Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada

Czytaj dalej
Fot. FOT. Archiwum Krzysztofa Kura
Anita Czupryn

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada

Anita Czupryn

Nie jestem historykiem, ale podobnie jak wiele osób, jestem przekonany, że mimo tego iż Powstanie Styczniowe zakończyło się kompletną klęską i to na wielu polach, to jednak bez tej ofiary, kto wie, czy w listopadzie 1918 roku byłaby ta wielka Victoria i odrodzenie państwa polskiego – mówi śpiewak operowy Krzysztof Kur, właściciel kolekcji rycin z czasów Powstania Styczniowego.

Co łączy śpiewaka operowego z Powstaniem Styczniowym?

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
Karpati&Zarewicz / Polska Opera Królewska Krzysztof Kur: Niechętne pieśniom Powstania Styczniowego były władze PRL. Każda z pieśni mówiła o znienawidzonym Moskalu i o tym, żeby z nim walczyć

Na samym początku mojej operowej drogi, bo było to jeszcze na studiach, związałem się z zespołem o nazwie Filharmonia im. Romualda Traugutta. Nota bene dokładnie dziś mija 40 rocznica pierwszego koncertu tego zespołu. Koncert poświęcony był pieśniom Powstania Styczniowego; odbył się w kościele świętego Jacka, u Dominikanów, przy ul. Freta w Warszawie. W tym koncercie nie brałem jeszcze udziału, bo byłem za młody. Do zespołu trafiłem 5 lat później, ale myślę, że to mnie w pewien sposób ukierunkowało.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Można więc powiedzieć, że to muzyka skierowała Pana do Powstania Styczniowego?

Tak można powiedzieć. Filharmonia im. Romualda Traugutta kultywowała i kultywuje polskie pieśni patriotyczne. Po pierwszym, wspomnianym przeze mnie koncercie, pojawiły się kolejne programy, a w nich pieśni Powstania Warszawskiego, pieśni związane z Konstytucją 3-go Maja, pieśni legionowe i ułańskie, kolędy patriotyczne, pieśni Konfederacji Barskiej, Insurekcji Kościuszkowskiej, Pieśni Powstania Listopadowego. Wszystkie te programy i scenariusze tworzył muzykolog, pisarz, krytyk muzyczny, Tadeusz Kaczyński, który założył Filharmonię Traugutta. Kiedy znalazłem się w zespole w 1988 roku, stałem się prawą ręką Tadeusza Kaczyńskiego, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne.

A dziś kontynuuje Pan dzieło Tadeusza Kaczyńskiego, kierując Filharmonią Romualda Traugutta.

Tadeusza zabrakło, zginął w wypadku w 1999 roku. Od tego czasu staram się tę filharmonię prowadzić, razem z Ryszardem Cieślą, również solistą, śpiewakiem, który był w filharmonii od początku. W ostatnich latach częściej nagrywamy pieśni, mniej koncertujemy. Staramy się od kilku lat wydawać jedną płytę rocznie i w ten sposób nagraliśmy 7 płyt, wszystkie są opublikowane w internecie w serwisach streamingowych. Nasza ostatnia płyta – Pieśni Insurekcji Kościuszkowskiej jeszcze nie wyszła z prozaicznego powodu – braku wystarczających środków, ale 10 pieśni już jest w serwisach streamingowych i na naszym kanale na You Tube.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Co dla Pana znaczą te pieśni? Dlaczego to ważne, aby kultywować pamięć o nich?

Kiedy zespół był zakładany w 1983 roku, gdy Tadeusz Kaczyński wymyślił Filharmonię Traugutta, to była odpowiedź na to, co działo się wówczas w Polsce. Czyli na stan wojenny. Były wieczory organizowane przez aktorów, ale nie było koncertów poświęconych pieśniom naszych narodowych zrywów. Zresztą większość z tych pieśni, nawet jeśli formalnie nie była zakazana, to przynajmniej była niechętnie widziana przez ówczesne władze. No, weźmy choćby pieśni Powstania Styczniowego; w każdej jest o znienawidzonym Moskalu, o tym, żeby z nim walczyć. W 1983 roku to nie był tekst politycznie poprawny i nie mógł się podobać cenzurze. Koledzy, którzy wówczas występowali, mieli więc drobne nieprzyjemności z tym związane. Ale ja przyszedłem do zespołu w schyłkowym okresie komuny.

