Leszek Gnoiński: Festiwal jako święto muzyki i platforma do wymiany energii między ludźmi
Uważam że festiwal powinien być platformą różnych dziedzin sztuki, a także pewnego rodzaju edukacji i wymiany myśli. Dziś takim przykładem może być CieszFanów Festiwal – mówi Leszek Gnoiński, dziennikarz muzyczny i rzecznik prasowy festiwalu w Cieszanowie.
Nadchodzące lato będzie czasem wielu festiwali. Jest taki festiwal, na który czekasz?
Bardzo lubię festiwale i czekam na nie. Dla mnie zaczynają się już w czerwcu – od dawna jestem „metalowcem” i wybieram się na Mystic Festival, który od ubiegłego roku wrócił do kalendarza festiwali. To będzie dla mnie święto. Bardzo też lubię Off Festival. na którym widziałem wiele wspaniałych koncertów i kapel, które dzisiaj są już w innym miejscu w swoim kariery. Natomiast w tym roku po raz pierwszy znalazłem się w roli osoby, która w pewnym sensie również odpowiada za festiwal. Zostałem mianowicie rzecznikiem festiwalu CieszFanów w Cieszanowie na Podkarpaciu. Bardzo czekam na tę wyjątkową imprezę. To dla mnie bardzo ważne wydarzenie, również dlatego, że do połowy sierpnia moje życie będzie się koncentrowało głównie wokół spraw tego festiwalu.
Czym dzisiaj jest festiwal muzyczny? Jak festiwale zmieniały w Polsce swoje znaczenie i swoją rolę na przestrzeni lat, dekad czy nawet epok?
W latach 80. festiwale prezentujące muzykę rockową, która była wówczas muzyką generacyjną, miały też wymiar antysystemowy. Przyjeżdżało się na nie po to, aby posłuchać muzyki, której nie można było znaleźć radiu, albo nie można było kupić płyt, bo płyt, bo te nie wychodziły. Taki festiwal stawał się taką platformą do wymiany energii między ludźmi, stawał się świętem muzyki. Dziś młodzi ludzie tego nie pamiętają, bo nie mogą, ale tłumy przyjeżdżały na festiwal w Jarocinie i nagrywały całe koncerty na swoje kaseciaki, bo wiadomo było, że te koncerty nigdzie nie zostaną oficjalnie zarejestrowane, a potem wydane.
Jeśli już przywołałeś Jarocin, to jaką rolę odegrał jarociński festiwal w przeciwstawianiu się reżimowi PRL-u?
Odpowiedź na to pytanie może być dość złożona, ponieważ festiwal w Jarocinie był zjawiskiem wielowymiarowym, które można interpretować na różne sposoby. Najważniejsze, że stał się platformą dla młodych ludzi, którzy chcieli wyrażać swoje niezadowolenie z systemu oraz propagować swoje alternatywne wartości i style życia. W tym kontekście festiwal przeciwstawiał się reżimowi PRL-u, poprzez umożliwienie młodym ludziom wyrażenia swojej niezależności i buntu wobec systemu.
Słyszałam, że władza na to pozwalała, bo ten festiwal miał być swoistym "wentylem bezpieczeństwa" dla władz, czyli miejscem, gdzie młodzi ludzie mogliby się wyładować i nie angażować się w polityczny opór przeciwko systemowi w swoich miejscach zamieszkania.
Dla mnie to bzdurna teza. Jeśli coś jest sterowane, to przeważnie nie wychodzi, bo ludzie wyczuwają fałsz. W Jarocinie fałszu nie było. To był autentyczny bunt młodego pokolenia, świadomości naszej generacji. Młodzi ludzie, w naszym wieku, śpiewali to, o czym my myśleliśmy; śpiewali teksty antysystemowe. Festiwal w Jarocinie był autentycznym wyrazem buntu i świadomości młodego pokolenia. Pamiętam moją rozmowę z Robertem Materą z Dezertera na ten temat. Powiedział: „Wiadomo że graliśmy w domach kultury, w klubach studenckich, które były zarządzane przez socjalistyczne organizacje. Co powinniśmy zrobić? Czy powinniśmy w ogóle odłożyć instrumenty i w ramach sprzeciwu nie grać? Ale wówczas nikt by nie usłyszał naszego buntu”. Można powiedzieć, że oni wykorzystali czas i możliwości działania stworzone im przez państwo do tego, żeby być przeciwko temu państwu. Zresztą mam wrażenie, że wówczas kluby studenckie były centrami kultury alternatywnej. To tam zaczynały działać wszystkie najważniejsze polskie kabarety, to tam tworzył się jazz, tam później pojawił się punk rock. To Hybrydy stworzyły festiwal Róbrege, który był bardzo ważnym festiwalem właśnie kultury alternatywnej. Komunizm w Polsce był bardzo opresyjnym systemem i nad wszystkim próbował trzymać kontrolę, ale z drugiej strony tej kontroli władzom nie udawało się utrzymać.
