanowił pan ich wysłać do Darłowa?
- Bo Darłowo ma niesamowitą historię. Boleję, że w Polsce niewiele o niej wiemy. Cesarz Eryk I z Darłowa, gryficki książę, był królem całej Skandynawii, jedną z największych postaci w tamtejszym świecie. Nazywano go "Cesarzem Północy". Darłowo o tym wie. Ale tylko Darłowo. Na podobnych historiach cały cywilizowany świat zarabia pieniądze. Do takich legend podchodzi komercyjnie. Warto więc te historie upowszechniać.
Do tego obok Darłowa był wielkie poligon niemiecki Wunderwaffe, poligon, na którym przeprowadzono eksperymentalne próby z największymi działami w historii. To tam powstawały działa, które miały wielkość całych kwartałów zabudowy. Działa, które strzelały na odległość kilkudziesięciu kilometrów, a same pociski ważyły 6 ton. W tej chwili w miejscu tego poligonu jest jednostka wojskowa i nie można terenu zwiedzić. Ale dobrze wiedzieć, że coś takiego jest.
- Mamy sporo ciekawych miejscowości na wybrzeżu. Pomysł na Darłowo miał konkretne przesłanki?
- Punktem wyjścia był artykuł na jaki natrafiłem w "Tygodniku sławieńskim". Autor opisywał tajemniczy mord, jaki zdarzył się pod koniec wojny, kiedy polscy pracownicy przymusowi wracali z Niemiec. 60 osób zatrzymało się na noc w kolonii pod Darłowem i nad ranem zostali zamordowani. Do tej pory zbrodnia nie została wyjaśniona, a IPN trzy razy wszczynał śledztwo. Nie wiadomo kto ich zabił - czy byli to Niemcy, a może Rosjanie? Niesamowitości zdarzenia dopełnia fakt, że te 60 osób zostało pochowane gdzieś tam. Nikt nie pamięta gdzie. Po tych ludziach zostały domy zarośnięte lasem i niesamowity klimat. To podziałało na moją wyobraźnię, a ta podpowiedziała mi pewne zdarzenia. Starałem się tak je opisać, by były jak najbardziej prawdopodobne. To historia szpiegowska, która mogła mieć miejsce.
- Jak długo zbierał pan materiał historyczny?
- Trochę to trwało. "Sedinum" wyszło rok temu, przed gwiazdką. Decyzja o wydaniu drugiej książki podjęta została dziesięć miesięcy wcześniej. Ten czas poświęciłem na szukanie materiałów. Gdy "Sedinum" pojawiło się w księgarniach, już pisałem drugą książkę. Tym razem to trochę inaczej wyglądało.
- Inaczej?
- Wydawnictwo "siedziało mi na głowie" i od czasu do czasu grzecznie podpytywało, na jakim etapie jestem. Co prawda, było mi odrobinę łatwiej pisać drugą powieść, bo już miałem bohaterów i wymyślony ich profil psychologiczny. Wprowadziłem jednak paru nowych, by urozmaicić ich przygody. Największą różnicą były jednak wszystkie terminy, bo przy "Sedinum" nic mnie nie goniło.
- Jednak czytelnicy ze Szczecina mają odrobinę żalu, że akcję kolejnej powieści przeniósł pan dalej od miasta, na wybrzeże.
- Bałem się tego rozczarowania. Ale za to "uszczęśliwiłem" Darłowo. Już odezwał się do mnie tamtejszy magistrat. Błyskawicznie zareagowali i zaprosili mnie do siebie. Teraz jestem pełen obaw.
- Dlaczego?
- Z tego co wiem, to właśnie w Darłowie są bardzo prężnie działające organizacje i kluby, zajmujące się historią swoich ziem. O ile w Szczecinie mało kto mógł mi zarzucić koloryzowanie historii, to w Darłowie jakiś miejscowy znawca historii może mnie na czymś przyłapać. Wiedza na temat miasta jest głębsza i rzetelniejsza. Pamiętam też, że przy "Sedinum" niektórzy czytelnicy wytykali mi pewne błędy typu inaczej nazwana ulica (pisałem o ul. Kapitańskiej, a okazało się, że była to Małopolska). Boję się czy czegoś w Darłowie nie pokręciłem.