Do Filharmonii Traugutta przywiódł Pana pański charakter, osobowość, czy wychowanie też miało tu swoje znaczenie?

Pewnie na początku to był przypadek. Zadzwonił do mnie mój kolega śpiewak i powiedział: „Słuchaj, potrzebują tenora. Może byś wpadł”. No, to wpadłem.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

A potem okazało się, że nie ma przypadków?

Potem zostałem. Poczułem, że to jest mi potrzebne, że to jest ważne. Oprócz tego, że śpiewałem w Warszawskiej Operze Kameralnej, to pełniłem też różne funkcje, czy w biurze opery, czy też starałem się nagrywać pieśni. W 1989-1990 roku były rozmowy, czy ta nasza misja się czasem nie skończyła, bo do tego czasu pieśni tych nie można było wykonywać. Ale po 1989 roku przyszła wolność, więc czy jest sens, abyśmy istnieli?

Był sens?

Okazało się, że może nawet większy niż wcześniej. O ile wcześniej wszyscy chłonęli te pieśni, kościoły były pełne, nie można było szpilki wetknąć – bo mogliśmy występować tylko w kościołach – o tyle potem, jak przyszła wolność, wszyscy gdzieś się rozbiegli. Za pieniędzmi, karierą, pracą w korporacjach. A tego rodzaju imponderabilia poszły trochę w zapomnienie. Stwierdziliśmy, że chyba jednak warto i trzeba, aby filharmonia istniała. W pewnym momencie zajęliśmy się pieśnią polską w ogóle, nie tylko patriotyczną. Organizowaliśmy festiwale pieśni polskiej, pieśni europejskiej, Festiwal Pasyjny „Crucifixum est…”, Festiwale Bożonarodzeniowe „Incarnatus est”, wieczory z poezją polską. Pomyślałem, że warto, aby coś po nas zostało, stąd wzięły się płyty, portale streamingowe, gdzie każdy może tych pieśni wysłuchać z każdego miejsca na świecie i w każdym momencie.

Czy w 1988 roku, kiedy pojawił się Pan po raz pierwszy w zespole, postać Romualda Traugutta mówiła Panu coś więcej niż to, czego się dowiedzieliśmy o nim na lekcjach historii w szkole?

Wiedziałem, że to ostatni dyktator Powstania Styczniowego, generał. Człowiek, który jednoosobowo prowadził powstanie z ukrycia, małego mieszkania przy ulicy Smolnej w Warszawie; którego działalność zachowała honor tego powstania. Natomiast często pojawiało się pytanie, które ludzie zadawali Tadeuszowi Kaczyńskiemu, założycielowi Filharmonii: „Dlaczego Filharmonia imienia Traugutta? Co Traugutt miał wspólnego z muzyką”? Na co Tadeusz odpowiadał: „Traugutt z muzyką nie miał nic wspólnego. Ale my mamy bardzo dużo wspólnego z Trauguttem”.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Postać Romualda Traugutta, może nie wprost, ale też łączy się z wspomnianą przez Pana Insurekcją Kościuszkowską – on sam, po śmierci swojej żony, ożenił się z wnuczką brata Tadeusza Kościuszki.

Tak jest. A jeśli chodzi o Powstanie Styczniowe, to Traugutt był przecież przeciwnikiem jego wybuchu. Kiedy wybuchło, Traugutt był dowódcą jednego z oddziałów, a potem wziął na siebie wielkie brzemię, aby powstaniem kierować i to przez długi czas – od października 1863 roku aż do jego aresztowaniu w kwietniu 1864 roku.

Była idea, aby beatyfikować Romualda Traugutta.

Ten proces cały czas się toczy. Nie wiem, na jakim dzisiaj jest etapie, ale pamiętam, że zbierano materiały. Vox populi jest tu bardzo istotne.

Mówiono, że prowadził święte życie.

Tak wynika z monografii jemu poświęconej. A to, że minęło prawie 160 lat od jego śmierci? Nieraz byliśmy świadkami czy to beatyfikacji czy kanonizacji osób po 500 czy 600 latach po ich śmierci. A zatem wszystko przed nami.

Wspomniał Pan o 40 rocznicy pierwszego koncertu Filharmonii Romualda Traugutta; dopowiem, że w tym roku obchodzimy właśnie 160 rocznicę Powstania Styczniowego. Czy wystarczająco mówimy o tym powstaniu? A może już zapomnieliśmy? Jak się o nim powinno mówić?

