Lekarze nie rozpoznali śmiertelnej choroby dziecka. Natalka odeszła
5-letnia Natalka Maśniak w weekend cieszyła się z wizyty Mikołaja, w poniedziałek weszła do szpitala w Rybniku na własnych nóżkach, a kolejnego dnia zmarła po bezskutecznej reanimacji
Nie wiemy, co spowodowało tak duże pogorszenie stanu zdrowia dziecka. Nic nie zapowiadało tragicznego finału - tłumaczy dr Grzegorz Góral, ordynator oddziału pediatrycznego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku. To na tym oddziale zmarła Natalka Maśniak miesiąc temu, 9 grudnia.
Najpierw był tylko ból i rozpacz. Teraz jest także złość. Dlaczego lekarze nie pomogli dziewczynce, skoro była pod ich opieką? Dlaczego karetka reanimacyjna nie przyjechała do niej na czas? Gdzie byłeś, Boże, gdy umierała?
Takie pytania zadają najbliżsi dziewczynki. Póki co, nie znają na nie odpowiedzi.
Piosenka dla Mikołaja
Wszystko działo się między niedzielą 7 grudnia a wtorkiem 9 grudnia w Rybniku. Przez dwa dni rodzice Natalii szukali pomocy u lekarzy dla gorączkującej córki. Niczego nie zaniedbali, ale też nic nie zapowiadało dramatu. Dziewczynka piła i jadła, jak zawsze, była pełna życia i zabawy. Trzy dni przed śmiercią odwiedziła w Bytomiu babcię Anię, tam pojawił się Mikołaj. Ciocia Katarzyna przechowuje film nagrany tego wieczora telefonem komórkowym.
- Czy tak wygląda umierające dziecko? - pyta, bo Natalka podryguje wśród innych dzieci i śpiewa Mikołajowi piosenkę.
Babcia Ania przypomina, że szeptała do jej ucha: "To dziadek przebrał się za Mikołaja, ale nie powiem nikomu, żeby dziadkowi nie zrobić przykrości". - Wieczorem poprosiła o parówkę. Na nic się nie skarżyła, tylko w pewnym momencie powiedziała, że chyba ją główka boli i poleży sobie chwilę - dodaje babcia Ania.
Cała rodzina analizuje teraz, godzina po godzinie, czas do śmierci dziewczynki. Umierając zabrała cząstkę każdego z nich - rodziców, brata, babci, dziadków i wszystkich ciotek.
Malwina Pawela-Szendzielorz z Prokuratury Rejonowej w Rybniku czeka na dodatkowe wyniki sekcji zwłok, jaką przeprowadził Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nr 3 w Rybniku zaraz po śmierci dziewczynki. Chce przesłuchać lekarzy, ale na to potrzebuje najpierw zgody sądu, który zwolni ich z tajemnicy lekarskiej. Minie pewnie kolejny miesiąc, zanim taką zgodę uzyska. - Nie będzie to łatwe i szybkie dochodzenie do prawdy - przewiduje prokurator Malwina Pawela-Szendzielorz. Po otrzymaniu pełnych wyników sekcji zwłok dziecka zdecyduje, czy poprosi lekarzy o kolejną opinię, ale na pewno wtedy nie będzie to opinia naukowców związanych ze śląskim środowiskiem medycznym.
Prokurator bada sprawę
Prokuratura wszczęła dochodzenie po doniesieniu ojca dziewczynki. Zabezpieczyła dokumentację medyczną. Podstawą tego wszczęcia jest artykuł 160 Kodeksu karnego, paragraf 2; kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a ciążył na nim obowiązek opieki nad tą osobą, podlega karze...
Dwa dni przed śmiercią, w niedzielę, Natalka była krótko w Bytomiu także u drugiej babci, Teresy, bo tam też czekały na nią mikołajowe prezenty. - Umawiała się ze mną na sanki, na kolejne wakacje - wspomina dziadek Rysio.
Nie miała kataru, nie kaszlała, ale gorączkowała od soboty. Na dostępne w aptece leki organizm Natalki nie zareagował, dlatego w niedzielę rodzice pojechali z nią na pogotowie w Rybniku. Godzinę czekali na lekarza, choć w poczekalni nie było pacjentów.
Leczenie w Polsce wymaga cierpliwości.
Lekarz stwierdził wówczas zapalenie gardła i przepisał antybiotyk. Natalia nie skarżyła się na ból gardła, apetyt jej dopisywał, ale skoro lekarz mówi, że zapalenie gardła, pewnie tak jest. Po antybiotyku temperatura spadała, ale tylko na kilka godzin, a potem wzrastała do blisko 40 stopni. Dlatego w poniedziałek Natalka była z rodzicami u pediatry, w swojej przychodni. Stamtąd poszła wprost do szpitala. Była godzina 18.00.
