Może jestem naiwny, ale zawsze uważałem – i dziś jeszcze namiętniej uważam – że do religii nie da się nikogo zmusić. Można tylko przekonywać – Dobrą Nowiną i dobrymi uczynkami. Owszem, można być członkiem Kościoła ze strachu przed karą wymierzoną przez wyobrażonego Boga lub śmiertelników podających się za Jego ziemskich żołnierzy. Można skrupulatnie dbać o rytuały lub/i pozory wiary. Można ulegać presji praktykującego taką wiarę otoczenia. Ale cóż to jest za wiara? Czy nie przypomina raczej religii ludów pierwotnych lub opisanego w „Faraonie” przerażenia grzeszników zaćmieniem Słońca?
A właśnie takiej „wiary” próbuje w Polsce bronić cyniczno-radykalna koalicja elity władzy i elity Kościoła. Doświadczenie innych krajów uczy, że to tylko przyspiesza odchodzenie od religii. Przewidział to ćwierć wieku temu prorok Jarosław. Jarosław Kaczyński. Wieszczył mianowicie (recenzując konkurencyjny wtedy ZChN), że najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez sojusz władzy politycznej i religijnych radykałów…
Odbyłem ostatnio ciekawą rozmowę z prominentnym krakowskim działaczem PiS – o Jezusie. Polityk przekonywał, że dokumenty braci Sekielskich o pedofili księży i jej tuszowaniu przez hierarchów, fabularny „Kler”, reportaże i wywiady TVN i Polsatu, artykuły w gazetach i portalach – to „precyzyjnie zaplanowany atak na Kościół”. Spisek lewactwa, które chce rządzić światem, niszcząc nasz wszechświat: „kulturę i tradycję zakotwiczoną w fundamentalnej triadzie Bóg Honor Ojczyzna”. Odpowiedziałem, że przecież filmy dokumentalne i relacje prasowe opisują fakty: ta krzywda wydarzyła się naprawdę. A Jezus, który zawsze stawał po stronie krzywdzonych, nie uznałby ukrywania krzywdy za słuszne i „służące wyższemu celowi, jakim jest obrona Kościoła”.
Poirytowany działacz PiS odparł, że jestem „skrajnie naiwny i głupi”. Że może i w relacjach jest trochę prawdy, ale to przecież „margines”. Którego wyolbrzymianie ma zniszczyć w Polakach wiarę. Skomentowałem, że jeśli prawda faktycznie zniszczy wiarę, to jest to wiara słaba.
Na to wzburzony polityk odpowiedział mniej więcej tak: „Gdyby to Jezus budował chrześcijaństwo tymi swoimi pacyfistycznymi metodami i gdyby robili to pierwsi chrześcijanie, którzy nadstawiali policzka i jako te bezradne owieczki dawali się pożreć lwom, to nie powstałby żaden Kościół, a już na pewno nie katolicki!”.
Usłyszałem także, że jeśli Polacy przestaną słuchać hierarchów, to grozi nam moralny upadek. Problem w tym, że to właśnie hierarchiczny polski Kościół stał się dziś symbolem moralnego upadku. Stało się tak nie w wyniku wściekłych ataków cywilizacji śmierci, lecz za sprawą własnych grzechów Kościoła, łamania zasad, które 2000 lat temu stały się fundamentem i siłą napędową chrześcijaństwa. Szarzy ludzie w miastach i wioskach rozmawiają o moralnym upadku hierarchów nie dlatego, że naczytali się o tym na lewackich portalach – oraz nie dlatego, że uprawiają seks w pozycjach nieakceptowanych przez biskupów – lecz z powodu niezliczonych już prób zamiatania złych uczynków pod dywan. Po oczach bije arogancja, brak skruchy, brak woli poprawy, brak przypowieści dotyczących współczesnego życia – a nie tylko współżycia.
Zamiast tego proponuje się nam, wiernym, celebrę i – przymus. Przymus, za którym kryje się interes wpływowych kapłanów – i władzy. Bo przecież nie Jezus.