Z jakimi wyzwaniami spotykali się wtedy organizatorzy takich festiwali, z czym musieli się mierzyć?
Na pewno musieli mierzyć się z tym, że była cenzura. Z kryzysem ekonomicznym i brakiem czegokolwiek w sklepach. Co ciekawe, akurat w Jarocinie na polu namiotowym mieliśmy zawsze świeże bułeczki i zawsze można było dostać parówkową i nabiał. Zatem jeśli chodzi o zaopatrzenie, było ono zupełnie przyzwoite. Kiedy rozmawiałem z ludźmi, którzy organizowali festiwal z ramienia miasta, spostrzegłem, że w Wielkopolsce ludzie mieli zupełnie inny sposób patrzenia. Lokalne władze były tam nastawione menadżersko; wiedzieli że ten festiwal jest dla nich ważny gdyż promuje ich miasto. W książce „Jarocin w obiektywie bezpieki” zamieszczone są dokumenty pokazujące, dlaczego festiwal mógł odbyć się w 1982 roku, w stanie wojennym. Chęć stworzenia tego festiwalu przechodzi niewielką ilością głosów podczas posiedzenia lokalnej rady narodowej. Informację o tym przekazano najpierw do władz wojewódzkich, do Poznania a później do Warszawy. Ciekawa była odpowiedź centrali: „Jak chcecie, to róbcie, ale na waszą odpowiedzialność”. To pokazuje, że ten festiwal nie był tworzony z żadnej odgórnej inicjatywy, tylko powstał oddolnie. Dla porównania - w roku 1980 przyjechało tam ze 4 tysiące ludzi. Pięć lat później było już 20 tysięcy.
Po co tak naprawdę jechali?
Po to, żeby posłuchać muzyki, posłuchać tego, co mają do powiedzenia młodzi ludzie, często ich rówieśnicy, tylko mający w rękach instrumenty. W mieście panowała prohibicja, ale nawet nie szukało się alkoholu, bo muzyka była najważniejsza i to, że można spotkać ludzi podobnych sobie. To była enklawa normalności. W istocie nie było to miejsce inne niż w całej Polsce. To cała Polska była inna, totalnie szara. Dlatego Jarocin wydawał się tak kolorowy.
Chyba też Jarocin był prekursorem tego, że ważne jest to, co dzieje się wokół festiwalu, bo przyjeżdżali księża, zakonnicy, różne organizacje, starające się przyciągnąć do siebie młodych ludzi.
Dokładnie. Uważam że festiwal powinien być platformą różnych dziedzin sztuki a także pewnego rodzaju edukacji i wymiany myśli. Raz omal nie organizowałem festiwalu w Jarocinie, to był 2007 i z moich różnych pomysłów została wystawa malarstwa Tomka Budzyńskigo i wystawa fotografii koncertowej. W tym samym roku na Przystanku Woodstock pojawiła się Akademia Sztuk Przepięknych, która istnieje do dziś. Na festiwalach zaczęły pojawiać się dodatkowe elementy związane ze sztuką; pojawiły się teatry, wystawy fotograficzne, związane z muzyką i nie tylko. Tak narodził się kompletnie nowy rodzaj festiwalu, który oprócz muzyki pokazuje coś jeszcze. Dziś takim przykładem może być festiwal w Cieszanowie, który choć zmieniał nazwy, istnieje od kilkunastu lat, a razem z nim City NGO, czyli miejsce, do którego przyjeżdżają organizacje pozarządowe i opowiadają o innych aspektach życia. Poruszają sprawy społeczne, czy prawne. W tym roku głównym będzie sprawa kobiet w przestrzeni publicznej. Zorganizujemy też warsztaty Lucciola Ladies Rock Camp, które pokażą, że kobiety też potrafią świetnie grać i śpiewać i zakładać zespoły.
