KURATOR SĄDOWY: Przypadków odbierania dzieci rodzicom jest coraz więcej
Siadam na kanapie, rozmawiam z matką, ona mówi, że nie pije, ale wystarczy spojrzeć na jej twarz - opuchnięta, oczy przekrwione, to typowa alkoholowa opuchlizna. Wtedy zapala mi się lampka kontrolna- opowiada kurator sądowy, który pod pseudonimem Piotr Matysiak wydał właśnie książkę: „Patożycie”
Jaką Polskę widzi dzisiaj kurator sądowy?
Najczęściej kurator sądowy widzi tak zwaną polską Polskę B albo nawet C, czyli tę Polskę, która jest przesiąknięta alkoholem, narkomanią, uzależnieniami, przemocą. Ale także konfliktami rodzinnymi, rozwodami, których jest coraz więcej, z wieloma innymi problemami, których społeczeństwo niebędące w środku tego świata w ogóle nie widzi. Kurator przez 90 procent swojego czasu przebywa w takim środowisku, wśród ludzi, którzy nie potrafią się porozumieć, manipulują dziećmi; jest świadkiem wielu negatywnych zdarzeń, a tego rodzaju sytuacji niestety jest coraz więcej.
Na ile pana najnowsza książka „Patożycie. Z notatnika kuratora sądowego” różni się od pana pierwszej - „Na marginesie życia”? Czy to dalszy ciąg, czy inne historie?
To nowe historie, starałem się ich nie powielać. Potrzeba napisania drugiej książki wyniknęła między innymi z tego, że o nową książkę dopytywali czytelnicy pierwszej; moi fani, obserwatorzy bloga, który prowadzę. Byli ciekawi, co się zmieniło na przestrzeni tych prawie 10 lat.
No właśnie, pierwsza książka była wydana w 2014 roku.
A zatem równo 10 lat minęło od pierwszej książki, a grono osób obserwujących mojego bloga prosiło o wznowienie edycji, dopytywało o nową książkę. Dwa lata temu zacząłem się przymierzać do tego, że napiszę drugą książkę, opowiadając o swoich kolejnych doświadczeniach z pracy kuratora sądowego. Ogłosiłem to w mediach społecznościowych; myślałem, że książkę wydam własnym sumptem, tymczasem zgłosiło się wydawnictwo, zainteresowane wydaniem, zaproponowało mi swoje warunki i zdjęło ze mnie ciężar promowania książki. W ten sposób mamy drugą książkę.
Co się zmieniło od tamtego czasu?
Myślę, że narosło problemów, mimo tych zmian, które się dzieją, zarówno tych związanych z przepisami, jak i zmian politycznych, ale też zmian socjalnych. Wydawałoby się, że na przestrzeni ostatnich 10 lat poziom życia wzrósł, znacząco spadło bezrobocie, więc tych problemów powinno być mniej.
Dzieci nie są bardziej zaopiekowane, kiedy rodzice dostają benefity w postaci 500, a teraz 800 plus?
No właśnie, są benefity, a okazuje się, że problemów ciągle przybywa. Wcale nie jest tak, że zmniejszyły się obszary osób wykluczonych, że zmniejszyła się patologia społeczna. Kuratorom sądowym przybyło pracy. Ciekawostka: coraz więcej jest sytuacji odbierania dzieci rodzicom - tych przypadków jest teraz więcej. Jeśli liczyliśmy, że będzie lepiej, to lepiej nie jest.
Pisze pan w książce, że kurator sądowy jest jak myśliwy, jak żołnierz. Kim więc jest, jakie są jego zadania i skąd te porównania?
