Kiedy w poniedziałek pojawiła się wiadomość o rządowych pracach nad podatkiem od pustostanów, wśród części znajomych ekspertów pojawiła się niemal euforia. „O, wreszcie jakiś sensowny ruch na rynku nieruchomości”. Dla mnie była ona przedwczesna, bo znając historię ostatnich lat byłem przekonany, że zaraz w mediach ruszy zmasowana ofensywa wyższej klasy średniej, przed którą rząd w końcu się ugnie. Dokładnie tak samo, jak miało to miejsce w przypadku Polskiego Ładu, na którym ostatecznie najwięcej zyskali bogaci informatycy. Dlatego byłem niemal pewny, że politycy albo z tej propozycji zrezygnują, albo tak ją wypatroszą, że z oryginalnego pomysłu niewiele zostanie.
Miałem rację, choć też pomyliłem się. Nie trzeba było nawet czekać na medialny atak. Premier Morawiecki we wtorek zadeklarował, że rząd nie pracuje nad żadnym podatkiem od pustostanów. Jeśli już, to rozważa ewentualnie wprowadzenie dodatkowej daniny dla dużych funduszy inwestycyjnych skupujących setki mieszkań, co paradoksalnie jest najmniej sensowną częścią tego pomysłu, bo to właśnie te podmioty tworzą jakiekolwiek szanse na stworzenie cywilizowanego rynku najmu długoterminowego.
Cywilizowanego, bo obecnie zarówno rynek najmu, jak i cały rynek nieruchomości, są dalekie od takiego stanu. Od wielu tygodni trwa debata o patologiach rynku kredytów hipotecznych, ale w gruncie rzeczy jest ona tylko pochodną patologii na rynku mieszkań. Ludzie w obliczu wysokich cen najmu i poczucia braku stabilności przez lata wypychani byli w objęcia banków, które obiecywały im własne „M” na korzystnych dla siebie warunkach. A klienci te warunki akceptowali, bo cóż innego mieli zrobić? Ryzykować koniecznością przeprowadzek co pół roku, bo wynajmujący mógł im w każdej chwili wypowiedzieć umowę?
Z drugiej strony trzeba uczciwie przyznać, że ryzyko istnieje także po stronie właścicieli, którzy często mówią, że znalezienie dobrego najemcy to skarb. A jak zdarzy się, że zalega on z opłatami, to choćby ze względu na przewlekłość procedury legalnej eksmisji właściciel mieszkania przez długie miesiące w zasadzie jest bezradny. Chyba, że zastosuje środki nielegalne…
Trudno się zatem im dziwić, że to ryzyko wyceniają i wrzucają do kosztów wynajmu, czyniąc go zwyczajnie drogim. Jak do tego dodamy fakt, że coraz więcej nowych mieszkań jest prawdopodobnie tylko inwestycją spekulacyjną i nie trafia na rynek najmu (oj przydałby się ten podatek…), a dodatkowo popyt na mieszkania wraz z przybyciem 1,5 mln uchodźców z Ukrainy drastycznie wzrósł, nie ma co oczekiwać, że ceny spadną. To jednak oznacza, że osoby nieposiadające własnego mieszkania będą mieć problem zarówno z kupnem nieruchomości (błyskawicznie topniejąca zdolność kredytowa), jak i jej wynajęciem (brak ofert i wysokie ceny).
Nie ma prostych rozwiązań, ale od czegoś trzeba zacząć. Dlatego drogi Panie Premierze – proszę nie bać się wprowadzenia podatku od pustostanów. Ale jeśli zabraknie Wam odwagi, to przynajmniej wprowadźcie rejestr umów najmu, dzięki któremu nie tylko pozyskamy wiedzę o rynku, ale stworzymy pewne gwarancje dla lokatorów, jak i mechanizm kontroli cen. Pomyślcie też nad funduszem gwarancyjnym dla wynajmujących – obniży to ryzyko potencjalnej niewypłacalności, dzięki czemu właściciele mieszkań nie będą go musieli przenosić na wszystkich klientów. Odwagi!