Krótki sen o ropie z Karlina. Jak Polska nie została naftową potęgą
8 grudnia 1980 r. oczy całego świata zwróciły się w stronę Polski. W niewielkim Karlinie na Pomorzu Zach. trysnęła ropa. Dzień później nieopodal Karlina doszło do wybuchu, który ugaszono dopiero 10 stycznia następnego roku.
Konkurencja newsów była tego dnia spora: w jednostkach, które Sowieci podciągnęli pod granicę z Polską w ramach manewrów „Sojuz 80”, wzmożono „stan gotowości”, a na Manhattanie 25-letni szaleniec zastrzelił Johna Lennona. A tymczasem w Polsce prawdziwy entuzjazm wzbudziła wizja nadwiślańskiego Kuwejtu.
Narodowa euforia
9 grudnia 1980 r. pracujący przy odwiertach w Karlinie musieli mieć już poczucie dziejowej misji. Uściślijmy jednak: do eksplozji mieszanki ropy naftowej i gazu doszło nie w samym Karlinie, lecz ok. pięć kilometrów dalej, w okolicy wsi Krzywopłoty. Właśnie tam kilka lat wcześniej państwowe przedsiębiorstwo wydobywcze - Zjednoczenie Górnictwa Naftowego rozpoczęło poszukiwania ropy naftowej.
„Emocje były wielkie. Popatrzeć i poradzić, jak trzeba gasić pożar przyjechał nowy I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej towarzysz Stanisław Kania. Nie wiadomo, jak jego wizyta pomogła w akcji gaśniczej, ale wszyscy byli pewni, że władza wszystko, co się dzieje w Karlinie, traktuje poważnie” - pisze Grzegorz Sieczkowski w tekście „PRL miał być drugim Kuwejtem. Ropa w Karlinie”.
Natychmiast zaczęto obliczać, jak bijąca w niebo płonąca karlińska ropa uczyni z Polski potęgę. Według obliczeń ośrodka wierceń w Kamieniu Pomorskim, przedsięwzięcie było warte zachodu. Jednak już 9 grudnia, ok. godz. 17, okazało się, że złoże faktycznie istnieje, ale… ktoś pomylił się o 200 metrów. Ale to był drobiazg.
Płomień do nieba
Wystarczył jeden dzień, aby wszyscy Polacy stali się specami od wydobycia ropy. Miała być kluczem do potęgi, jak w poprzedniej dekadzie kryl, który miał z Polski zrobić mocarstwo spożywcze. W telewizyjnych programach spece od wszystkiego szacowali np., że podziemne jezioro „czarnego złota” znajduje się na głębokości ok. 3 tys. metrów, a ropy starczy na wiele lat. Tymczasem okazało się, że kiedy czubek wiertła znalazł się w okolicach 2,8 tys. metrów pod powierzchnią gruntu, jeden z pracowników wiertni Daszewo 1 zauważył, że coś jest nie w porządku.
„Płuczka - środek używany do wypłukiwania zwiercin oraz chłodzenia wiertła - zaczęła wydostawać się na powierzchnię. Coś wypychało ją w górę pod wysokim ciśnieniem! Na szczęście personel placówki w porę zorientował się, co za chwilę nastąpi. Kiedy w niebo trysnął płonący strumień, ludzie zdążyli się oddalić. Nikt nie zginął, ale cztery osoby zostały poparzone i trafiły do szpitala” - opisuje Michał Procner w artykule „Erupcja ropy w Karlinie. Czy Polska mogła zostać potęgą naftową?”.
Ochotnicza Straż Pożarna w Karlinie otrzymała zgłoszenie już o godz. 17.15. Okazało się jednak, że żywioł jest zbyt potężny na skromne środki, jakimi dysponowała lokalna komenda. Temperatura płomieni sięgała już 1000 stopni Celsjusza, zapaliły się okoliczne budynki. Późnym wieczorem przy wiertni znajdowało się już 18 oddziałów straży pożarnej, a informacje o skali wydarzenia dotarły do Warszawy.
Haubicą w ropę
10 grudnia 1980 r. na miejsce pożaru przybyły pierwsze specjalistyczne ekipy ratownicze. Tego dnia w gaszeniu ognia brało udział ponad 1000 osób, włączając wojsko i milicję. TVP emitowało relację z akcji w Karlinie jako główny temat. Na miejscu - przywieziony helikopterem marynarki wojennej - zjawił się nawet Lech Wałęsa, szef „Solidarności”, który powiedział później dziennikarzom, że „płakać się chce, że tyle ropy ucieka bezpowrotnie”.
W całej Polsce mówiono jednak o „nowym Kuwejcie”, a nawet wróżono siermiężnej komunistycznej Polsce świetlaną przyszłość i bogactwo naftowe. Kazimierz Jakubowicz, kierownik Ośrodka Kopalń „Karlino”, wspominał po latach na łamach „Rzeczypospolitej”: „To przypominało histerię. Wyobraźnię pobudzał też imponujący widok płonącej ropy, wypływającej pod dużym ciśnieniem ze złoża. W telewizji pożar wyglądał efektownie i dlatego niemal powszechnie sądzono, że oto mamy nasz Kuwejt”.
