Narkotyk ukryty w owocach trafił w ręce policji z Warszawy. Rzecznik Komendy Stołecznej Mariusz Mrozek mówi, że to jeden z największych wykrytych ostatnio przemytów.
To jeden z największych tego typu przemytów do Polski - chwalili swoją skuteczność kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia warszawscy policjanci. Wartość przesyłki wycenili na 105 milionów złotych. Kokainę znaleziono w paczkach z bananami. Przyjechały z Belgii na wielkie hurtowe targowisko pod Warszawą. Do Belgii zaś narkotyki przypłynęły statkiem z Kolumbii. Śledztwo wszczęła natychmiast warszawska Prokuratura Okręgowa.
Czy zatrzymali kierowcę? - Nie było podstaw - odpowiada rzecznik warszawskiej prokuratury Przemysław Nowak.
- Przecież to sam kierowca z pracownikami magazynu zawiadomili policję o znalezionych podejrzanych paczkach w bananach - dodaje.
To nowość, bo kiedy warszawska policja kilka dni temu opowiadała o sprawie na konferencji prasowej, przedstawiała ją tak, jakby to był wielki sukces. A tak? Zaczyna się typowo. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale.... skończyć się może też typowo. Czyli umorzeniem. Bo nikt niczego nie ustali naprawdę - ani tego, kto to zorganizował, ani dla kogo przeznaczony był narkotyk.
Prawda może też być taka, że to znalezisko okaże się... dramatyczną pomyłką. Bo banany z kokainowym załącznikiem trafić miały zupełnie gdzie indziej, a do Polski dojechały przez przypadek. Inaczej nikt by ich nie odkrył w hurtowni na wielkim targowym placu pod Warszawą.
Ale i ta „prawda” o pomyłce też będzie tylko hipotezą. - Trzymam kciuki za wasze śledztwo - powiedziałem rzecznikowi warszawskiej prokuratury.
Ale swoje wiem. Skąd? No to po kolei...
Wilczyce to wieś pod Wrocławiem. Tutaj w styczniu 2002 roku zaczęła się historia, która zmieniła życie czterech pracowników miejscowej dojrzewalni bananów.
Owoce przypływają do Europy z Ameryki Południowej. Są jeszcze zielone, więc aby mogły trafić do sklepów, muszą najpierw jakiś czas poleżeć w dojrzewalni bananów.
Pracownicy tej w Wilczycach zauważyli, że banany w jednym z pudeł zaczynają się psuć. Otworzyli je. W środku zobaczyli zapakowane w folię prostokątne kostki jakiejś substancji. Domyślali się, co to jest, więc natychmiast zadzwonili po policję.
Niedługo później pojawili się funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Pudeł z prostokątnymi kostkami było więcej, a wszystkie sprasowane kostki razem ważyły 396 kilogramów. Dlaczego nie 400? Ciekawe, prawda?
Testery rozwiały wszelkie wątpliwości - sprasowana substancja to kokaina. Najdroższy i najbardziej ekskluzywny narkotyk dostępny na polskim rynku.
Zaczęło się śledztwo. W jednej z kilogramowych paczek z kokainą znaleziono tajemniczego owada. Prokuratura wynajęła eksperta, by go zbadał. Ale nawet to nie doprowadziło do ustalenia, kto nadał nieszczęsną kokainę i dla kogo była przeznaczona.
Pojawiła się hipoteza, że narkotyk trafił do nas przez pomyłkę. Pudła z bananami - tłumaczył mi wtedy oficer CBŚ - miały taką wagę, jakby przeznaczono je na rynek brytyjski. To podejrzenie wzięło się z wagi pudeł z bananami. Była dostosowana do brytyjskich norm. Stąd to podejrzenie.
I tylko ta dziwna waga - 396 kilogramów. - Zwykle, jak gdzieś w świecie łapano transport narkotyków, była równa waga: 100, 200 albo 400 kilogramów. A nie taka jakaś dziwna: 396 - przekonywali mnie potem wrocławscy policjanci.
Witold M. ps. Szkieletor w 2002 roku próbował uchodzić za jedną z ważniejszych postaci wrocławskiego półświatka. Pech chciał, że nie tylko jemu się tak wydawało. Dokładnie tak samo jego rolę w przestępczym podziemiu postrzegali policjanci z CBŚ. Co mieli robić? Wystarali się w sądzie o zgodę na podsłuch i czekali, co się wydarzy. O zgodę na podsłuch - dodajmy - było wtedy znacznie łatwiej niż dziś. Łatwiejsze też było wykorzystywanie podsłuchanych rozmów jako dowodu w procesie sądowym.
Tak też na początku 2002 roku do „Szkieletora” dotarła informacja, że są do kupienia 4 kilogramy kokainy. Ofertę złożył przedstawiciel czwórki magazynierów z dojrzewalni w Wilczycach.