Gdybym miał opowiedzieć o wszystkich zadaniach, do jakich kurator jest zobowiązany, aby je według przepisów wykonywać, to mogłaby powstać cała książka na temat metodyki pracy kuratora i jego zobowiązań. Skoncentrujmy się na tej najciekawszej działce kuratora. Mianowicie kurator nazywany jest oczami sądów w terenie. Sędzia nie udaje się w teren, sędzia nie odwiedza melin, nie widzi płaczących, posiniaczonych dzieci. Sędzia dostaje dokument, obdukcję, sprawozdanie z wywiadu czy sprawozdanie z podejmowanych czynności. A szkoda. Rozmawiałem z kuratorami, którzy dzisiaj są już na emeryturze, pracowali co najmniej 30 czy 40 lat temu i spraw mieli mniej, ale pamiętają te momenty, kiedy sędzia potrafił pojechać w teren razem z kuratorem, żeby na własne oczy się przekonać, jak wygląda melina, o której kurator pisze. Teraz takie sytuacje się nie zdarzają, teraz już tego nie ma. Sędzia nie pojedzie na melinę, bo od tego ma właśnie kuratora. Zatem kurator jest osobą, która ma kontrolować te rodziny, co do których zachodzą podejrzenia, że źle tam się dzieje. Podejrzenia wynikają stąd, że ktoś to zgłosił. Albo sąsiedzi, co czasami się zdarza, aczkolwiek nieczęsto, albo szkoła czy inne instytucje. Albo policja podczas interwencji. Jeżeli kurator widzi jakieś wątpliwości, to jest zobowiązany podzielić się nimi i wtedy najczęściej taka sprawa trafia w nadzór kuratorski. Inaczej mówiąc, kurator ma pod nadzorem daną rodzinę. Dlaczego kurator to myśliwy? Musi być jak śledczy. Wchodząc w środowisko, sprawdza, czy potwierdzają się zaniedbania, które zgłoszono. Rodzina kłamie. Nikt nie chce być poddawany ocenie przez obcą osobę, która przychodzi do domu, prawda? W 90 procentach kurator usłyszy, że wszystko jest w porządku, czego pan tu chce? Dlaczego pan tutaj przychodzi, poucza, otwiera lodówkę i sprawdza, czy jest jedzenie, jeśli jest podejrzenie, że dzieci chodzą głodne. Dlaczego każe otworzyć szafki, jeśli dzieci chodzą nieubrane. A do tego kurator ma strzępki informacji czy to od sąsiadów, czy pracowników socjalnych, czy od dzielnicowego: „Coś tam się w tej rodzinie dzieje, tam jest coś na rzeczy, on był pijany”. Kurator musi potwierdzić, czy rzeczywiście źle się dzieje, więc dlatego musi być tym śledczym, myśliwym. Praca kuratora jest zadaniowa, pracuje od godziny 7:00 do godziny 22:00, nie ma wolnych sobót ani niedziel, musi wykonać wszystkie zadania określone przez sąd. To dlatego często kuratorzy jadą wieczorem w piątek czy w sobotę o 19:00, o 20:00, no bo otrzymują informację, że w weekendy są libacje, a tam są dzieci, i musi to potwierdzić. Nikt inny tego nie zobaczy, żadne ze społecznych służb, bo one pracują od poniedziałku do piątku od godziny 7:30 do 15:30. To może sprawdzić tylko kurator albo policja podczas interwencji.
Jakiś konkretny przykład?
Przychodzę do jednej z rodzin i słyszę, że rodzice podjęli terapię przeciwalkoholową, już nie piją, a te libacje, co były, to stare dzieje. Siadam w fotelu i czuję, że coś mnie uwiera w tyłek. Sięgam pod poduchę i wyciągam małpkę.y
Pełną? Pustą?
Już wypitą. Albo inna sytuacja. Znam już dobrze te schematy w rodzinach alkoholowych, jak udają, że nie piją, i jak się z piciem kryją. Siadam na kanapie, rozmawiam z matką, ona mówi, że nie pije, ale wystarczy spojrzeć na jej twarz - opuchnięta, oczy przekrwione, to typowa alkoholowa opuchlizna. Wtedy zapala mi się lampka kontrolna i wiem, że pierwszym patentem będzie zajrzenie za tapczan, bo tam najczęściej są pochowane flaszki. „Odsunie pani kawałek ten tapczan” - mówię i słyszę: „A po co?” - „a z ciekawości”. A ona nie odsunie, bo tapczan ciężki. „No to ja odsunę” - mówię i od razu się zrywam, przesuwam, a za tapczanem rządek butelek poustawianych czeka. I jest to pokój, w którym matka mieszka z trójką dzieci. Śledczy więc musi czasem zerknąć, spojrzeć, żeby udowodnić. Oczywiście, takie osoby często chodzą na terapię, nawet systematycznie, bo się boją, że jak nie będą chodzić, to kurator im dzieci odbierze. A jak nie będzie dzieci, to nie będzie 500 czy teraz 800 plus. Ale zaraz po terapii, z której wychodzą trzeźwi, idą do sklepu, kupują małpkę albo inną butelkę i potrafią ją wypić w drodze do domu.
Jakimi sprawami najczęściej zajmuje się kurator sądowy? One zawsze dotyczą tego, żeby sprawdzić, czy rodzina dobrze się opiekuje dziećmi?