Nie sądzę, żebyśmy zapomnieli. Myślę, że teraz jeszcze bardziej sobie o nim przypominamy, bo jest dobry ku temu powód. Pewnie nigdy za wiele o tym w szkole. Nie jestem historykiem, nie chcę się wypowiadać kategorycznie, ale podobnie jak wiele osób, jestem przekonany, że mimo tego iż powstanie to zakończyło się kompletną klęską i to na wielu polach, to jednak bez tej ofiary, kto wie, czy w listopadzie 1918 roku byłaby ta wielka Victoria i odrodzenie państwa polskiego. W większości domów były pamiątki po tym powstaniu, byli ludzie, którzy w tym powstaniu brali udział, którzy zginęli, ponieśli ofiary. Myślę, że kultywowanie pamięci o tamtych bohaterach, o tamtym zrywie odłożyło się i zaowocowało tym 11 listopada.

Do kultywowania tej pamięci Pan się przyczynia. Niecałe 10 lat temu na Zamku Królewskim otwarto wystawę z Pańską kolekcją rycin z czasów Powstania Styczniowego.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Wystawa na Zamku Królewskim została otwarta w 150. rocznicę stracenia Romualda Traugutta, czyli 5 sierpnia 2014 roku i trwała do 11 listopada. Ale ona też jeździła po całej Polsce. Od lipca 2013 roku do 2016 roku przez prawie 3 lata odwiedziła 20 muzeów w kraju, a ja byłem koordynatorem wystawy własnych zbiorów. Dziś jej obszerne fragmenty można zobaczyć na stronie fundacji, którą założyłem. Fundacja ma prostą nazwę – 1863.PL . Serdecznie zapraszam na naszą stronę – www.1863.pl. Gdyby jakieś muzeum chciało tę wystawę pokazać, to ona jest gotowa do prezentacji. Zachęcam również do przekazania na rzecz Fundacji 1863.pL – Organizacji Pożytku Publicznego – 1,5 procenta podatku, które posłużą do zakończenia nagrań Śpiewów Historycznych do słów Juliana Ursyna Niemcewicza – pierwszego w historii pełnego nagrania tych utworów.

Jak to się zaczęło, że zaczął zbierać Pan te konkretne pamiątki po Powstaniu Styczniowym, czyli ryciny?

Jedną z pierwszych rycin, które kupiłem, to „Szarża Czerkiesów na Krakowskim Przedmieściu”, na podstawie obrazu Wojciecha Kossaka. Potem trafiłem na kolejne drzeworyty, następnie udało mi się kupić całe roczniki francuskich gazet, a w takim roczniku było ich 50, a nawet więcej, więc ta kolekcja znacząco wzrosła. Zbierałem też pojedyncze ryciny, które ktoś powycinał z gazet. Po czym, już z myślą o wystawie zacząłem kupować te same drzeworyty, które już miałem w roczniku, ale nie chciałem ich wycinać, więc kupowałem luzem, na pojedynczych kartach.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Gdzie je Pan kupował?

Kupowałem w antykwariatach. Jeździłem z Warszawską Operą Kameralną po Europie i jeśli w jakimś mieście był antykwariat, to na pewno do niego wstępowałem. Dziś są już inne sposoby.

Jest internet.

Dokładnie. Brałem udział w bardzo wielu internetowych aukcjach, kupowałem na aukcyjnych portalach czy to polskich, czy – częściej – międzynarodowych. W taki sposób ta kolekcja powstawała. Nie było tak, że kupując pierwszą rycinę wiedziałem, że stworzę wielką kolekcję i będzie ona wyspecjalizowana w ilustracjach z prasy zagranicznej poświęconych Powstaniu Styczniowego. Powstała trochę na zasadzie śnieżnej kuli.

Dzisiaj tych rycin ma Pan ponad 600. O czym świadczy to, że kupował Pan roczniki gazet, w których była mowa o Powstaniu Styczniowym w Polsce, a przecież jej wtedy jako państwa nie było?

