Przez lata wysłuchaliśmy dziesiątek relacji ludzi, którzy przeżyli koszmar wołyńskiej rzezi w lipcu 1943 r. Przypomnijmy niektóre z nich...
- To była brzydka niedziela, padał deszcz - opowiadał nam Zdzisław Świstek z Zielonej Góry. - Mieliśmy jak zawsze iść do kościoła, a raczej kaplicy przy trakcie, gdzie odprawiano msze. Jednak mama powiedziała, że skoro jest tak koszmarna pogoda, wyjątkowo zostaniemy w domu. Przybiegła nagle Ukrainka, która u nas mieszkała i wołała, że obok kaplicy była strzelanina. Po chwili staliśmy się świadkami straszliwego spektaklu. Na niewielkim, sąsiednim wzgórzu leżało, otoczone świerkami, gospodarstwo. Z pewnej odległości zobaczyliśmy biegnącą kobietę z dwojgiem dzieci. Jej tropem podążali czterej uzbrojeni mężczyźni. Uciekinierzy szukali schronienia w budynku... Po chwili rozległy się krzyki rozpaczy, przerażenia, i strzały... Zamordowali kobietę, dziecko, a także siedmioosobową rodzinę. Gdy zabójcy stanęli przed drzwiami tamtego domostwa, mama tylko krzyknęła: „Teraz idą nas mordować!”. Uciekliśmy...
Jak na rzeź
Trudno uwierzyć, że nie są dziełem jakiegoś chorego psychicznie scenarzysty. Że ludzie, którzy to przeżyli, mogą normalnie żyć, śmiać się, kochać...
- W kałuży krwi leżały bezwładne ciała naszych rodzin, sąsiadów, małych, niewinnych dzieci... - rozmawiając z nami nowosolanin Franciszek Przytomski nie krył łez.
Banderowcy zamordowali 13 bliskich mu osób. - Mój ojciec, 16-letnia siostra, trzyletni brat, dwóch sąsiadów, trzy sąsiadki, pięcioro małych dzieci. Ranna została także ciotka Krasicka, która zmarła w wielkich cierpieniach wieczorem. Zdążyła nam jednak opowiedzieć, że egzekucji dokonał jeden z Ukraińców…
Z jego domu, z masakry uratował się tylko sześcioletni brat, Adaś, który spał na zapleczu pieca chlebowego. Właśnie dzięki temu bandyci z UPA nie mogli go zobaczyć...
Byli strasznie torturowani
- Weszli do wsi i powiedzieli, że na polecenie Niemców mają przyprowadzić chłopców w wieku od 15 do 19 lat - relacjonowała Danuta Kotelec, dziś zielonogórzanka, niegdyś z Brzuchowic. - Po kilku dniach matki chłopców poszły do Niemców i okazało się, że ci nic o tym nie wiedzą. I wykopano ciała naszych chłopców. Byli straszliwie torturowani... Podobno jeden z Niemców zemdlał na ten widok. Później niemiecki oficer dał matce jednego z chłopców pistolet, pozwolił jej zastrzelić wójta, który stał za tym uprowadzeniem, ale kobieta tylko płakała.
Przeszli piekło
- Babcia z dwiema synowymi i wnukami postanowili wrócić do Miedwedówki, gdzie stał niedokończony dom wujka - mówiła zielonogórzanka Walentyna Czajka. - Z całej wsi przeżyła tylko jedna kobieta, którą uratowało to, że położyła się na śniegu, w polu i przykryła białym prześcieradłem.
- Jako dziesięcioletnie dziecko przeszłam piekło i często pytam sama siebie, gdzie był wtedy Pan Bóg - płacze Ewelina Dzielędziak, dziś z Rzepina, wówczas z Mizocza. - Mamę zamordowali i ucięli jej głowę, siostrze rozpłatali brzuch, ja, dziesięciolatka przetrwałam pod stosem trupów.
Stanisława Sitnik z Wyszanowa, która przeżyła masakrę w Hucie Pieniackiej, gdzie jednego dnia zamordowano ponad 800 Polaków, mówi, że pamięta zwierzęcy niemal ryk. To byli ludzie. Pędzeni na rzeź ludzie.
- Byłam tam osiem lat temu, nie mam zdrowia, to dla mnie zbyt mocne przeżycie - mówi cicho pani Stanisława. - Płakałam, mimo że tam teraz tylko puste pole jest, więcej nic. I te opowieści ludzi, że gdy chcieli tam krowy wypasać, spychacze wpuścili i spod maszyn kości zaczęły wychodzić, czaszki… Tam tyle narodu poszło... Wybaczyć? Nie wiem. Tyle, co tam wycierpieliśmy...