Spraw jest mnóstwo i są wszelkiego rodzaju. Są na przykład wywiady rozwodowe - ludzie się rozwodzą, ale mają dzieci, w związku z powyższym sąd musi wiedzieć, ustanawiając miejsce pobytu dziecka przy jednym z rodziców, czy te warunki są dobre. Rozwodów jest coraz więcej.
Z zaskoczeniem czytałam ten rozdział, w którym opisał pan, jak kurator musiał przez cały dzień towarzyszyć ojcu z dziećmi, które mu przywiozła żona na widzenie. Dlaczego kurator musi być w takiej sytuacji?
To jest dramat kuratorów w całym kraju. Jeżeli rodzice się rozwodzą i strony są w konflikcie, szarpią dziećmi, zarzucając sobie wzajemnie, że mąż/żona jest przemocowcem, znęca się nad rodziną, wystarczy, że rodzina ma założoną Niebieską Kartę, że są pomówienia czy niezweryfikowane fakty, a rodzice mimo wszystko chcą ten kontakt z dziećmi utrzymywać, no bo występują do sądu po zabezpieczenie. Takie są zapisy w Kodeksie opiekuńczym i wychowawczym. Sąd wówczas może ustanowić tak zwany nadzór kuratora przy kontaktach jednego rodzica z dziećmi czy dzieckiem i określa, jak często ten kontakt ma trwać. No i sąd ustanawia, że w takim razie podczas tych wszystkich kontaktów jednego rodzica z dziećmi czy z dzieckiem będzie uczestniczył kurator. To nie jest w żaden sposób uwarunkowane przepisami - ile godzin ma trwać ten kontakt, gdzie się powinien odbywać. To jest kompletna dowolność, czy to święta, czy to sobota czy niedziela, sąd może określić, że od godziny 9:00 albo 10:00 do godziny 15:00 albo 17:00 kurator ma sprawować nadzór nad przebiegiem takiego kontaktu i wówczas taki kurator jest z tą rodziną wszędzie tam, gdzie ona jest. Tata jedzie z dziećmi na pizzę - kurator jedzie z nimi na pizzę. Na basen, miejsce zabaw, na działkę. To jest naprawdę dramat. Przedstawiłem tę historię jako moje doświadczenie, ale emocje, które przy tym towarzyszą, są jednakowe chyba u wszystkich kuratorów - czują się jak piąte koło u wozu. Ale sąd stwierdził, że w sobotę kurator, zamiast być ze swoją rodziną po 5-dniowym tygodniu pracy, ma ekstra dodatkową pracę, za którą przysługuje mu co prawda wynagrodzenie, ale to jest około 200 złotych brutto na rękę; niezależnie czy kontakt będzie trwał godzinę czy 8 godzin, dostanie to samo wynagrodzenie, na które czasami jeszcze czeka miesiącami.
W książce poruszył pan absurdalność niektórych spraw, ale też biurokrację, lekceważenie kuratora sądowego. Czy może pan podać jeszcze inne przykłady takich absurdów albo trudności, z którymi się spotyka kurator w swojej pracy?
Absurdem jest to, że w dzisiejszych czasach ludzie wykorzystują instytucje sądowe do własnych prywatnych konfliktów czy animozji. Jeśli rodzice dzieci się rozstali, niezależnie czy byli po rozwodzie, czy byli w konkubinacie, to jedno drugiemu próbuje dołożyć, dopiec, zgłaszając najczęściej zupełnie absurdalne zarzuty do sądu, do prokuratury, do instytucji pomocowych, bo tak jest najłatwiej. Jak sąsiad chce dopiec sąsiadowi, to też pisze donos do sądu, a każda taka informacja musi być sprawdzona przez kuratora. Kurator musi pojechać na miejsce, wykonać wywiad, nawet jeśli zgłoszenie było anonimowe. A do sądu można napisać cokolwiek, co się komu tylko podoba i jeśli nawet to się nie potwierdzi, to ten, kto pisał, nie ponosi żadnych konsekwencji. Może kłamać, że rodzina jest przemocowa, że są zaniedbania. Kurator sprawdził, nic się nie potwierdziło, ale uparty sąsiad za trzy miesiące pisze kolejne pismo. I kurator znów musi jechać i sprawdzać, w myśl zasady, że żadnego zgłoszenia nie można zbagatelizować. Ojciec pisze, że domaga się kontaktu z dzieckiem - kurator jedzie i przeprowadza wywiad. Za miesiąc ojciec pisze, że chce wyrobić paszport dziecku, a matka się nie zgadza - kurator jedzie, przeprowadza wywiad. Pisze, że matka dziecka utrudnia mu kontakt z nim - kurator znów jedzie. Matka pisze, że dziecko wróciło ze spotkania z ojcem zasmarkane i z brudnymi rękami - kurator jedzie do ojca i przeprowadza wywiad, dlaczego dziecko wróciło do matki z brudnymi rękami. Kurator jeździ cały czas w ramach swojej pracy zawodowej i nie ma płacone dodatkowo. Gdyby te osoby w takich sytuacjach ponosiły choć częściowo koszty zlecenia wywiadu za zawiadomienie sądu o brudnych rękach dziecka, to może następnym razem by się zastanowiły, czy warto te kilkadziesiąt złotych tracić, czy może jednak jest to zbyt błahy powód.