16 grudnia na miejsce przybyła ekipa ratowników radzieckich i węgierskich. Kierownictwo akcji ratowniczej, czyli inż. Adam Kilar i ekspert radziecki - Leon Kałyna, rozpoczęło przygotowania do wszystkich wariantów robót ratunkowych. Wskutek niemożności podejścia blisko pożaru zdecydowano, aby resztki prewentera zniszczyć ogniem artyleryjskim, do czego wykorzystano początkowo armatę 85 mm, ale dopiero ostrzał z haubicy 155 mm pociskami przeciwbetonowymi okazał się skuteczny. Oddział artylerii LWP wystrzelił łącznie 232 pociski.
Pierwsze cysterny
Akcja gaszenia ognia odbywała się podczas mroźnej zimy, co było dodatkowym utrudnieniem. Trzeba było zbudować specjalne drogi. Po oczyszczeniu terenu haubicą przyjechała kolejna ekipa radzieckich specjalistów, tym razem ze specjalnymi agregatami zbudowanymi na bazie silników wojskowych samolotów odrzutowych MiG, które wytwarzały ciąg powietrza gaszący ogień. Były one wspomagane działkami wodnymi i pianą.
Akcja gaśnicza ciągnęła się przez całe święta, a później aż do Nowego Roku. Nie był to jednak koniec walki. Dopiero 10 stycznia na otwór szybu założono 11-tonowe urządzenie przywiezione z Rumunii i ostatecznie ugaszono pożar. „Szacuje się, że do tego spłonęło 30 tys. ton ropy naftowej oraz 50 mln metrów sześciennych gazu ziemnego. Łączny koszt akcji i prac inżynieryjnych wyniósł 300 mln ówczesnych zł. Pokryto go ze skarbu państwa. Bogatsi o doświadczenie Polacy nie załamali jednak rąk. Już 16 stycznia z Karlina wyjechały pierwsze cysterny, wiozące 780 ton ropy” - dodaje Procner.
Pierwszy pociąg karlińskiej ropy składał się dokładnie z 17 cystern. Łącznie do rafinerii ropy w Trzebini wysłano tego dnia ponad 780 ton ropy. Było to znacznie mniej niż wcześniej planowano.
Ropa w Polsce
Najbardziej na historii z ropą skorzystało Karlino, senne kilkutysięczne miasteczko w województwie koszalińskim. W czasie akcji gaszenia wielkiego ognia przeżywało najazd dziennikarzy. Radio i telewizja prowadziły na żywo transmisje z akcji ratunkowej, co było ewenementem w ówczesnych czasach cenzury mediów przez władze.
Od 10 grudnia 1980 r. relacje z Karlina były stałym punktem głównego wydania Dziennika TVP i znalazły się na pierwszych stronach większości polskich gazet. Dramatyczne zdjęcia słupa ognia w nocy oraz zarejestrowane na taśmie filmowej ujęcia z pokładu śmigłowca znał wtedy niemal każdy Polak.
Czas na ciekawostkę: Karlino nie było wtedy i nie jest dziś jedynym miejscem roponośnym w powojennej Polsce. Nad Wisłą rokrocznie pozyskuje się pewne ilości ropy naftowej z krajowych szybów. W 2019 r. wydobyto 936 tys. ton tego surowca z 87 złóż. Największe znajdują się na tzw. Niżu Polskim (m.in. Kopalnia Lubiatów); w Kamieniu Pomorskim, na Wolinie i na szelfie, na północ od przylądka Rozewie; oraz w Karpatach (Krosno i Jasło).
Koniec marzeń
Niestety, w 1981 r. ropa z Karlina była średniej jakości, więc zainteresowanie tematem pękło niczym mydlana bańka. Poza tym - zgodnie z nowymi obliczeniami specjalistów - złoże było bardzo małe. Gdyby ogień palił się jeszcze parę dni, nie byłoby czego wydobywać. Eksploatację zakończono już w 1983 r. Szybko pojawiły się pogłoski, że to Związek Sowiecki uniemożliwił eksploatację karlińskiej ropy, bo to złoże było tak rozległe, że miało miejsce poboru po ich stronie granicy.
Tu ciekawostka nr 2: jak premierem został Wojciech Jaruzelski, bardzo interesował się karlińską ropą. O to, co dzieje się z nią, pytał jeszcze w stanie wojennym, kiedy szczególnie potrzebował sukcesów, by wizerunkowo i ekonomicznie łagodzić skutki wywołanych przez własne działania sankcji.
Śledztwo prowadzone w sprawie pożaru również szybko wygasło, głównie ze względu na brak ofiar w ludziach. Służba Bezpieczeństwa zwerbowała wprawdzie Tajnych Współpracowników, którzy mieli sprawdzić nieprawidłowości podczas poszukiwań ropy, ale wszystko się rozmyło. Podobnie, jak wielkie marzenia o polskim Kuwejcie.