Kwadratura kuli: To nie jest kraj dla chorych ludzi. Umarło nadmiarowo 150 tys. Polaków, czyli Tarnów z Zakopanem i Nowym Targiem. Dlaczego?
Niepoprawnie zdumiony jestem wywodami polityków i publicystów prawicy. Mam tu na myśli autodemiurgów rozpychających się dziarsko w światach równoległych na prawo (czyli na wschód) od Nowogrodzkiej. Czego tam nie ma! Zagrożenie śmiercią ze strony koncernów farmaceutycznych, zagrożenie śmiercią ze strony Billa Gatesa, zagrożenie śmiercią ze strony uchodźców, zagrożenie zmianą orientacji seksualnej (czyli de facto – śmiercią) za strony LGBT, zagrożenie utratą niepodległości (czyli śmiercią) ze strony UE, TSUE i Bidena… Brakuje „tylko” odpowiedzi na palące dziś pytanie: dlaczego w 2020 roku PRAWDZIWĄ ŚMIERĆ poniosło o 80 tysięcy Polek i Polaków WIĘCEJ niż średnio w latach minionych, co jest rekordem Europy.
Równie traumatogenny jest dla mnie fakt, że od stycznia do września 2021 zmarło o 61 tys. Polek i Polaków więcej niż w takim samym okresie ultraczarnego roku 2020; równocześnie odnotowaliśmy rekordowo niską liczbę urodzin i rok do roku ludność Polski zmniejszyła się o 200 tys., czyli tyle, ile przez poprzednich 9 lat razem wziętych. Podnoszę ten problem, bo nikt dotąd nie udzielił Polkom i Polakom wyjaśnień, a czwarta fala pandemii wzbiera i rok 2021 możemy skończyć z wynikiem jeszcze tragiczniejszym niż 2020 (modlę się, by nie…). Wydaje mi się to zagrożeniem o piekło bardziej realnym niż śmierć 200 rodaków w zamachu terrorystycznym a la Paryż 2015 lub konwersja 100 heteroseksualnych żołnierzy WOT-u na jakieś inne opcje.
Wiem, że to trudne, ale spróbujmy spojrzeć na suche a krwawe dane państwowego przecież GUS bez emocji i politycznego zacietrzewienia. Jeśli spytać przeciętnego Polaka, gdzie szalejąca od marca zeszłego roku zaraza spowodowała największe spustoszenie, to usłyszymy, że we Włoszech, Francji, Hiszpanii. Problem w tym, że we wszystkich tych krajach liczba tzw. nadmiarowych zgonów, czyli różnica między statystykami za okres marzec 2020-marzec 2021 a średnią zgonów z poprzednich takich okresów, była niższa niż w Polsce. W całej Unii umarło w tym okresie średnio o 13,9 proc. więcej obywateli, we Francji o 12,1 proc. więcej, we Włoszech o 17 proc., w Hiszpanii o 20,3 proc. A tymczasem w Polsce – o 23,7 proc. więcej niż w poprzednich latach.
Większe odsetki nadmiarowych zgonów odnotowali tylko nasi (mniejsi) południowi sąsiedzi: Słowacy (25,4 proc.) i Czesi (27,4 proc.). Dla porównania w Danii zmarło 1,5 proc. ludzi więcej, w Islandii 1,7 proc., w Finlandii 2,7 proc., a w Norwegii liczba zgonów w pandemii była wręcz… mniejsza (o 2,2 proc.) niż w latach poprzednich! O niebo lepiej niż w Polsce sytuacja wyglądała też w innych krajach Unii: w Niemczech zmarło o 6,3 proc. więcej ludzi niż poprzednio, w Grecji o 7,4 proc., w Szwecji – 8,1 proc., w Austrii – 10,9 proc., w Holandii – 12,7. Wynik niemal dwukrotnie mniej tragiczny niż w Polsce (12,7 proc.) odnotowały Węgry.
Te odsetki przekładają się na konkretne - duże – liczby, a przede wszystkim indywidualne i rodzinne tragedie. Debata publiczna koncentruje się na innych, często wyimaginowanych strachach, a tymczasem TU i TERAZ straciliśmy w półtora roku 150 TYSIĘCY RODAKÓW więcej niż średnio w latach poprzednich. To tak, jakby wyparowała nam nagle cała ludność Tarnowa, Nowego Targu i Zakopanego razem wziętych. Covid-19 odpowiada oficjalnie za „tylko” połowę tych śmierci. Kto jest winien pozostałych?
Mamy ministra zdrowia i ministrów od bezpieczeństwa sprawujących władzę od lat sześciu. Mamy polityków opozycji, którzy w przeszłości rządzili i przez ćwierć wieku zorganizowali opiekę zdrowotną w Polsce tak, a nie inaczej. I mamy prawo oczekiwać od nich wszystkich odpowiedzi na fundamentalne pytanie: dlaczego Polska jest tak śmiertelnie groźnym krajem dla chorych ludzi.