Jakie są pana refleksje dotyczące systemu opieki społecznej w Polsce?
Na pewno kuleje całodobowa interwencja kryzysowa. Jeszcze jak gmina czy miasto jest bogate, to mają punkty interwencji, mają mieszkania interwencyjne, żeby w przypadku przemocy szybko odseparować rodzinę. Co prawda trochę się zmieniło, bo dziś policja może nakazać sprawcy przemocy opuszczenie mieszkania, nawet jeżeli to będzie jego mieszkanie, on będzie właścicielem. Aczkolwiek system pomocowy oparty na asystentach rodziny - jako pomysł jest bardzo fajny - ale też bardzo niedofinansowany. Brakuje specjalistów. A dzieci z rodzin przemocowych czy dziecin z rodzin alkoholowych wymagają wsparcia czy to psychologicznego, czy psychiatrycznego, a z dostępem jest kompletne fiasko, do psychiatrów to już w ogóle nie ma praktycznie dostępu. To, co mnie najbardziej boli. Proszę sobie wyobrazić - zabieram dzieci z melin, umieszczam je w domach dziecka i dla 90 procent społeczeństwa sprawa jest zamknięta. Ale te dzieci za kilka lat osiągają pełnoletność, wychodzą z domu dziecka, nie ma dla nich mieszkań, więc w 80 procentach wracają na meliny. Tyle że są już dorosłe, więc nikt ich nie przyjdzie skontrolować. Trafiają w to samo środowisko; ten system jest kompletnie niewydolny, bo zamiast przerywać tę pępowinę patologii, to przerywa na chwilę, a potem pozwala, aby dzieci wróciły i żeby ta patologia znowu trwała. I znów trafiają do mnie, bo dziś mają 22-23 lata, dziecko, jedno czy dwoje, każde z innym mężczyzną, dziewczyna siedzi z nimi u matki i konkubenta matki i znów ma nadzór kuratora. A jedynym narzędziem kuratora jest - zabrać dzieci. I tak się dzieje już z drugim pokoleniem w tej rodzinie. A teraz rośnie już trzecie pokolenie, bo dzieci dorastają, mają już po kilkanaście lat, zaczynają się problemy wychowawcze, już są niedopilnowane, już są wagary, więc tylko patrzeć aż będzie sprawa o demoralizację, o nierealizowanie obowiązku szkolnego, a potem 16-17-latka przyjdzie z brzuchem i powie, że jest w ciąży i nie będzie miała gdzie pójść, więc będzie siedziała z matką alkoholiczką, od której kilka lat wcześniej została odebrana. Z reguły wiele tych spraw tak się ciągnie pokoleniami, zwłaszcza w środowiskach popegeerowskich. Tam z pokolenia na pokolenie przechodzą te dysfunkcje. Alkoholizm to jest ich jedyna rozrywka.
Widział pan jakiekolwiek pozytywne zmiany w związku ze swoją pracą? coś, co daje nadzieję, że ta praca ma sens?
