Krzysztof Rutkowski twierdzi, że wie, kto kryje się za podpaleniem lokalu gastronomicznego w Mielnie. I kusi 10 tysiącami euro.
- Dajemy 10 tysięcy euro osobie, która wskaże nam zleceniodawcę. Może zgłosić się sam sprawca i przyznać się do winy. Będzie mógł liczyć na łagodniejszą karę, a od nas dostanie ponad 40 tys. złotych - mówił wczoraj Krzysztof Rutkowski (telefon alarmowy do jego biura to 600-007-007). - Chodzi o to, by zleceniodawcy tego typu przestępstw ponieśli karę. W tym podpalonym lokalu były butle z gazem. Przecież gdyby doszło do wybuchu, to mogliby zginąć ludzie.
Jak stwierdził Rutkowski, on nie ściga się z policją. Zależy mu tylko, by ta sprawa jak najszybciej została rozwiązana, a policyjne śledztwo, według niego, jak na razie nie przyniosło żadnych skutków.
- Chodzi o to, by lokalni przedsiębiorcy nie byli gnębieni przez takich bandziorów, którzy ewidentnie chcą zniszczyć konkurencję. A tak to wygląda: na niszczenie konkurencji za wszelką cenę. Bo czy nie dziwne jest choćby to, że stróż pilnujący sąsiedniego lokalu w noc podpalenia nie zawiadomił o pożarze ani straży pożarnej, ani policji? Na kamerze widać, jak kilkakrotnie przejeżdża koło lokalu, w którym akurat szaleje ogień. Przez duże witryny musiał go widzieć. Nawet gdyby był ślepy, musiał czuć spaleniznę. Każdy z nas w normalnym odruchu chwyciłby za telefon i dzwonił po pomoc. A on nie zareagował w ogóle.
Podpalenie nagrała kamera w lokalu
Nowa burgerownia była już gotowa, w pełni wyposażona. Pozostało ostatnie sprzątanie i w pierwszy weekend czerwca klienci mieli tu już smakować pizzy, burgerów i kebabu. Tak się nie stało, bo w nocy z 25 na 26 maja lokal spłonął i nie ma wątpliwości, że to było podpalenie. Zarejestrowała je kamera umieszczona wewnątrz sali restauracyjnej; ta zewnętrzna uchwyciła, jak sprawca ucieka, a wcześniej jak przechodzi obok lokalu i licząc na to, że jest niewidoczny, wdrapuje się po schodach przeciwpożarowych na dach obiektu.
- Podpalacz musiał zdemontować zewnętrzną kratkę wentylacyjną mojego lokalu - mówił nam kilka dni po pożarze Radosław Miecznikiewicz, właściciel Street Burger & Pizza. - To tamtędy wprowadził rurę, przez którą wlał łatwopalną substancję. Następnie wyjął rurę i przez otwór wentylacyjny wrzucił piłkę tenisową, którą wcześniej przedziurawił, wlał do niej benzynę i ją podpalił. Gdy piłka znalazła się w lokalu, ten zaczął płonąć. Wszystko to działo się między godz. 2.10 a 2.30 26 maja, a nie 27, jak pokazuje źle ustawiona data z zapisu kamery. Lokal był szczelnie zamknięty, więc ogień nie wydostał się z niego. Pożar ugasił się sam, a my zobaczyliśmy skutki dopiero rano. Koszmar. Doszczętnie spłonęła sala restauracyjna, cudem jakoś uratowała się kuchnia. Na kamerze widać, jak sprawca ucieka w kierunku ul. Wojska Polskiego. Na pewno jest to szczupły mężczyzna, ma na sobie kurtkę i plecak, może też okulary, bo widać błysk w kamerze. Niestety, twarzy nie można zidentyfikować.