- To powinien być pan dumny z tych uwag. Oznacza to, że czytali "Sedinum" bardzo wnikliwie. Spotkałam się także z opiniami, że po przeczytaniu właśnie "Sedinum", niektórzy w końcu poczuli się dumni, że są ze Szczecina.
- Sam czytałem różne książki i artykuły o Szczecinie i miałem wrażenie, że powstawały z pewną taką nieśmiałością. A ja przy "Sedinum" miałem założenie, że piszę bez kompleksów. Że tu w Szczecinie jest świetnie i kropka. Bo Szczecin ma jedną z bardziej niesamowitych historii wśród polskich miast. Mało jest miast z takimi bogatymi i tak zróżnicowanymi dziejami. Tym bardziej, że ta historia Szczecina jest bardzo silnie związana z historią Europy. Jesteśmy jednym z najbardziej europejskich miast w Polsce. To po wojnie zostaliśmy wepchnięci w jakąś prowincjonalną dziurę. To właśnie chciałem pokazać. I jak my sami tak o sobie myślimy to później reszta też tak nas postrzega. To się da zauważyć choćby w różnych polskich filmach. Jak w nich trzeba jakiegoś bohatera pozbyć się z planu, to się go najczęściej wysyła do Szczecina.
- Pewnie dlatego, że jesteśmy z 500 kilometrów od stolicy.
- Może (śmiech). Ale bohatera nie ma już, bo jest gdzieś bardzo daleko, w Szczecinie, czyli nie wiadomo gdzie. Tymczasem w Niemczech, w Greifswaldzie, gdzie ostatnio byłem na spotkaniu autorskim, bardzo pochlebnie wszyscy wyrażają się o Szczecinie. Mówią, że szczecinianie są bardzo mili i sympatyczni. Było miło usłyszeć takie słowa o mieście.
- A oni przeczytali pana książkę?
- Pytali czy będzie przetłumaczona. Choć parę osób, które znają język polski, ją przeczytało i właśnie w związku z tym, że ta moja książka i ta opowieść o Szczecinie im się spodobała, zaprosili mnie do siebie.
- Bardziej jako pisarza czy architekta (Leszek Herman z zawodu jest architektem - przyp. red.)?
- W dalszym ciągu jak się przedstawiam to mówię, że jestem inżynierem architektem, który czasami pisze książki. A to czym się zawodowo zajmuję ma ścisły związek z tym o czym piszę. Jakbym miał napisać o czymś innym, to bym chyba książki nie napisał, bo by mnie to kompletnie nie interesowało.
- Ale w tej chwili jest pan bardziej rozpoznawany jako pisarz niż jako architekt.
- Teraz chyba tak. Pewnie dlatego, że po napisaniu "Sedinum" poznałem tylu nowych ludzi, których nigdy bym nie poznał pozostając tylko architektem. Moim marzeniem jest, aby proporcje w tym co robię się odwróciły. Pisanie mi się podoba i jakby zdarzyło się tak, że mógłbym z tego pisania żyć, to byłbym szczęśliwy. Wtedy mógłbym wybierać projekty architektoniczne, którymi bym się zajmował. Teraz muszę brać wszystko jak leci (śmiech).
- Ten sukces książki przełożył się w jakiś sposób na pracę pana jako architekta?
- O tyle, że klienci, którzy teraz do mnie przychodzą to wiedzą o mojej książce. Mam też takie podejrzenie, że dzięki książce dostałem zlecenie na zaprojektowanie kilku domów.
- Mówiło się o "Sedinum", że ta książka idealnie nadaje się na opowieść filmową. Z "Latarni umarłych" też można nakręcić film?