Nie mogę powiedzieć, że mam do czynienia tylko i wyłącznie z ludźmi, którzy nie mają szansy. Oczywiście w książce opisałem najtrudniejsze, najbardziej drastyczne przypadki, ale są też i pozytywne przykłady. Miałem raz pod nadzorem rodzinę, która miała problem z alkoholem i dzieci zostały z tej rodziny zabrane, ale po kilku miesiącach wróciły do domu rodzinnego. To był tak wielki wstrząs dla tych rodziców, że rzeczywiście podjęli skuteczną terapię przeciwalkoholową, poszli do pracy. Jak później spotykałem tę panią w mieście, to zawsze się kłaniała i mówiła: „Życie mi pan uratował. Bo ja bym się, proszę pana, zapiła na śmierć, gdybym nie zobaczyła, że tracę wszystko”. Przeszła proces terapii, przyszło otrzeźwienie i świadomość. Wychodzę z założenia, że zawsze trzeba ludziom dawać szansę. Nie jest tak, że już na początku drogi kogoś przekreślam, pracuję na tak zwanych pozytywnych wzmocnieniach i staram się bazować na pozytywnych aspektach ludzkich. Opowiem ciekawostkę: kiedy kobiety, które nadzoruję, przed wyjściem do sądu się umalują, to sprawię komplement, powiem, że ładnie wygląda, że odmłodniała na twarzy, bo już nie pije, to widzę, jak to na nie działa, choćby na krótki czas, ale próbują zmienić swoje postępowanie, zadbać o siebie. Ale są też rodziny, które każdy pozytywny gest wykorzystają. I to jest druga strona medalu.
Czytając pana książkę, miałam wrażenie, że mam do czynienia z nieustannie wkurzonym kuratorem sądowym. W jaki sposób ta praca wpłynęła na pana spojrzenie na świat, na ludzi? Czy te doświadczenia zmieniły pana podejście do życia, do społeczeństwa?
Największym przekleństwem jest, kiedy człowiek nawet w obcym mieście idzie ulicą i widzi kobiety czy małżeństwa albo kobietę z mężczyzną i w 90 procentach potrafi rozpoznać, że te osoby mają nadzór kuratora. To takie zboczenie zawodowe. Bardzo szybko wyłapuje się w środowisku osoby, które mogą mieć do czynienia z kuratorem rodzinnym, które mogą zaniedbywać swoje dzieci. Problem w tej pracy polega na tym, że ona odbywa się w tej Polsce C. To nie są spotkania z dyrektorami, ciekawe konferencje, sympozja, to nie praca projektanta wnętrz czy nawet mechanika samochodowego, który musi rozwiązywać problemy. To praca z tkanką ludzką, z tymi, którzy często są na dnie. Po latach pracy zacząłem się nagle orientować, że ja najlepiej czuję się właśnie tam - w takich środowiskach. Ta praca na to rzutuje. Tak wynika z moich rozmów z innymi kuratorami, ale też z policjantami, dzielnicowymi. Okazuje się, że oni też w takich środowiskach czują się najlepiej, swojsko. A kiedy zmieniają pracę, zaczynają czuć się obco, bo to już nie to samo.
W książce kurator sądowy kończy swoją pracę, składając wypowiedzenie. Powód to wypalenie zawodowe. To rzeczywiście problem wśród sądowych kuratorów?
Oczywiście, wielu kuratorów czuje się przepracowanych; średnia wieku jest bardzo duża, pracy jest coraz więcej, jest niedoetatyzowana, więc wpadają jeszcze zastępstwa. Proszę sobie wyobrazić - zespół kuratorskiej służby sądowej do spraw rodzinnych w sądzie rejonowym liczy czterech kuratorów i jeden albo dwóch nagle się rozchoruje. Pozostali muszą przejąć ich teren, ich sprawy. Poziom obciążenia psychicznego jest jeszcze większy i wciąż wzrasta.
Dlaczego napisał pan tę książkę? Co ta lektura ma przynieść i komu? Jakie przesłanie wynika z tej książki?
Zaczęło się od sukcesu mojego bloga, który został Blogiem Roku w 2012. Potem był sukces pierwszej książki, zacząłem dostawać informacje zwrotne, że moja książka polecana jest studentom resocjalizacji, żeby zobaczyli, jak wygląda Polska C, której nie znają. To było dla mnie bardzo miłe, choć pisałem tę książkę pod pseudonimem i obawiałem się kontrowersji - że oto urzędnik pokazuje ludzi w negatywnym świetle, używa ostrego języka. Ale kurator to nie jest siłaczka, trzeba czasem mówić tak, jak mówią na melinach. A kiedy jeszcze dowiedziałem się, że mój blog czytają wysocy rangą urzędnicy, nawet wiceministrowie, a ówczesny Rzecznik Praw Obywatelskich, a dzisiejszy minister podczas wręczania nagród zacytował moją książkę, to ucieszyłem się, że trafiłem z książką do tych, którzy mają naprawdę wpływ na to, co się dzieje i stanowią prawo. Dzięki mojej książce zobaczą, jak wygląda praca u podstaw i może dzięki temu zostanie coś w ich pamięci.