Kroniki zwykłego człowieka. Ukraina nie przegrywa wojny
„Ukraina przegrywa wojnę”. „Sankcje nie uderzają w rosyjską gospodarkę”. „Zachód przestaje wspierać Kijów”. „Ukraina powinna zgodzić się na ustępstwa”. Takie opinie furgają wręcz w debacie publicznej za naszą zachodnią granicą, a za sprawą kolejnego tekstu jednego z największych internetowych portali (przypadkiem należącego do niemieckiego kapitału), trafiają do rodzimych czytelników. W polskiej wersji pojawia się po raz kolejny twierdzenie „Szykujmy się na powtórkę z 1939 roku”, sugerujące, że rosyjska pełnoskalowa agresja na nasz kraj to kwestia nieodległej przyszłości.
Tak, niewątpliwie Ukraina ponosi ogromne straty. Sytuacja na froncie na zakolu Dońca Siewierskiego wygląda z perspektywy Kijowa źle. Dziennie ukraińska armia traci tam kilkudziesięciu żołnierzy. Możliwe, że za kilka dni Rosja przejmie kontrolę na całym obwodem ługańskim. Trudno się zatem dziwić, że z perspektywy tamtego odcinka frontu można odnieść wrażenie, że koniec jest bliski.
Nie można jednak wyciągać z tego pochopnych wniosków. Po pierwsze, obszar, na którym toczą się walki na wschodzie Ukrainy, to mniej niż 1% powierzchni tego państwa. Armia rosyjska, która zaangażowała do walki już 1/3 swojego stanu sprzed wojny, od ponad dwóch miesięcy posuwa się mozolnie kilometr po kilometrze. Jeśli porównamy zasięg rosyjskich wojsk w połowie marca i na koniec czerwca, zobaczymy, że na wszystkich innych kierunkach Rosjanie albo całkowicie się wycofali, albo okopują się próbując utrzymać dotychczasowe zdobycze. Perspektywa zdobycia całego obwodu donieckiego, która wydawała się celem minimum, jawi się jako mało prawdopodobna. Jednocześnie Rosjanie nie mogą być pewni, że powstrzymają ukraińską kontrofensywę w obwodzie zaporoskim, co będzie mieć decydujące znaczenie dla utrzymania korytarza lądowego na Krym.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku sankcji. Tak, rubel jest silniejszy niż 24.02. Ale to dziś dla Kremla bardziej problem niż powód do radości. Od poniedziałku Rosja jest technicznym bankrutem, ale tak naprawdę agencje ratingowe od marca traktują ten kraj jako niewypłacalny. Jeszcze poważniejsze są skutki sankcji technologicznych – to kwestia czasu, kiedy zarówno rosyjska zbrojeniówka, jak i sektor wydobywczy, staną przed problemem braku części zapasowych, których ich przemysł nie produkuje. Nawet niemiecki Siemens, który gwarantował wsparcie dla rosyjskiego przemysłu naftowego od ponad 150 lat (!), w końcu wycofał się z Rosji.
Wreszcie na trwającym szczycie NATO do członkostwa zaproszone zostały Szwecja i Finlandia, a na wschodnią flankę wysyłane są kolejne wojska, w tym stałe dowództwo V korpusu armii USA, które ma stacjonować w Poznaniu. Polska staje się na poważnie krajem frontowym NATO, a Rosja zostaje uznana w nowej strategii za głównego wroga. Jednocześnie kolejne państwa deklarują miliardowe wsparcie militarne dla Ukrainy.
Nie, Ukraina tej wojny nie przegrywa. Nie, Polski nie czeka powtórka z września 1939 roku. Nie dajmy się ponieść defetystycznym wizjom. Tak, sytuacja na froncie jest trudna, ale niech nie przysłoni nam to całościowego obrazu. Walczymy dziś bowiem nie tylko o to, aby Ukraina nie przegrała wojny, ale wygrała też pokój. Defetyzm nam w tym nie pomoże.