- Spotkałem się w Starej Rzeźni z Andrzejem Faderem, reżyserem filmu "Wielkiej ucieczki na Północ", który powiedział, że przeczytał "Sedinum" i ona się świetnie nadaje na scenariusz, bo ja w niej dużo opisuję miejsc akcji. Tak jest też w drugiej książce.
- Czytelnicy nie lubią opisów.
- Wiem, więc w "Latarni Umarłych" jest ich mniej. Ale dodałem do tej książki paru bohaterów, których zadaniem było wytworzyć bardziej lekki nastrój opowieści. Czytelnicy powiedzieli mi także, że im w "Sedinum" bardzo podobała się postać mamy Igora, więc w "Latarni umarłych" ta mama pojawia się częściej. I jej zadaniem jest wprowadzenie takiego lżejszego akcentu. Sam jak czytam różne książki, to nie lubię w nich nadęcia. Moim zdaniem w książce powinny być momenty oddechu.
- Pan teraz jakie książki czyta? Historyczne, kryminały...
- Kryminałów to ja nigdy specjalnie nie lubiłem. Styl kryminałów jest dla mnie nudny. Jest najczęściej jakiś komisarz, jakaś zbrodnia i jakiś model rozwiązywania zagadki. Uważam, że dużą umiejętnością jest to, aby tak napisać kryminał, aby tę konwencje jakoś zburzyć. Bardzo mi odpowiadały kiedyś książki Joanny Chmielewskiej. Ona opisywała taką rzeczywistość, że bohaterem negatywnym był milicjant. Teraz policja jest pozytywnym bohaterem. Za to pasują mi kryminały, w których to zwykli ludzie, a nie policjanci, są wplątani w jakieś kłopoty i muszą się z nich wyplątać.
- A historyczne?
- Za historycznymi książkami, gdzie akcja dzieje się w przeszłości, też specjalnie nie przepadam.
- Dlaczego? Nie wierzy pan autorowi, że opisał w nich prawdziwe tło historyczne?
- Nie o to chodzi. Nie odpowiada mi ten kostium historyczny. Jest też sporo książek historycznych, w których autorzy wysilają się na pseudonaukowość, albo na stylizowanie języka z konkretnej epoki.
- A modne teraz książki fantasy?
- Nie przemawiają do mojej wyobraźni. Co prawda przeczytałem prawie wszystkie autorstwa Terrego Pratchetta. Napisał ich ze 20. Opowiada w nich kompletnie absurdalną fantasy historię. Ale też śmieszną. U Pratchetta bardziej podoba mi się jego umiejętność posługiwania się piórem niż to o czym pisze. Nie czytałem też "Wiedźmina" choć wiem, że jest naszym bohaterem narodowym. To nie jest mój świat.
- To co pan czyta?
- Lubię książki ze złamaną konwencją. Pasują mi powieści przygodowo-awanturnicze, których w tej chwili jest mało. To się chyba wiąże ze zjawiskiem, że kiedyś świat był większy, tajemniczy, niezgłębiony. Teraz na drugi koniec świata można pojechać niemal w każdej chwili na wycieczkę all inclusive. Może dlatego modne stały się książki o wampirach, o jakimś kompletnie wymyślonym świecie.
- Ale świat w "Latarni Umarłych" jest prawdziwy. Co z misją? Pisząc "Sedinum" chciał pan przybliżyć Szczecin czytelnikom.
- Rzeczywiście. W "Sedinum" bohaterem drugoplanowym był Szczecin, a w "Latarni umarłych" jest kolejny wielki nieobecny - Bałtyk. Jest tu wiele legend bałtyckich, legend marynistycznych, opowieści o piratach i skarbach. Bałtyk jest wielkim bogactwem, które kompletnie zostało zdewastowane. Polacy jadą nad morze z parawanami i nadmuchiwanym rekinem i na tym się kończy ich spotkanie z morzem.