To nie są moje słowa, ale kiedyś jeden z historyków sztuki wszedł na moją wystawę, powiedział mi: „Wie pan, to świadczy o tym, że Polska miała wtedy swoje pięć minut”. To prawda i to było widać – niemal cała Europa o nas pisała, o tym, co się u nas dzieje. Pisały gazety w stolicach europejskich. Mam tygodniki ilustrowane z Paryża, z Londynu, ze Sztokholmu, ze Stuttgartu. Z Włoch. Mam drzeworyt pochodzący z Nowego Jorku. To pokazuje, że o Polsce pisano. Dużo mniej robiono dla Polski, niestety trwała wojna na noty dyplomatyczne, z czego zresztą śmiały się satyryczne periodyki. Na przykład w Paryżu wychodziło czasopismo „Le Charivari”, a w Londynie satyryczny tygodnik „Punch”. Tam wyśmiewano się, pokazując dyplomatę, który niczym Syzyf toczy pod górę wielki kamień z napisem „Kwestia polska”, albo kilku dyplomatów, przedstawicieli zachodnich mocarstw, którzy tak bardzo się spieszą, że w stronę Polski jadą na żółwiu. Tych satyrycznych rysunków jest bardzo dużo, ja sam mam ich w kolekcji chyba około setki, z czego koło 50 znajduje się w zeszycie wybitnego francuskiego satyryka, który nazywał się Cham. Pokazywał on różne aspekty Powstania Styczniowego w Polsce. To nie były drzeworyty, tylko litografie.

Były też prace poświęcone bitwom Powstania Styczniowego, a tych bitew, potyczek było ponad tysiąc.

Doliczono się ich 1200. Ukazywały się w tygodnikach ilustrowanych we Francji, Wielkiej Brytanii, w Szwecji, w Niemczech i we Włoszech. Wówczas drzeworyt spełniał funkcję fotografii prasowej, towarzyszył artykułowi po to, żeby wzmocnić jego przekaz. Dlaczego drzeworyt? Fotografie wykonywano, mamy przecież dagerotyp przedstawiający Fryderyka Chopina z 1849 roku. Ale nie potrafiono wówczas reprodukować zdjęć na masową skalę. A taka skala wymagana była przy tygodnikach, przy gazetach. W związku z czym robiono drzeworyt. Często te drzeworyty robione były na podstawie zdjęcia, które zrobił korespondent, albo rysunku, z których wykonywano klocek drzeworytniczy, który to klocek zecer montował przy druku i był on odbijany. To była wówczas normalna praktyka. Świat był wtedy inny i inne były gazety. Dzisiaj wiadomość z przedwczoraj nikogo już nie interesuje. Wtedy, patrząc z naszej perspektywy to dość niesamowite, że większość artykułów, a w związku z tym również ilustracji, czyli drzeworytów, opowiadało o wydarzeniach, które miały miejsce 3-4 miesiące wcześniej. Dzisiaj nikogo nie interesuje to, co się wydarzyło we wrześniu czy październiku ubiegłego roku; to zamierzchła historia. Wówczas tak było. Artykuł o bitwie pod Żyrzynem, która miała miejsce 8 sierpnia, w Paryżu ukazał się w połowie listopada – 3 miesiące później. Najkrótszy okres, jaki obliczyłem na podstawie moich drzeworytów, pomiędzy wydarzeniem a informacją o nim to były 3 tygodnie.

Co Pana pociąga w drzeworytach? Czym one Pana uwiodły? Liczyła się tylko tematyka?

Proszę na nie spojrzeć – one same w sobie są piękne. To piękna sztuka, może użytkowa, ale zachwyca. A to, że niosą jeszcze przekaz historyczny, mówią o naszej historii, naszej spuściźnie, że informowały całą Europę o tym, co się dzieje w Polsce, powoduje, że stanowią dla mnie droższą wartość. One dotyczą nas, naszej historii.

Są jeszcze takie, które chciałby Pan mieć w swojej kolekcji?

Są. Widziałem zdjęcia dwóch węgierskich gazety, które miały drzeworyty na pierwszych stronach, ale do oryginałów nie dotarłem. Choć same drzeworyty posiadam. To też jest ciekawe – często te drzeworyty były publikowane z tych samych klocków w różnych gazetach, w różnych krajach. To znaczy, że wtedy ten klocek drzeworytniczy musiał jeździć po Europie. Na wystawie stworzyłem dział, w którym pokazuję te same drzeworyty prezentowane w różnym czasie, w różnych gazetach, w różnych krajach. Widać, że to jest ten sam klocek drzeworytniczy. Mało tego – są nawet takie drzeworyty, które były na pierwszej stronie w Paryżu, dwa tygodnie później – w Sztokholmie. Co pokazywało, że istniała chyba systematyczna wymiana tych klocków drzeworytniczych.