Okazało się, że panom magazynierom zamarzyła się kariera narkotykowych baronów. Kiedy w styczniu 2002 roku znaleźli kokainę w bananach, schowali cztery kilogramy dla siebie, zanim na miejscu pojawiła się policja - każdy wziął po paczce.
Stąd dziwna ilość 396 kilogramów narkotyku ukrytego w pudłach. Ludzie z gangu „Szkieletora” spotkali się z jednym z magazynierów. Niby na biznesowe negocjacje - za ile można by kupić cztery kilogramy narkotyku najwyższej jakości od przypadkowych znalazców specyfiku.
Ale nikt niczego od nikogo kupować nie zamierzał. Magazynier trafił do bagażnika samochodu i wyjechał w nim do lasu. Tam za darmo oddał swój kilogram i wskazał trzech kolegów. Ci oddali kokainę bez żadnych protestów.
- To co? Nic nie zarobili? - pytałem.
- Nie do końca. Ten wywieziony do lasu dostał 50 złotych na taksówkę, żeby miał jak wrócić do domu - śmiał się wrocławski policjant, kiedy przed laty opowiadał mi tę historię.
Ale to był dopiero początek kłopotów, bo czwórka niedoszłych narkodilerów trafiła do aresztu. Był grudzień 2002 roku. Pół roku później do aresztu trafił sam „Szkieletor”. Główny zarzut, jaki usłyszał, to kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. A wśród zarzutów także i ten dotyczący kokainy z bananów.
- A gdzie jest narkotyk? Te cztery kilogramy? - zapytałem policjantów. Była wiosna 2003 roku, kilka tygodni przed zatrzymaniem „Szkieletora”.
- W nosach - uśmiechnął się smutno funkcjonariusz wrocławskiego wydziału Centralnego Biura Śledczego.
Ostatecznie Witold M. „Szkieletor” na początku pierwszej rozprawy sądowej w swojej sprawie przyznał się i poprosił o wyrok bez przeprowadzania procesu. Został skazany na siedem lat więzienia. Magazynierzy z Wilczyc też się przyznali. Oni usłyszeli wyroki wyłącznie w zawieszeniu.
Jest marzec 2012 roku, czyli niemal równo 10 lat po wydarzeniach w podwrocławskich Wilczycach. Znowu dojrzewalnia bananów, choć tym razem w Zgorzelcu. Należy do Citronexu, miejscowej firmy wyspecjalizowanej w handlu bananami.
- Taki przypadek zdarzył się nam pierwszy raz od 25 lat, odkąd pracujemy z bananami - powie nam kilka dni później Rafał Zarzecki, szef i właściciel zgorzeleckiego Citronexu, potentata na rynku bananów w Polsce. - Nasi pracownicy w paczkach, w których miały być owoce, znaleźli jakieś dziwne środki. Nie wiem, ile tego było i co to jest. Natychmiast powiadomiłem policję.
Policjanci początkowo podawali, że kokainy było 30 kilogramów o wartości 300 tysięcy złotych. Później zważono narkotyk bardzo dokładnie i okazało się, że jest go około 25 kilogramów. To i tak bardzo duża ilość. Policjanci i prokuratorzy przyjmują zwykle, że z jednego grama narkotyku może powstać aż 10 porcji. Dodajmy, że trudno sobie wyobrazić, by na rynek trafiła kokaina wprost z paczek z bananami. Dilerzy wymieszaliby narkotyk z czymkolwiek (mąka, sproszkowane tabletki itp.), co pozwoliłoby na zwiększenie objętości.
Śledztwo w tej sprawie zaczęła Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze. Po kilkunastu miesiącach umorzyła je. Powód? Taki jak zwykle: niewykrycie sprawców przestępstwa. Ustalono tylko, że banany z narkotykami pochodzą z Ekwadoru w Ameryce Południowej. Kontenery przypłynęły statkami do Rotterdamu i Antwerpii. Stamtąd tirami zawieziono je do zgorzeleckiej dojrzewalni.
Kilka tygodni po sensacyjnym odkryciu w dojrzewalni Citronexu kolejny raz znaleziono kokainę w bananach - tym razem w supermarkecie w Raciborzu na Górnym Śląsku. Jak donosiły media, narkotyku było 70 kilogramów.
W kwietniu 2012 natrafiono na kolejny podejrzany ładunek - także na Górnym Śląsku. W jednym ze sklepów w Katowicach znaleziono 18 kilogramów narkotyku. W tym samym czasie w górnośląskim Mikołowie znalazło się jeszcze 16 kilogramów kokainy. I to kolejny raz w pudełkach z bananami. Razem dało to wynik przeszło 100 kilogramów narkotyku. Policja podawała wówczas, że czarnorynkowa wartość całego znaleziska sięgnęła 20 milionów złotych.