- Dlaczego my tak reagujemy. Zupełnie nie interesujemy się sobą i swoją historią?
- To jest skomplikowane. Polacy w większości przez lata byli "szurani" po świecie. Nie ma takich miejsc, w których grupa ludzi mieszka od dawien dawna. Mnie zawsze fascynowało to, że tu na Pomorzu stare rodziny Borków na tych samych ziemiach i w zamkach mieszkają od średniowiecza. A tu w zachodniopomorskim jest pełno ludzi, którzy przyjechali z Wilna, ze Lwowa. Dopiero teraz, całkiem od niedawna powstaje tożsamość z miejscem. Myślę, że tak się staje, bo dorasta pierwsze pokolenie, które tu się urodziło. Pokolenie mojej mamy do Szczecina przyjechało. A moje się tu urodziło. Ja czuję się Pomorzaninem. Jesteśmy pokoleniem, które na nowo na tych ziemiach buduje swoją historię. Przed nami byli Gryfici, Szwedzi, Francuzi, później Niemcy. Teraz przyszli Polacy i zarzucili swoje kotwice. Podejrzewam, że jak jakaś rodzina mieszka na danym terenie od dawna to inaczej się odnosi do miejsca.
- Nam w zachodniopomorskim ciąży niemiecka przeszłość.
- Ale ona nie zawsze jest niemiecka, ona często jest pomorska. Świadczy o tym różnorodność pomorskich legend. Wiem, że właśnie teraz grupa ludzi ze Szczecina zbiera pieniądze na książkę, która przypomniałaby stare pomorskie legendy. Chce je udostępnić, ale w wersji "prawdziwej", tej bez dopisków o polskości tych ziem. Nie rozumiem tej niechęci do niemieckiej historii. Choćby ta konsternacja jaka wybuchła wokół renowacji Wałów Chrobrego kiedy odkryto tam napis Hakenterrasse. Oczywiście chciano go szybko ukryć, bo po co mówić o niemieckiej przeszłości. Ale to przecież nie ma nic wspólnego z Niemcami. Autorem tych tarasów był Wilhelm Meyer-Schwartau, który stworzył te tarasy w czasie kiedy jeszcze nie było nazizmu (1920-1921 rok - przyp red.). A to jest przecież historia tego miejsca. Rozumiem, że zaraz po wojnie zwalano w Szczecinie pomniki niemieckich cesarzy, że teraz niektórzy mają niechęć do pomników sowieckich. Gdyby jednak to ciągnąć dalej, to przecież żaden pomnik nie ma racji bytu, bo przecież każdy z nich przypomina jakąś część historii. Teraz nikt nie ma pretensji do pomników Napoleona, a przecież właśnie Napoleon nie był nigdy naszym przyjacielem.
- Czy tego sięgania do niemieckiej przeszłości nie zarzucają panu polscy czytelnicy?
- Na spotkaniach autorskich raczej nie. Nie przysyłają mi też w tej sprawie żadnych informacji. W ogóle spotkania z czytelnikami są raczej przyjemnym przeżyciem.
- Dlaczego?
- Przeważnie na takie spotkania przychodzą ludzie serdeczni i bardzo sympatyczni. A ja wcześniej, jako architekt miałem spotkania na budowach. Przychodziło na nie zwykle ze 20 inspektorów nadzoru, którzy, jak miałem wrażenie, z góry chcieli mi dokopać. Przychodziło na nie zwykle ze 20 inspektorów nadzoru, którzy z gruntu mnie nienawidzili, wszyscy z góry chcieli mi dokopać. A te spotkania z czytelnikami są dla mnie miłym zaskoczeniem.
- O co pytali pana?
- Zależy gdzie. W Szczecinie i okolicach to zadawali bardzo szczegółowe pytania na przykład o to dlaczego ten krzyż był na konkretny kolor pomalowany. W głębi kraju to już były takie bardziej ogólne. Na przykład o związki Szczecina z nazistami, czy o masonów.