I w ten oto sposób przerzuciłeś most kulturowy między dawnymi czasy a współczesnością, ale ja chciałabym jeszcze przy tej przeszłości chwilę zostać. Jak ci się wydaje, w jaki sposób festiwale muzyczne w czasach PRL przyczyniały się po pierwsze do kształtowania tożsamości młodych ludzi w Polsce?
Trochę już o tym powiedziałem; festiwale muzyczne w PRL-u bardzo wpływały na tożsamość, ponieważ miały tę przewagę, że były festiwalami generacyjnymi to znaczy ludzie którzy byli na scenie byli w tym samym wieku co ludzie, którzy byli publicznością. To był ten sam głos pokolenia, pokazywał jedność w myśleniu i tworzyło wspólną tożsamość. Ostatnio prowadziłem koncert „Był kiedyś Jarocin”, na którym zagrały zespoły z Jarocina z repertuarem z tamtych lat. Mnóstwo ludzi znało te teksty, śpiewali razem. Potem opowiadali mi, że to ich wychowało, to ich uformowało. To było dla nich nie tylko rozrywką ale też punktem wyjścia w przyszłość. Przez kolejne lata ta muzyka miała bardzo duży wpływ na ich życie. Utożsamiali się z nią, ona spowodowała że ich drogi życiowe były właśnie często naznaczone przez tę wrażliwość muzyczną którą nabyli wcześniej.
Tego rodzaju festiwale jak Jarocin były jednak swego rodzaju niszą, offem, bo w PRL królowało Opole, Sopot i Kołobrzeg.
Może i był niszą, ale jakże ważną. Odrzucaliśmy festiwale w Opolu, Sopocie czy Kołobrzegu. To były festiwale telewizyjne nastawione na rozrywkę, a nie na bunt. Tam nie było naszej muzyki, Nie mieliśmy z nimi wiele wspólnego, choć akurat w Opolu kilka razy odbywały się koncerty rockowe, które potem po kawałku retransmitowano. Pytałaś wcześniej o wentyl bezpieczeństwa i to prędzej do tych festiwali pasowałoby to stwierdzenie niż do festiwalu w Jarocinie.
Wróćmy do rozwoju kultury muzycznej i kultury alternatywnej w Polsce na podstawie festiwali takich jak Jarocin. Jak ta muzyka się rozwinęła, co się stało z tymi najważniejszymi zespołami, które wówczas występowały?
To niesamowite, że festiwal w Jarocinie miał bardzo duży wpływ kulturotwórczy na polską kulturę w ogóle. Stworzył platformę, w której mogli się wypowiedzieć młodzi ludzie, którzy niekoniecznie musieli kończyć szkoły muzyczne. To była oddolna inicjatywa zakładania zespołów i wychodzenia na scenę. Całe pokolenie muzyków dziś grających, które zaczynało w Jarocinie, gdyby tam nie wystąpiło, nie zdobyło wyróżnień, nie zostało tam zauważonych, to prawdopodobnie dzisiaj by nie grało, nie istniało. Tymczasem cały czas jest zapotrzebowanie na te zespoły, one wciąż występują na różnych festiwalach, cieszą się wielką estymą wśród publiczności.
Wspomniałeś już o promocji różnorodności na festiwalach, czy to kulturowej, społecznej, czy artystycznej mieście, w którym dany festiwal się odbywa. Ale jako rzecznik festiwalu osadzonego w regionie, wymień korzyści, jakie może przynieść festiwal muzyczny dla lokalnej społeczności?
