Kto komu gwizdnie [komentarz Adama Willmy]
Dobra, złamałem się. Zrobiłem coś, przed czym broniłem się kilka lat - uruchomiłem konto na Facebooku.
Z założeniem, że Facebook uchroni nitki znajomości przed ostatecznym porwaniem. Ale tylko tych znajomości, które odpłynęły w geograficzną dal. Tych bliskich, codziennych, nie zamierzam zastępować przyjaźnią światłowodową.
Ledwie potwierdziłem znajomości, chlusnęło memami. Znalazłem się niechcący na samej linii frontu. Ujrzałem znajomych z bagnetami na broni i z wojennymi proporcami. Ot, wojna polsko-polska przy wieczornej herbacie z cytryną.
Jedni bronią Częstochowy, drudzy głoszą ewangelię Kubusia Fatalisty. Nie ma okopu, w którym można by się schować.
Osobliwe miejsce w tej wymianie ognia zajęło ostatnimi czasy gwizdanie. Poważni, stateczni ludzie na stanowiskach (albo od nich odpoczywający) poświęcają czas na analizę gwizdu. W zależności od barw chorągwi gwizd kibiców jest przejawem moralnego wzburzenia przeciwko Beacie Szydło albo heroiczną obroną Cedyni.
Druga fala memów dotyczyła procesu pani Pawłowicz z panią Olejnik (o brzydkie słowo na sali sejmowej). Ostatni raz znajomego doktora habilitowanego widziałem w takiej ekstazie, gdy Polka dostała Nobla. Czyżby wieczorami przy monitorze dawał o sobie znać partyzancki gen dziedziczony przez potomków Chrobrego?
Wylazłem rakiem z Facebooka w poszukiwaniu prawdziwego świata. I znalazłem! Niejaki poseł Liroy, z zawodu raper, jak sobie postanowił, tak i doprowadził sprawę niemal samodzielnie do końca. W Sejmie leży jego projekt legalizacji marihuany medycznej. Chwała ci, panie raperze! Wiele polskich rodzin nie będzie musiało przemycać dla bliskich z nowotworami holenderskiego olejku z konopi.
Drodzy oficerowie z Facebooka, proszę o przepustkę z tej wojny na miny i gwizdy. I filmiki z kotami.