Kryzys migracyjny rozwija się w niepokojącym kierunku. Nie udało nam się ani uszczelnić granicy, ani wysłać sygnału, że szlak białoruski jest zamknięty. Jednocześnie prezydent Łukaszenka nadal ściąga „turystów”, także dlatego, że tematyka migracyjna wywołuje pożądaną z perspektywy Mińska (i Kremla) polaryzację na polskiej scenie politycznej. W efekcie po drugiej stronie granicy mamy już nie kilka, a raczej kilkadziesiąt tysięcy imigrantów. Co więcej, skoro do Niemiec dotarła już grupa ponad tysiąca osób, można założyć, że nielegalnie po Polsce błąka się co najmniej drugie tyle.
Z drugiej strony udało się nam podtrzymać wsparcie UE w postaci aprobaty dla naszych działań ze strony szefa Frontexu. Ważąc jednak sukcesy i porażki można stwierdzić, że raczej przegraliśmy pierwszą fazę tego konfliktu. To zaś każe zadać pytanie o sensowność kontynuacji obranej strategii, która na tamten czas wydawała się słuszna. Zresztą sam sugerowałem wtedy, że należy urządzić teatr i wysłać w świat jasny komunikat, że nie przepuścimy nawet mrówki, szybko uszczelnić granicę, a po pewnym czasie po cichu przyjąć ludzi koczujących w Usnarzu i okolicach.
Niestety z różnych powodów nie udało się osiągnąć założonych celów. Łukaszenka dalej będzie wysyłać ludzi na naszą granicę. Zważywszy na upływający czas i pogarszającą się pogodę trzeba liczyć się z rosnącą liczbą ofiar. Zastanawiając się nad alternatywną strategią na tu i teraz, mimo ogromnych wątpliwości, skłaniałbym się jednak do przyjęcia imigrantów. Paradoksalnie taki sygnał może wzmocnić nasz kapitał moralny, a tym samym pozycję negocjacyjną na arenie międzynarodowej i ułatwić budowę koalicji w UE, która jako jedyna ma szansę wymusić na Łukaszence wstrzymanie „transportów”.
Oczywiście trzeba mieć świadomość, że migranci kierują się głównie do Niemiec, dlatego taka decyzja musi być uzgodniona z Berlinem. Choćby dlatego, że bez akceptacji niemieckiego rządu de facto nie mamy co liczyć na środki z unijnego funduszu odbudowy. Wydaje się jednak, patrząc na badania opinii publicznej na Zachodzie, że Niemcy pod pewnymi warunkami mogliby rozważyć zgodę na stworzenie bezpiecznego korytarza przez Polskę dla grupy kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Jednocześnie w takiej sytuacji Berlin mógłby być bardziej zainteresowany podjęciem zdecydowanych działań wobec białoruskiego reżimu. Zresztą świadomość, że jest to coraz bardziej ich problem, zaczyna narastać w Urzędzie Kanclerskim.
Zdaję sobie również sprawę, że przyjęcie imigrantów będzie trudne z politycznego punktu widzenia, bo rząd mocno ograniczył sobie pole manewru wzmacniając społeczne lęki. Co więcej, mam także świadomość, że rozwiązanie to niesie ze sobą ryzyko zachęcenia Łukaszenki do intensyfikacji operacji „Śluza”. Zaryzykuję jednak hipotezę, że w momencie, w którym zaczniemy przyjmować migrantów i kierować ich do Niemiec, atrakcyjność tych działań z białoruskiej (i rosyjskiej) perspektywy spadnie. O ile oczywiście równolegle zbudujemy na granicy szczelny mur.
Oczywiście taka strategia wypływa bardziej z perspektywy etycznej niż real-politycznej. Ale każda decyzja polityczna ma wymiar etyczny. I obawiam się, że alternatywą są obrazki zamarzniętych dzieci, a wtedy także nasze polityczne pole manewru z wielu powodów zrobi się dużo mniejsze.