Muzyka i kolekcja rycin z czasów Powstania Styczniowego to nie jedyne Pana pasje. Zagrał Pan też w filmie o postaci, która została beatyfikowana. Mam tu na myśli film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Jak to było?

To dość zabawna historia. Nie jestem aktorem mimo że śpiewałem w operze i przez lata występowałem i występuje na scenie. Pewnego dnia zadzwonił do mnie telefon z zaproszeniem na zdjęcia próbne do filmu o księdzu Popiełuszce. Stwierdziłem, że to chyba pomyłka. Ale telefon zadzwonił drugi raz z zaproszeniem. Wytłumaczyłem, że dziękuję, ja na scenie owszem występuję, ale w operze, ale nie w filmie. I po raz trzeci ten telefon zadzwonił. Zapytałem: „Ale dlaczego państwo do mnie dzwonicie? Skąd ten pomysł?”. Wtedy dowiedziałem się, że moje nazwisko podał filmowcom pan Leon Łochowski, aktor, który odpowiadał za oprawę Mszy św. za ojczyznę w kościele świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu. Okazało się, że reżyser filmu chciał, żeby w filmie wystąpiły autentyczne osoby, które rzeczywiście brały udział w mszach za ojczyznę, które rzeczywiście spotkały się z księdzem Popiełuszką. Ja się z nim nie spotkałem, bo został zamordowany rok przed moim przyjściem do Filharmonii, chociaż jako członek chóru Lutnia śpiewałem przy jego trumnie, zaraz po tym, gdy przywieziono jego ciało. W mszach za ojczyznę śpiewałem jednak wiele razy. Zaproszono mnie więc na zdjęcia próbne, zdjęcia się odbyły i przez dwa lata była cisza. Jak kamień w wodę. Po dwóch latach telefon: reżyser zaprasza mnie, chciałby porozmawiać. Przyszedłem w ostatnim dniu przed moim urlopem. Usłyszałem: „Mam dla pana pewną rolę i bardzo chciałbym, aby pan ją przyjął. Proszę mi od razu nie odmawiać. Bardzo pana proszę”.

Krzysztof Kur: Kultywowanie pamięci o bohaterach Powstania Styczniowego zaowocowało 11 Listopada
FOT. Archiwum Krzysztofa Kura

Wiem, co to była za rola.

Tym swoim wstępem reżyser mnie zaintrygował. No, ale potem zrozumiałem, bo reżyser zaproponował, żebym zagrał oficera milicji obywatelskiej. Szukał ludzi związanych z księdzem Popiełuszką, z mszami za ojczyznę, a tu nagle…

… ale te osoby musiały grać w filmie różne role.

Otóż właśnie. A tu nagle proponuje mi rolę oficera milicji. Szczerze przyznam, byłem dość skonfundowany. Poradziłem się dwóch moich przyjaciół aktorów, którzy mi powiedzieli, że ważne jest, aby grać w filmie w dobrej sprawie. „A tego złego też trzeba dobrze zagrać” - oznajmili. Przyjąłem więc tę rolę i w dwóch scenach zagrałem cynicznego milicjanta.

Kultywowanie pamięci o Powstaniu Styczniowych, pieśni patriotyczne, poezja polska – wszystko to niejako umieszcza Pana w obszarach patriotycznych. Dlatego zapytam, czym dla Pana jest patriotyzm?

W odpowiedzi na takie pytanie bardzo łatwo o strasznie górnolotne słowa, które mogą nic nie znaczyć. A często są one nadużywane. Patriotyzm to bardzo szerokie, pojemne słowo i łatwo wpaść w patos, nawet jeśli się ma dobre intencje. Zamiast mieć pełne usta słów o patriotyzmie, lepiej jest pokazywać patriotyzm swoim życiem, swoim przykładem, tym, co się robi. Dla mnie patriotyzm to zarówno pamiętanie o dawnych bohaterach, to, że ma się ich w sercu i w świadomości, jak i to, że pamięć o nich przekazuje się następnym pokoleniom. Ale patriotyzm to też codzienna, uczciwa praca dla wspólnego dobra, nie szukanie jedynie swojego interesu, swojego samozadowolenia. To oznacza, żeby być rzetelnym, nie okradać zarówno państwa jak i bliźniego. To po prostu dbanie o nasze wspólne dobro, rozumiane z jednej strony jako dobro duchowe, z drugiej – jako dziedzictwo, ale też o materialny byt naszej wspólnoty – Państwa i Narodu.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.