- Masoni nadal działają na naszą wyobraźnię?
- Naturalnie. W dalszym ciągu książki o nich świetnie się sprzedają. Poza tym uważam, że Szczecin tej karty historii związanej z masonami w ogóle nie wykorzystuje. A to było przecież fantastyczne. To jest coś na czym miasto mogłoby bardzo dużo zyskać. Przecież takie wielkie miasta jak Boston czy Washington się tymi związkami chwaliły i chwalą. Przypomnę tylko, że jak na rynku pojawiła się książka Kod Leonarda da Vinci to później pół globu siedziało w internecie i szukało różnych związków z miejscami akcji. Chciało je poznać.
- Czy w nowej książce też znajdą się takie ciekawe historie, nieznane i nieodkryte wcześniej?
- Darłowianie doskonale znają swoje miasto. Wiedzą kim był Eryk I, ale mam nadzieję, że "Latarnia umarłych" reszcie Polski uzmysłowi pewne legendy i fakty historyczne. Choćby tę, że zamek darłowski jest protoplastą zamku w Danii, w którym Szekspir umieścił akcję swojej najgłośniejszej tragedii "Hamleta". Bo to właśnie Eryk Pomorski wybudował w Helsingor zamek dokładnie na wzór tego w Darłowie.
- Gdy rozmawialiśmy po ukazaniu się "Sedinum" powiedział pan, że nie udało się panu w tej książce zmieścić wszystkich ciekawych historii o mieście. Musiał pan z części zrezygnować, bo powieść byłaby jeszcze grubsza, a "Sedinum" i tak miała 800 stron. Czy pisząc "Latarnię umarłych" też musiał się pan ograniczać?
- Tak było, bo historia Darłowa jest równie bogata. Tam wydarzyło się dużo wspaniałych i ciekawych historii. Na podstawie dziejów Darłowa dałoby się jeszcze wiele książek napisać. Zresztą miałem z tym przygodę. Jak już skończyłem zbierać materiały do "Latarni umarłych" nagle dowiedziałem się, że Marek Krajewski (pisarz kryminałów z Wrocławia, który pisze książki umieszczając akcję we Wrocławiu - przyp. red.) postanowił napisać kolejną książkę i to o Darłowie. Wpadłem w popłoch. Zastanawiałem się dlaczego pisarz utożsamiany z Wrocławiem postanowił napisać o Darłowie. Okazało się, na szczęście, że napisał kompletnie inną powieść, z innymi wątkami i inną historią. Odetchnąłem. Później dowiedziałem się, że żona Krajewskiego jest z Darłowa.
- Czytelnicy nie darowaliby mi gdybym nie zadała pytania - kiedy trzecia książka i o czym będzie?
- Właśnie zbieram materiały. Już mam pomysł na trzecią powieść. Jeszcze nie przedstawiłem tego pomysłu wydawnictwu. Pomysł na trzecia powieść przyszedł mi po "czarnych protestach" kobiet w Polsce. To było dość mocne wydarzenie.
- I co? zamierza pan napisać teraz książkę bez sięgania w dawną historię?
- Nie. Będzie z historią o Pomorzu, które ma niechlubne karty dotyczącą czarownic. Sydonia jest najbardziej znaną naszą czarownicą, ale chciałbym przybliżyć dramaty jakie rozegrały się tu na Pomorzu związane z czarami. I ciekawostki. Choćby tę, która mówi o tajemniczej księdze czarów przechowywanej w kościele przechowywaną w kościele w Wolinie.
- Bohaterowie będą ci sami?
- Raczej tak. Jednak wprowadzę nowych aby wzbogacili przygody.
- Jestem niecierpliwa, właśnie czytam rozdział w "Latarni Umarłych", w którym pojawia się tajemniczy trup. Co to za trup?
- Nie powiem. Pod koniec książki wszystko się wyjaśni. Wszystko poukłada się w logiczną całość.