Ktoś tutaj kogoś robi chyba w konia
Biuro Ochrony Zwierząt chce od gminy Otyń zapłaty 200 tys. zł za opiekę nad końmi, które trzy lata temu odebrano Franciszkowi G. Zarzuca też jednej z wolontariuszek, że źle opiekowała się parą zwierząt
Sprawa koni, które odebrano Franciszkowi G., ciągnie się od niemal trzech lat. I choć zwierzęta już od dawna nie przebywają w gospodarstwie rolnika z Modrzycy, a w grudniu zapadł w tej sprawie wyrok sądu (co prawda nieprawomocny, ale jednak), to atmosfera wokół koni wciąż gęstnieje.
Przypomnijmy: wszystko zaczęło się w marcu 2014. Gospodarstwo Franciszka G. znalazło się na celowniku obrońców zwierząt, gdy w internecie zaczęły krążyć informacje o skandalicznych warunkach, w jakich przetrzymywane są zwierzęta. Pierwszą wychudzoną klacz wykupiono, kolejne konie zostały wyprowadzone przez zielonogórskiej Biuro Ochrony Zwierząt już w asyście policji. Konie, niektóre w wyjątkowo złym stanie, rozwieziono w różne lokalizacje do wolontariuszy, którzy mieli się nimi zaopiekować.
Dwa trafiły m.in. do Weroniki Poryszko z Bobrownik. Można wyobrazić sobie jej zdziwienie, gdy po dwóch latach zjawiło się u niej BOZ, by konie zabrać. Powodem miała być niedostateczna opieka nad zwierzętami. Poryszko ma jednak inne zdanie na ten temat. – Chodzi o kasę. Mają mi zapłacić 27 tys., ale lepiej udowodnić komuś, że się źle opiekował i narobić zamieszania. Ja od dziewięciu lat pomagam koniom, odkupuję od handlarzy, układam je, karmię i sprzedaję w lepsze ręce – mówi. – Rozumiem sprawdzić mnie po miesiącu. Ale po dwóch latach przyjechać i zabrać konie? – kwituje.
BOZ odbija piłeczkę i jak można było się tego spodziewać, ma zupełnie inne spojrzenie na sprawę. – To my tej pani udowodnimy, że to ona robiła to dla pieniędzy – mówi Izabela Kwiatkowska. – Jeśli chodzi o wszystkich wolontariuszy, którzy opiekowali się końmi, okazała się nieuczciwa. Jej konie są wypasione, a nasza Ambrozja była chuda jak… szkapa – argumentuje.
Obie strony zapowiadają kroki prawne by udowodnić swoje racje.
Jednak konflikt na linii Poryszko – BOZ to małe piwo na tle spięć między BOZ a gminą Otyń. Biuro domaga się od ratusza zapłaty za lata opieki nad końmi. Odmawia też ujawnienia ich lokalizacji. – Konie są w różnych miejscach u wolontariuszy, ale ze względu na nieuczciwość gminy nie jesteśmy skłonni do informowania, gdzie dokładnie się znajdują – mówi Kwiatkowska.
O jakich kwotach mowa? – Od dnia odebrania koni Biuro Ochrony Zwierząt żąda ok. 6 tys. złotych miesięcznie za utrzymanie koni. W kwietniu tego roku miną trzy lata od przejęcia koni przez BOZ – czytamy w mailu przesłanym przez ratusz w Otyniu. Jak więc łatwo policzyć, chodzi o ok. 200 tys. zł. – Poniżej 200 tys. zł – precyzuje Kwiatkowska. Warto dodać, że wiosną 2014 gmina zapłaciła wolontariuszom 20 tys. zł. Wtedy jednak wójtem była Teresa Kaczmarek. Kolejne wybory wygrała już Barbara Wróblewska.
– Nowa wójt twierdzi, że skoro jesteśmy wolontariuszami, to mamy sami te konie utrzymywać. Od prawnika gminy usłyszeliśmy na spotkaniu, że w interesie gminy jest, żeby wszystkie konie zdechły – nie owija w bawełnę Kwiatkowska.
Na tym zarzuty się nie kończą. Dla BOZ niejasnym jest fakt, że w tym samym dniu, w którym sąd orzekł przepadek koni Franciszka G., ten przekazał je gminie w darowiźnie. – Porozumienie w tej sprawie zostało zawarte przed wydaniem wyroku – wyjaśnia ratusz. – Do dziś BOZ, mimo naszych wielokrotnych żądań, uchyla się od wskazania miejsca, gdzie znajdują się zwierzęta, jaki jest ich stan i ile koni w ogóle żyje. Mamy zapewnione bardzo dobre warunki i opiekę nad zwierzętami. Po publikacji audycji w telewizji zgłosiło się do nas wielu gospodarzy i wolontariuszy, którzy zobowiązali się nieodpłatnie zaopiekować końmi – czytamy we wspomnianym mailu.
BOZ widzi to inaczej. – Kilkanaście wyprowadzonych z traumy koni gmina chce umieścić w kilku małych boksach. Zrobimy wszystko, by się tak nie stało. Nam na nich zależy, nie na pieniądzach. Co nie zmienia faktu, że gmina ma za nie zapłacić. Niech wyegzekwuje to od pana G., on ma dużo pieniędzy – kwituje Kwiatkowska.
Wyrok w sprawie koni Franciszka G.
W grudniu 2016 zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie hodowli w Modrzycy. Sąd uznał, że rolnik znęcał się nad swoimi końmi, choć bez „szczególnego okrucieństwa”. Franciszka G. skazano na grzywnę w wysokości 35 tys. zł, przepadek koni na rzecz Skarbu Państwa, zakaz posiadania tychże przez 10 lat, 20 tys. zł dla warszawskiej fundacji Pegasus oraz pokrycie 6 tys. zł kosztów sądowych.
– Stan hodowli nie przedstawiał się w sposób szczególnie zatrważający, jednak z pewnością nie przedstawiał się dobrze. Kilka koni, w tym Nadzieja i Tajga znajdowało się w stanie tragicznym. Pozostałe konie zdradzały liczne zaniedbania. Zwierzętom towarzyszyły liczne pasożyty. W katastrofalnym stanie znajdowały się końskie kopyta – uzasadniał wyrok sędzia Jacek Kanclerz.