Kuchnia hotelowa
Pobyt dwudniowy - jesteś światowcem na walizkach. Pobyt dwutygodniowy - jesteś menelem-włóczęgą. Mieszkanie w hotelu przez pół miesiąca to również długie oszczędności, nie będę przecież codziennie odwiedzał restauracji. Kupuję więc jednopalnikową kuchenkę elektryczną i instaluję ją na parapecie.
Na mojej żałośnie małej patelni grilluję kupione w dyskoncie steki przy uchylonym oknie (otworzyć się nie da). Gdy nadchodzi koniec obróbki termicznej z przerażeniem stwierdzam, że jedynym miejscem gdzie patelnię gorącą mogę odłożyć jest porcelanowa umywalka w łazience, to się jednak nie zgadza z poczuciem estetyki, no bo jak to - tu steki, tu sedes? Stoję więc jak debil z na środku z patelnią, aż trochę ostygnie, żeby w odpowiednim momencie położyć ją na opasły tom pierwszej części Millenium Stiega Larssona. Zanim położycie patelnię na książkę, zawsze podłóżcie pod spód chusteczkę, wtedy spłonie ona, a nie książka. Najgorzej było jednak, gdy któregoś dnia przypaliłem i na własne oczy przekonałem się jak działa mały pokój bez wentylacji. Mało, że wołowym smogiem byłem nasączony, ogarnął mnie dyskomfort, nawet strach, czy od tego barbecue nie włączy się zaraz czujnik przeciwpożarowy. Stałem więc oto z dymiącą patelnią, pełen obaw, w tęsknocie za domem. Nabiłem w końcu steka na widelec, który włożyłem do kubka, jak mięsną parasolkę (bo nie miałem talerza), patelnię natomiast toksyczną wystawiłem za okna.
Na szczęście lało, na szczęście było od podwórka. Na szczęście była noc...