Krzysztof Sobieraj był w meczu z Termaliką Bruk-Butem Niecieczą najlepszy w barwach Arki. Zawodnik mówi o przyczynach porażki.
Strzelacie bramkę w drugiej minucie, zaliczacie wymarzony początek, a przegrywacie mecz. Co się stało?
Potoczyło się to wszystko zupełnie inaczej, niż planowaliśmy. Prowadziliśmy 1:0, mogliśmy pokusić się o strzelenie drugiej, lub trzeciej bramki, ale to się nie udało. Zdecydowanie zbyt łatwo daliśmy się zaskoczyć drużynie gości. Wiedzieliśmy, że tylko zwycięstwo pozwoli nam wskoczyć za plecy Termalice, aby zespół ten czuł nasz oddech. Bardzo chcieliśmy wygrać, dlatego czujemy dużą złość i żal.
Okoliczności, w jakich straciliście dwie pierwsze bramki, były co najmniej dziwne.
W pierwszej z tych sytuacji odzyskaliśmy piłkę na własnej połowie, ale niestety źle ją dograliśmy. Dopadł do niej Bartłomiej Babiarz i strzelił. Szkoda, bo już przed meczem wiedzieliśmy przecież, że ten zawodnik potrafi uderzyć z dystansu. Nie zdołaliśmy jednak temu zapobiec. Piłka siadła mu na nodze idealnie i Konrad Jałocha nie miał nic do powiedzenia. Kilka minut później nastąpiła wrzutka w pole karne, Gutkovskis wyskoczył do niej z dwoma naszymi zawodnikami na plecach, a mimo to zdołał wbić piłkę do bramki. Przegraliśmy mecz, choć nie powinniśmy zejść z boiska pokonani. Nie możemy tracić takich punktów. Jeszcze raz powtarzam: czujemy po tym meczu duży żal. Termalika była rywalem zdecydowanie w naszym zasięgu, ale nie potrafiliśmy tego wykorzystać.
Rozmawialiście już z Miro Bożokiem? Faulu, którego się dopuścił, nikt nie chciałby oglądać na boiskach ekstraklasy. Szczególnie w wykonaniu kapitana Arki.
Niewątpliwie poniosły go emocje. Niepotrzebnie tak zagrał. Musieliśmy sobie przez to radzić w dziesięciu i było ciężko. Jakiekolwiek przeprosiny z jego strony, czy klepanie po plecach, nic jednak nie zmienią. Nawet w dziesięciu mieliśmy jeszcze szanse, aby odwrócić losy meczu. Uważam, że pokazaliśmy „jaja”. Każdy brał odpowiedzialność za piłkę. Niewykluczone, że w drugiej połowie, grając w osłabieniu, prezentowaliśmy się nawet lepiej, niż w pierwszej. Walczyliśmy, bardzo chcieliśmy wyrównać. Wiedzieliśmy, jaki będzie miała scenariusz druga połowa, więc szukaliśmy bramki głównie ze stałego fragmentu gry, czy po indywidualnej akcji. Ale to nam nie wyszło. W końcówce nadzialiśmy się jeszcze na kontrę, jedną z wielu, która ostatecznie przesądziła losy meczu.
W tym spotkaniu byłeś jednym z najlepszych w szeregach Arki, pomagałeś młodszym kolegom. Twoja deklaracja, że po tym sezonie kończysz karierę, jest nadal aktualna?
Co niektórzy już mnie w Arce skreślili i obwieścili, że nie poradzę sobie na poziomie ekstraklasy. Mogę na tego typu stwierdzenia odpowiedzieć w dwóch zdaniach. Po pierwsze, jestem w tym klubie już dziesięć lat. Według mnie nie za piękne oczy, tylko zawsze prezentowałem się co najmniej przyzwoicie, skoro zaskarbiłem sobie taką sympatię kibiców i władz klubu. Po drugie złożyłem przed sezonem taką deklarację, bo mój syn chce, żebym wracał do domu, do Kielc. Czuję się jednak w Gdyni dobrze, więc zobaczymy, co czas przyniesie. Wszystko jest kwestią otwartą. Jeśli nadal będę prezentował się dobrze na boisku, a Arka utrzyma się w ekstraklasie, być może prezes przedstawi mi propozycję nowego kontraktu.
Co dalej z Arką?
Sytuacja zaczyna się robić nieciekawa, ale nie znaczy to że jest beznadziejna. Wesoło nie jest. Musimy podnieść się i zdobyć punkty w kolejnych meczach.
Notował Szymon Szadurski