- Około 21.00 Witek, ojciec Natalki, dzwonił do mnie i mówił, że dziecko dzielnie znosi szpital, dostaje kroplówkę, bo prawdopodobnie jest odwodnione. Może jutro wyjdzie. W poniedziałek nic nie wskazywało, że stan dziecka jest poważny - przypomina dziadek Rysio. - Mnie zaniepokoiło to odwodnienie. Dzień wcześniej wieczorem zjadła ze mną talerz rosołu, piła jak zwykle, to skąd następnego dnia odwodnienie?
Czas dzielą teraz na ten z Natalką i czas już bez niej. Niby świat wygląda jak dawniej, tylko jej nie ma z nimi. - Każde dziecko jest kochane, ale Natalka była naszym promyczkiem. Kochała słońce, deszcz, kwiatki, ptaszki. Jej się wszystkiego chciało, wszystko ją interesowało - mówi ciocia Agata.
Tata zabierał Natalię do jaskiń, była tam najmłodszą grotołazką. Zabierał ją na lotnisko, gdy skakał ze spadochronem. Patrzyła za nim w niebo i była dumna, że on jest tak wysoko. Z mamą chodziła na babskie zakupy. Lubiła świecidełka, wisiorki.
- Wszyscy byliśmy z niej dumni - dodaje babcia Teresa. - Z podziwem patrzyliśmy, jak szybko wszystkiego się uczy. Pełnymi zdaniami mówiła już w wieku 15 miesięcy.
Dziadka Rysia ujmowała jej wrażliwość na świat. Wyjątkowa, jak na wiek. Podczas jednego ze spacerów poszli na groby zapalić świeczkę. W drodze powrotnej Natalka mówiła: "Szkoda tych ludzi, co umarli".
Stan ciężki, ale stabilny
Może czas uśmierzy ból, ale nie zapełni pustki. Na razie rodzina chce wiedzieć, jak była leczona Natalka w szpitalu, od chwili przyjęcia, między godziną 18.00 w poniedziałek a 13.00 we wtorek, kiedy rozpoczęto bezskuteczną reanimację, a to budzi najwięcej wątpliwości. Doktor Góral przyznaje, że dopiero we wtorek dokonano prześwietlenia płuc i zauważono w nich zmiany. Dziecku podano silne antybiotyki dopiero około godziny 11.00. - Jeśli nie przyniosą poprawy po 12 godzinach, zastanowimy się, co dalej - usłyszeli rodzice od lekarza. Tymczasem Natalka nie przeżyła kolejnych trzech godzin. Dlatego rodzina uważa, że lekarze za późno rozpoczęli leczenie. Utrzymywali, że stan jest ciężki, ale stabilny.
Po takich zapewnieniach mama Natalii - Kamila poszła się przebrać do domu. W szpitalu była całą noc. Przy łóżku córki zastąpił ją mąż Witek. Gdy Kamila wróciła, trwała już reanimacja. O godzinie 13.00 nastąpiło nagłe pogorszenie zdrowia. O godzinie 13.30 ustalono, że jest miejsce na OIOM-ie w Jastrzębiu. O 14.00 szpital wezwał karetkę, by przewiozła dziecko z Rybnika do Jastrzębia w stanie zagrażającym życiu, ale zespół ratunkowy karetki miał jakąś pilną sprawę do załatwienia w Piekarach Śląskich. Karetka przyjechała do Rybnika o 15.30, a już o godzinie 14.40 zaprzestano reanimacji dziecka.
Nie wiemy, co się stało
- Dotarliśmy do szpitala, gdy Natalka już nie żyła - mówi babcia Ania. - Mój syn Witek leżał na łóżku obok niej, tulił ją i głaskał włosy. Kamila siedziała na podłodze. Co chwilę okrywała dziecko kołderką powtarzając, że pewnie jej zimno. Podsuwała jej ulubionego misia. Ksiądz stał oparty o ścianę i bezradnie rozkładał ręce. Nie było lekarza, a oni odchodzili od zmysłów. Około 19.00 zjawiła się pielęgniarka i oznajmiła, że kończy zmianę i musi zająć się ciałem dziecka.
W rybnickim szpitalu jest gabinet psychologa, ale tego dnia drzwi były zamknięte. Dlaczego nikt rodzinie nie pomógł w tak strasznej chwili? Każde spotkanie ze śmiercią jest bolesne, a strata dziecka przeżyciem wręcz niewyobrażalnym. Dlaczego nikt nie tłumaczył jej wyczerpująco, co się stało?
- Nie wiemy, co się stało - mówi ordynator Grzegorz Góral. - Z sekcji wynika, że zakażenie było wirusowe, zostało uszkodzonych wiele narządów. Pracuję 38 lat i nie spotkałem się z tak nagłym pogorszeniem stanu zdrowia. Nic tego nie zapowiadało.
Leczenie dziecka, ewentualne zaniedbania oceni prokurator i pewnie biegli.