CieszFanów jest co prawda osadzony w regionie, ale bardzo dużo ludzi przyjeżdża na ten festiwal z wielu różnych stron Polski, z Warszawy, z Krakowa czy z Górnego Śląska, zatem ten festiwal wychodzi poza regionalność, stał się festiwalem bardziej ogólnopolskim. Uczestnicy rozstawiają namioty, chodzą do miasta robią zakupy, żyją w tym mieście. Zatem miasto zyskuje ekonomicznie. Ważny jest też wizerunkowy rozwój miasta i regionu, bo ludzie, którzy przyjeżdżają, przy okazji zwiedzają okolice. To Południowe Roztocze, jest tam cała masa pięknych miejsc. Dzięki temu ludzie dowiadują się o tym, że istnieją tam stare cerkwie, że to jest pogranicze, styk kultur: żydowskiej, ukraińskiej, cerkiewnej i katolickiej. Myślę że podobne korzyści czerpią inne miejscowości, nawet mniejsze, jak na przykład Goniądz, gdzie odbywa się festiwal Rock na bagnie. Do miasteczka, które liczy niespełna 2 tysiące ludzi przyjeżdża drugie tyle, albo więcej. To ma ogromny wpływ również dla samego miasta, które otwiera się też na inna kulturę i zewnętrzne trendy.
Jakie są kryteria, na podstawie których festiwal muzyczny może być uważany za udany?
Większość festiwali przygotowują dziś firmy prywatne stąd ten aspekt finansowy jest niezwykle ważny, choć akurat w przypadku festiwalu w Cieszanowie od początku głównymi organizatorami są instytucje miejskie. Zresztą na całym świecie jest tak, że jeżeli koncert czy festiwal się sprzedaje, to odnosi sukces. Bardzo ważna jest opłacalność takiego wydarzenia, zatem zapraszamy taki gości, bo mamy taki budżet, wobec czego przyjeżdża tyle ludzi i zostawia tyle pieniędzy, dzięki czemu festiwal zarabia na siebie, może się rozwijać, może tworzyć kolejną edycję, pozwolić sobie na to, żeby zaprosić gości z wyższej półki, przez co festiwal będzie jeszcze bardziej atrakcyjny i przyjedzie jeszcze więcej ludzi. Bardzo ważny jest też klimat danego festiwalu, miejsce, czyli coś, czego się nie kupi. Tworzą go ludzie, którzy przyjeżdżają, tworzą organizatorzy poprzez działania dodatkowe. Myślę, że jest parę festiwali w Polsce, które mają szczególną atmosferę. Są takie, gdzie można wyczuć atmosferę dawnych festiwali jarocińskich, bo większość ludzi przyjeżdża pod namioty, rozbija je w ogródkach mieszkańców, wynajmuje pokoje. Taką atmosferę wyczułem właśnie w Cieszanowie, ale też w Goniądzu na Rock na Bagnie.
Zupełnie inaczej wyglądają festiwale w dużych miastach, a zupełnie inaczej w małych.
W dużych miastach festiwale wtapiają się w wielką społeczność. Inaczej się dzieje, kiedy do 20-tysięcznego miasta przyjeżdża drugie tyle fanów; tworzy się niejako drugie miasto. Raz, że mieszkańcy zarabiają na tym festiwalu, a dwa, że nawiązuje się swoiste połączenie międzykulturowe. Pojawia się inna społeczność, nowi, kolorowi ludzie. Miejscowi rozstawiają kramy, sprzedają rękodzieło, regionalne jedzenie. W Cieszanowie gwiazdami są panie z Koła Gospodyń Wiejskich, które przygotowują wspaniałe jedzenie dla festiwalowiczów i są przez nich uwielbiane. To pokazuje region czy miasto ludziom, którzy są z zewnątrz. To coś, co jest ponad wszelką promocję – ta symbioza, współistnienie wszystkich na jednej płaszczyźnie. To jest bardzo ważne. Podobnie jak to, co dzieje się wokół festiwalu czyli dodatkowe imprezy. To powoduje, że ludzie mają co robić, poznają nowe tematy. W przypadku Cieszanowa będą to tematy społeczne i kulturowe; będzie kino festiwalowe z filmami dokumentalnymi. Będą spotkania zarówno z muzykami jak i pisarzami, z przedstawicielami organizacji pozarządowych. No i będzie wiele tematów dotyczących kobiet, przemocy wobec kobiet, równouprawnienia, liderek, zarządzających wielkimi firmami. To niezwykła wartość dodana do festiwalu.